Lech Majewski: „Dobry grafik ma zawsze pracę, zły nigdy“

 WYWIAD MIESIĄCA 

Gościem Instytutu Polskiego w Bratysławie był wybitny grafik, plakacista, którego prace prezentowano podczas inauguracji 70-lecia wspomnianej placówki kulturalnej na Słowacji. Lech Majewski w rozmowie dla naszego miesięcznika przedstawił historię powstania logotypu Instytutów Polskich, które są rozpoznawalne w świecie, a ponadto opisuje, na czym polega twórcze podejście do życia i jak unikać stagnacji.

Na Pańskim przyjeździe do Bratysławy skorzystali nie tylko miłośnicy sztuki, którzy mogli podziwiać wystawę Pańskich plakatów, ale i studenci, z którymi poprowadził Pan zajęcia. Jakie im Pan dał zadanie?

Musieli sobie wyobrazić, że są na bezludnej wyspie, gdzie nie ma materiałów plastycznych. Ich zadaniem było stworzenie własnych portretów i podpisanie ich, aby przelatujący ewentualnie dron mógł je sfotografować i powiadomić bliskich o odnalezieniu rozbitków.

 

Interesujące!

Później była druga część zadania. Owi „rozbitkowie“ po powrocie do swoich domów mieli „założyć” fabrykę napojów, a z portretów, które zrobili na wyspie, stworzyć plakaty reklamujące te napoje. I tak ktoś reklamował wino, ktoś inny mleko, a jeszcze inny fernet itd.

W ten sposób wszyscy oni się zorientowali, że portret może zmienić się w reklamujący plakat. Przekonali się też, że można zerwać z konwencją i że plakat nie musi dosłownie reklamować danego produktu.

Ci studenci mogą teraz zaproponować swoje prace firmom jako plakaty reklamowe?

Na takie zadanie potrzeba co najmniej trzech, czterech dni, a my nie mieliśmy czasu, by dokończyć dzieła. Więcej czasu miałem kiedyś, będąc w Chinach, gdzie niektórzy studenci, którzy brali udział w podobnych zajęciach, sprzedali potem swoje plakaty, gdyż spodobały się one wielu agencjom reklamowym.

 

Różni się podejście do sztuki wizualnej słowackich, polskich czy chińskich studentów?

Nie, ale trzeba pamiętać, że każdy z nich jest inny. Oni muszą wiedzieć, jak ważne jest to, by każdy z nich mówił swoim językiem. Każdy z nas ma jakiś swój język. Najtrudniej poznać samego siebie. I właśnie dlatego stawiam przed studentami takie wyzwania, by odnaleźli swój język w sobie.

Najłatwiej powiedzieć o kimś innym, co jest dla niego charakterystyczne, jakie lubi kolory, czy jest dynamiczny, statyczny itd.  Siebie samego dużo trudniej opisać.

Kiedy Pan znalazł swój język?

Cały czas szukam, ponieważ język się rozwija. To nie jest tak, że coś się znajdzie, złapie i trzyma na zawsze. Ten, kto tak robi, cofa się, przeżywa regres.

 

Zatem można powiedzieć, że praca artysty to nieustanne poszukiwanie?

Można powiedzieć, że życie człowieka to ciągłe poszukiwanie. Szczególnie życie artysty, czy to grafika, fotografa, czy też malarza. Artysta przecież cały czas musi szukać jakiegoś innego bodźca dla siebie, by przeżywać satysfakcję z tego, co robi. Poza tym czasy się zmieniają, cały czas pojawiają się nowe technologie.

To, co nas otacza, zmienia się, a my do tego się dopasowujemy i tylko jeśli mamy swój język, to potrafimy w tym świecie powiedzieć coś oryginalnego. W przeciwnym razie jesteśmy unifikatami, czyli tacy, jak wszyscy inni.

Wielu narzeka, że stajemy się społeczeństwem obrazkowym, uciekamy się do skrótów, emotikonów, symboli. Czy to oznacza, że graficy mają więcej pracy?

Dobry grafik ma zawsze pracę, zły nigdy. Wie pani, tym światem obrazkowym straszono nas już dużo wcześniej. Kiedy powstawała telewizja, to wszyscy wieszczyli koniec filmu, a okazało się, że film przetrwał. Owszem, przychodzą nowe media, nowe technologie, które uruchamiają nowe sposoby komunikowania się.

Oczywiście, że w związku z tym żyjemy w totalnym śmietniku, ale przecież zawsze otaczał nas śmietnik, w którym były rzeczy dobre i fatalne. Nieprawdą jest, że kiedyś były tylko dobre rzeczy, a dziś sam kicz. Kiedyś ten kicz był również i dlatego tak ważna jest edukacja, umiejętność dokonywania wyborów, żeby nie wybierać tego, co jest nam niepotrzebne.

Na dodatek szybko zmieniają się technologie. Trzeba pamiętać, że technologia, zwłaszcza w zawodach artystycznych, jak grafik, malarz, fotograf, jest tylko narzędziem do kreacji, do wypowiedzi. A moda zmienia się co trzy miesiące. To jest biznes, a sprzedawcy proponują nam co chwilę jakieś nowości, byśmy kupowali i kupowali.

 

Grafik przecież też pomaga w tej sprzedaży, tworząc na przykład plakaty reklamowe.

Zawsze tak było. Ja nie bawię się w komercyjne reklamy. No, chyba że ktoś by chciał bardzo dużo zapłacić! Ale tak naprawdę wszystko jest w jakimś sensie reklamą. To normalne. Zawsze tak było. Od najdawniejszych czasów istniała reklama.

Co Pan sądzi o politycznej reklamie?

Nie robię politycznych plakatów. Do tego, co się robi, trzeba mieć przekonanie. Mam taki komfort, że wybieram, co chcę robić, i jak coś mi nie odpowiada, to nie wchodzę w to. Polityka jest w Polsce biznesem. Na Słowacji pewnie też chodzi o pieniądze. Jak już nic się nie umie, to się zostaje politykiem i wtedy cała rodzina, od babci po stryjka, czerpie z tego korzyści.

 

Nigdy politycy nie zabiegali o Pańskie projekty, by pozyskać wyborców?

Zajmuję się różnymi rzeczami, projektuję plakaty, ale i bardzo dużo książek, które sam wymyślam. Mam też drugi zawód – tworzę muzykę. Robię czołówki telewizyjne, niech mnie więc pani nie wpycha w politykę.

Na Słowacji przed wyborami parlamentarnymi wielu artystów angażowało się  politycznie. Przed nami wybory prezydenckie w Polsce, stąd pytanie o politykę. Rozumiem, że łatwiej jest artyście zajmować się tym, co go interesuje.

Zawsze trzeba robić to, co nas interesuje. Trzeba się szanować, robić, co się lubi, a nie oddawać się jakimś nieczystym działaniom. Takie coś mnie nie interesuje. Uwrażliwiam studentów na to, by pozostali wierni sobie. Jeśli marzą o tym, by być bogatym, to niech raczej otworzą aptekę lub zakład krawiecki i szyją kreacje dla bogatych. Są przecież dziedziny, gdzie się można dorobić.

 

Jaka była geneza logo Instytutów Polskich?

Mój znajomy został dyrektorem Instytutu Polskiego w Nowym Jorku i zwrócił się do mnie z prośbą, bym stworzył dla niego logotyp. Potem został dyrektorem instytutu w Londynie, gdzie również posługiwał się tym znakiem graficznym. Wówczas Ministerstwo Spraw Zagranicznych doszło do wniosku, że trzeba te logotypy ujednolicić.

Ogłoszono więc konkurs. Można było do niego zgłosić logo już istniejące, więc zgłosiłem i mój projekt wygrał. Pamiętam, że w niektórych instytutach nie chciano się rozstać z dotychczasowymi logo, natomiast Bratysława przyjęła tę zmianę z radością i to był pierwszy instytut, gdzie zaraz po konkursie moje logo zawisło.

Odwiedza Pan różne Instytuty Polskie w świecie i sprawdza, jak Pańskie logo się tam prezentuje?

Tak, zdarza się. Z kolei w Indiach i w Izraelu robiłem ponadto dekoracje ścienne, a w Madrycie, kiedy dyrektorem instytutu została Joanna Karasek, zawisły nawet firanki z moim logotypem, a także znaczki, które wpinano w klapy marynarek gości, zaś dla dzieci przygotowano wycinanki i malowanki z tym logo.

W tym zawodzie jak się coś stworzy, to potem to coś żyje już swoim życiem. Muzycy mają trudniej, bo potrzebują sali, publiczności, przed którą wystąpią. Dlatego trochę przystopowałem jako muzyk, by nie musieć zabiegać o koncerty. W grafice wszystko się robi samo (śmiech).

 

Co Pan sądzi na temat publikacji prac na portalach społecznościowych?  

Powinno się chronić dzieci przed portalami społecznościowymi, ale dla nas ludzi dorosłych to doskonała platforma wymiany myśli. Od czasu do czasu publikuję swoje prace na Facebooku, gdzie mam cztery tysiące obserwujących. To bardzo dobry sposób komunikowania się, informowania o wystawach, możliwościach spotkań. I  działa! Bo jak gdzieś się wybieram, to wszyscy o tym wiedzą.

Kłopotliwy natomiast jest wtedy, kiedy zwracają się do mnie ludzie, proszący mnie o opinię na temat ich prac. Odmawiam. Nie wypowiadam się na ten temat przez Internet, nie udzielam  porad na odległość.

 

Co Pan sądzi o naśladowaniu Pańskich prac przez innych?

Mam ogromną liczbę naśladowców. Zawsze tak było, jest i będzie. No i co?

A jak Pan odbiera tych, którzy coś tam potrafią robić w komputerze i są samozwańczymi grafikami?

Nie ma ochrony zawodu grafika. Jest tylko ochrona pracy lekarza, budowniczego domów i  mostów. Niedobrze by było, gdyby amator budował mosty, ale każdy może zostać grafikiem. O jego wartości jako artysty decyduje jego dzieło, a nie życiorys. Owszem, kształcenie u dobrego pedagoga bardzo dużo daje, ale nawet po dobrych szkołach może powstać amatorszczyzna.

 

W którymś z wywiadów tłumaczył Pan, że dobry grafik musi mieć dobrą głowę, rękę i serce. Co z tego jest najważniejsze?

Te trzy elementy to podstawa w każdej dziedzinie sztuki. Głowa to pomysły, serce to nasze emocje, które są uwarunkowane tym, skąd pochodzimy, a ręce to nasze mistrzostwo. Jak brakuje któregoś z tych elementów, to można być jedynie rzemieślnikiem.

Z kolei pochodzenie jest wyczuwalne u różnych artystów, którzy zmienili miejsce zamieszkania, ale nigdy nie wyparli swojego pochodzenia, jak na przykład Picasso. Mieszkał we Francji, ale w sercu miał zapisane to, co hiszpańskie, gdyż stamtąd się wywodził. To taki nasz wewnętrzny kod, który pokazuje, gdzie są nasze korzenie.

Dlatego śmiało możemy mówić, że Fryderyk Chopin to polski kompozytor?

Francuzi mogą twierdzić, że był Francuzem, ale przez niego przemawiała muzyka polska! Choćby nie wiem co, nie ma tam nic francuskiego! Chopina kształtowała Polska.

 

A na koniec, co jest ważniejsze w życiu artysty: szczęście czy talent?

Jedno i drugie, ale jak się nie ma talentu, to szczęście nie pomoże.

Małgorzata Wojcieszyńska
zdjęcia: Stano Stehlik

MP 3/2020