ROZSIANI PO POLSCE
Dwanaście godzin spędzonych w autobusie. Zmęczenie. Moim oczom ukazuje się Dworzec Wilanowski w Warszawie. Jest wrzesień 2014 roku, przede mną studyjny semestr w ramach programu Erasmus. Rozpoczynam swoją przygodę z Polską!
Przypadek czy przeznaczenie?
O Polsce nie wiedziałem prawie nic. W żaden sposób nie byłem związany z tym krajem, nie licząc jednego wylotu z krakowskiego lotniska do Stanów Zjednoczonych. W Warszawie czekała na mnie moja mentorka Aneta, by zaprowadzić mnie do mieszkania. Pamiętam, jakie olbrzymie wrażenie wywarł na mnie wtedy Pałac Kultury i Nauki, kiedy wyszedłem z metra Centrum i rozejrzałem się wokół siebie. Było to niesamowite!
Dlaczego wybrałem Warszawę? Szczerze mówiąc, chciałem wyjechać do Anglii lub Chorwacji, ale nie było wolnych miejsc, więc Warszawa, którą polecili mi moi znajomi, była moim rozwiązaniem zastępczym. Zdecydował więc przypadek. A może przeznaczenie?
Co w Polsce czyha na Słowaka?
Warszawa zmieniła moje dotychczasowe życie. Atmosfera tego miasta jesienią, ale głownie latem jest zachwycająca! Tyle możliwości spędzania wolnego czasu, no i te czyhające na Słowaka na każdym rogu zaskoczenia w formie dziwnych słówek, nad którymi wtedy główkowałem. Na przykład, dlaczego na kiosku z gazetami widnieje napis: prasa? Po słowacku to przecież ‘prosiak’.
Dlaczego na niektórych ulicach są ustawione znaki z napisem: droga zamknięta? To chyba nie zachęta do brania środków uzależniających, bo przecież po słowacku słowo droga oznacza ‘narkotyk’. W zgłębianiu tajników języka polskiego bardzo pomocna okazała się moja mentorka, która, najpierw po angielsku, później coraz częściej po polsku, wyjaśniała mi, co oznaczają dane słowa. Erasmus łączy, a studencka przypadkowa znajomość przerodziła się w miłość. Dla tej miłości przeprowadziłem się do Polski.
Najlepszy w grupie
Najpierw, zanim rozpocząłem zajęcia na studiach, uniwersytet zaoferował nam – obcokrajowcom – miesięczny intensywny kurs języka polskiego. Poszło mi świetnie, byłem najlepszy w grupie! Stało się tak dzięki pomyłce, do której doszło, kiedy przypisywano nas do grup językowych. Wszystko przez moje nazwisko – Nagy. Ktoś, kto przydzielał osoby do poszczególnych grup, zidentyfikował je jako węgierskie, dzięki czemu znalazłem się w grupie z Włochami, Hiszpanami, Anglikami itp.
Podczas kiedy inni łamali sobie języki i głowę, jak zapamiętać nazwy dni tygodnia, ja od razu je opanowałem, bo to przecież nic prostszego: poniedziałek – pondelok, wtorek – utorok itd. Po pół roku płynnie posługiwałem się polskim, w czym na pewno pomocne było również otoczenie, które – siłą rzeczy – wymuszało porozumiewanie się w języku kraju, w którym przyszło mi mieszkać.
Urok Warszawy
Pół roku szybko minęło i – niestety – przygoda z Erasmusem się zakończyła. Wróciłem więc do domu – malutkiego miasteczka Bánovce nad Bebravou. Ukończyłem studia magisterskie (nauki polityczne) i podjąłem pracę w urzędzie wojewódzkim, konkretnie w wydziale komunikacji i stosunków międzynarodowych. Choć praca była ciekawa, dużo się tam nauczyłem, do pracy miałem blisko, to myślami wciąż byłem w Warszawie.
Czułem, że muszę podjąć nowe wyzwanie, usamodzielnić się, wyprowadzić od rodziców. Konsultowałem to z rodzicami, którzy mnie w tym wspierali, choć mama – jak to mama – martwiła się o mnie. Aż przyszedł dzień pożegnania na bratysławskim dworcu autobusowym i ponowny powrót do Warszawy. Dobrze, że jakiś czas wcześniej rodzice odwiedzili mnie w Polsce i również ulegli urokowi Warszawy.
Sympatie dzięki wpadkom językowym
W marcu 2016 roku, po kilku miesiąca poszukiwań, podjąłem pracę w korporacji. Z Polakami zawsze dobrze mi się pracowało; nie ma przecież między nami dużych różnic kulturowych. W większości spotykałem się z zainteresowaniem, chwalono mnie za znajomość języka, interesowano się słowackim, a wpadki językowe zawsze przysparzały mi dodatkowych sympatyków, z którymi potem łatwiej było się zaprzyjaźnić.
Obecnie zajmuje się handlem w ramach business consulting, pracuję w międzynarodowym otoczeniu, ale w komunikacji z kolegami wykorzystuję również znajomość języka polskiego, zaś z klientami rozmawiam po słowacku.
Atuty Polaków
Warszawa zmienia się niemalże każdego dnia, co obserwuję od moich początków w tym mieście, czyli od 2016 roku. Polska jest coraz bardziej tolerancyjna. Jak grzyby po deszczu wyrastają tu nowe wieżowce, na rynku pojawiają się nowe firmy i korporacje. Polacy mogą być dumni z wielu rzeczy, ale największym ich atutem – według mnie – jest pamięć historyczna i duma narodowa.
Olbrzymie wrażenie wywarła na mnie historia stolicy i powstanie warszawskie. Patriotyzm ze zdrowym rozsądkiem to coś, nad czym Słowacy powinni bardziej popracować. Warszawa jest bardziej otwarta na obcokrajowców niż Bratysława. Poza stolicą bardzo podobają mi się Trójmiasto i Wrocław. A Mazury to w ogóle oddzielny rozdział.
Atuty Polaków
Warszawa zmienia się niemalże każdego dnia, co obserwuję od początku pobytu w tym mieście, czyli od 2016 roku. Polska jest coraz bardziej tolerancyjna. Warszawa szybko się rozwija. Jak grzyby po deszczu wyrastają tu nowe wieżowce, na rynku pojawiają się nowe firmy i korporacje. Polacy mogą być dumni z wielu rzeczy. Największym ich atutem – według mnie – są pamięć historyczna i duma narodowa.
Olbrzymie wrażenie wywarła na mnie historia stolicy i powstanie warszawskie. Patriotyzm ze zdrowym rozsądkiem to jest coś, nad czym Słowacy powinni bardziej popracować. Warszawa jest bardziej otwarta na obcokrajowców od Bratysławy. Poza stolicą bardzo spodobały mi się Trójmiasto i Wrocław. A Mazury to w ogóle oddzielny rozdział.
Smykałka do interesów
Polacy mają większą smykałkę do interesów niż my Słowacy. Wystarczy spojrzeć na różne stoiska, stragany, którymi są usiane polskie ulice. Tu zawsze po drodze mogę sobie kupić choćby pączka czy coś do picia. Aż dziwne, że ten atut Polaków w moim kraju czy w Czechach odbierany jest negatywnie, o czym świadczą rozdmuchiwane afery, jak choćby ta z polskim mięsem. Ja jednak zawsze wypowiadam się z szacunkiem o polskiej żywności, którą będąc w Polsce mogę się rozkoszować. Jest bowiem wyśmienita! Nigdy nie miałem z nią żadnego złego doświadczenia.
Ach, te pierogi!
Co do przysmaków kulinarnych, to niewiele się nasze kuchnie różnią. Może z wyjątkiem pierogów, które wśród Polaków są bardziej popularne i – co tu dużo mówić – smaczniejsze niż nasze. Polubiłem też żurek, zupę ogórkową i sernik.
Ze słowackiej kuchni polecam tradycyjne bryndzowe haluszki, a do picia zdecydowanie kofolę – tradycyjną czechosłowacką coca-colę, która jest równie smaczna jak ta amerykańska, ale trochę mniej słodka. No i na Słowacji mamy dobrej jakości piwo, lane tak, że na wierzchu powstaje pianka! Oczywiście wyżej opisanych słowackich specjałów nie należy mieszać ze sobą.
Nie da się przyzwyczaić
Do czego chyba nigdy się nie przyzwyczaję? Na pewno do kolejek i tłumów. Pochodzę z małego miasteczka Bánovce nad Bebravou, przy czesko-słowackiej granicy, gdzie każdy mieszkaniec otoczony jest przede wszystkim przyrodą, a nie mnóstwem ludzi. I tej przyrody właśnie brakuje mi najbardziej. Tęsknię za rodzinnym miastem, za wsią, gdzie mieszka babcia, za tym wszystkim, co tam miałem na wyciągnięcie ręki.
Polska to naprawdę duży kraj i podróżowanie po nim zabiera sporo czasu. Dojazd samochodem z Warszawy do mojego rodzinnego miasta zabiera mi około siedmiu godzin, bo – niestety – nasze kraje nie są ze sobą dobrze skomunikowane.
Kolejna rzecz, do której się nie przyzwyczaję w Polsce, to słaba edukacja w zakresie ekologii. Rzadko spotykam się w Warszawie z separowaniem śmieci, ale często odczuwam efekty palenia węglem lub śmieciami. Mam nadzieję, że Warszawa zainspiruje się Krakowem, który całkowicie zakazał węgla. Bywało i tak, że miałem już dość wszystkiego, nawet pogody, i wszystko mi się tu wydawało szare i zamulone. A jednak zostałem. Mam tu już swoją stabilizację, znajomych i znam miasto.
Ambasador Słowacji?
Nie czuję się jakoś specjalnie słowackim ambasadorem w Polsce, choć – jeśli kogoś interesuje mój kraj – lubię o nim opowiadać. Tu jednak więcej się wie i częściej mówi o Czechach, o czeskim piwie, a ponieważ w Warszawie jest czeska restauracja, pewnie dlatego czasami się zdarza, że Polacy nie odróżniają naszych krajów. Och, marzy mi się słowacka restauracja, dokąd mógłbym zabrać polskich przyjaciół, by spróbowali naszych specjałów! Może to jakiś pomysł na biznes?
Mieszkając za granicą, nie sposób nie śledzić, co dzieje się w ojczyźnie, szczególnie jeśli idzie o sytuację polityczną i społeczną. Po zamordowaniu dziennikarza Jana Kuciaka i jego narzeczonej zorganizowałem w Warszawie „protesty o przyzwoitą Słowację“, podobne do tych, które odbyły się nie tylko na Słowacji, ale i w różnych krajach świata. Oprócz tego, jestem członkiem inicjatywy społecznej Polska-Słowacja-autobusy (informacje można znaleźć na Facebooku), której celem jest poprawa połączeń autobusowych i kolejowych. Jako woluntariusz pomagam z tłumaczeniem różnych tekstów i dokumentów.
Wszystkiemu winne Tatry?
Po kilku latach w Polsce uświadomiłem sobie, jak bliscy są sobie Polacy i Słowacy. Bliscy, a jednocześnie dalecy. Bliskość językowa i kulturowa, ale jednak z niewykorzystanym potencjałem współpracy. Może to przez odmienne losy i historie naszych narodów? A może wszystkiemu winne są Tatry, które niby są wspólne, ale chyba jednak dzielą?
Mocno wierzę, że uda nam się te podziały pokonać. Również w kwestii poprawy jakości infrastruktury transgranicznej. No cóż, wygląda na to, że los kieruje człowiekiem tak, by przekroczył Tatry i szukał potem tego, co łączy. Nigdy nie sądziłem, że zamieszkam w Polsce, a jednak tak się stało.
Nie pozostaje mi nic innego, jak polecić program Erasmus studentom, bowiem daje on nie tylko niesamowite możliwości kształcenia w różnych krajach, ale i – jak to było w moim przypadku – często otwiera nowy rozdział życia, który nazywa się „przeznaczenie”.
David Nagy, Warszawa