WYWIAD MIESIĄCA
Film „Malowany ptak“ w reżyserii Václava Marhoula – czeski kandydat do Oscara w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny – właśnie wszedł na ekrany słowackich kin. Jest to ekranizacja powieści Jerzego Kosińskiego. Zarówno film, jak i książka wywołały skrajne emocje. Wydana w 1965 roku powieść została uznana przez wielu krytyków za niezwykle ważną pozycję literatury światowej. To historia o wędrującym podczas wojny po wsiach Europy Wschodniej małym chłopcu „cygańskiego lub żydowskiego“ pochodzenia, który staje się ofiarą brutalnych aktów przemocy.
Kontrowersje wokół książki wywołał fakt, że Kosiński przedstawiał ją jako autobiografię. Po latach wydało się, że to fikcja literacka. Bratysławskie targi książki Biblioteka, które odbyły się w listopadzie 2019 roku, dzięki Instytutowi Książki i Instytutowi Polskiemu w Bratysławie odwiedziła Joanna Siedlecka, która odkryła tajemnicę Kosińskiego i w 1993 roku napisała książkę „Czarny ptasior“.
Podczas spotkania z publicznością mówiła Pani, że zaintrygowała Panią samobójcza śmierć Jerzego Kosińskiego, dlatego dotarła Pani do głęboko skrywanej przez niego tajemnicy. Czy to był jedyny impuls, by się zainteresować tym pisarzem?
Pewnie jakoś podświadomie wyczuwałam, że coś się za Kosińskim i jego tragiczną śmiercią kryje, jakieś przyczyny, których nie znamy. Czytałam o nim, nie myśląc wcale o napisaniu książki na jego temat. Nawet przez myśl mi wtedy nie przeszło, że odkryję to, co odkryłam, czyli spowite tajemnicą dzieciństwo. Co ciekawe, on nigdy w rozmowach o sobie nie umiejscawiał swojego dzieciństwa.
Zawsze to było jakieś Polesie, Podlasie, mityczne krainy wschodu. Aż tu nagle któregoś dnia w jakiejś prowincjonalnej gazecie przeczytałam bardzo ciekawy artykulik, w którym dziennikarz rozmawiał z ludźmi z wioski, którzy podczas wojny ukrywali Kosińskiego i jego rodzinę. W tym tekście były nazwiska, adresy, kontakty, więc tam pojechałam. I tak się zaczęło odkrywanie jego tajemnic z dzieciństwa, które wcale nie było takie, jak opisał w „Malowanym ptaku“.
Była Pani rozczarowana Kosińskim?
Zdumiałam się, że wmawiał światu nieprawdę, mimo iż byli świadkowie jego dzieciństwa. Porozmawiałam z ludźmi, którzy go pamiętali, napisałam o tym i rozpętała się awantura. Krytykowano mnie za to, ale nikt nie pojechał do tej wsi i nie sprawdził, jak było.
Panią dziwiła ta krytyka?
Przyznam, że początkowo tak.
Obaliła Pani mit człowieka uwielbianego. Zdawała sobie Pani wtedy z tego sprawę?
Zdawałam sobie sprawę, że go przyłapałam na strasznym kłamstwie, w które uwierzył świat.
Jak to Pani znosiła?
Reporter, owszem, musi być wrażliwy, ale nie może ulegać krytyce. Wiedziałam, że krytyka, która na mnie spłynęła, to było coś normalnego, bo odkryłam coś trudnego, co wywołało burzę. Ale z drugiej strony książka spotkała się też z pozytywnymi reakcjami. Była czytana, dyskutowana i miała dużo pozytywnych recenzji.
Prześledziłam reakcje niechęci wobec Pani, jakie wywołało i nadal wywołuje obalenie mitu o Kosińskim.
Bo to była niemiła prawda. Dawno temu posłowi, który przynosił złe wieści, ścinano głowę. Mnie też usiłowano, ale się nie dałam. Nie mogę być mimozą, która jak ktoś coś powie, to się przestraszy. Do pisarstwa potrzeba siły.
Nie miała Pani cienia wątpliwości, że swoją publikacją może krzywdzić Kosińskiego?
No chyba pani żartuje! Wręcz odwrotnie! Rozmawiałam przecież z ludźmi, którzy mi opowiedzieli, jak było. Wiem, że zrobiłam dobrze. Mit Kosińskiego padł. A moja książka miała trzy wydania i przetłumaczono ją na trzy języki. Oczywiście, że nie wszystkim się podobała, ale koty przecież muszą się wymiauczeć. Śledzi pani „Gazetę Wyborczą“? Widziała pani tekst Rudnickiego? On streścił moją książkę.
Widziałam, a poza tym głos w sprawie Kosińskiego zabrał też Janusz Głowacki, pisząc książkę „Good night, Dżerzi“.
No właśnie. Kosiński wydymał Amerykę i wiedział, że Ameryka mu się może tym samym odpłacić.
Co znaczy „wydymał”?
Udawał skrzywdzone dziecko Holocaustu. Kiedyś od speca od dialogu polsko-żydowskiego usłyszałam, że rozsianych Żydów łączy religia Holocaustu. Jednym z wielbionych był właśnie Kosiński. Pisali o nim eseje! Aż tu nagle wyskakuję ja i twierdzę, że było zupełnie inaczej. Odkrywam inne jego oblicze. I ci wszyscy, którzy go wielbili, wyszli na durniów!
Czy można w jakimś stopniu porównać tamto odarcie z maski do tych dzisiejszych, kiedy zdzierane są maski na przykład niektórych księży, skrywających mroczne tajemnice? Mam na myśli padające autorytety księży pedofilów. W jednym i drugim przypadku mamy do czynienia z bolesną prawdą, która wychodzi na jaw dzięki dziennikarskiej dociekliwości.
No wie pani, to jest zupełnie co innego. Wiadomo, oczywiście, że z pedofilią trzeba walczyć, bo to jest coś okropnego! Ale Kościół przecież powołał komisję, która ma zgłębić prawdę. Być może ona robi za mało w tej sprawie, no, ale powstały demaskatorskie filmy. W przypadku Kosińskiego nic nie było! On był święty w oczach innych.
Podobnie jak księża…
To nie wydaje mi się trafne porównanie.
W dzisiejszym świecie jest więcej przykładów odkrywania mrocznych tajemnic, na przykład ostatnio aktorki krakowskiego Teatru „Bagatela” opisały, że były molestowane przez dyrektora placówki.
Ja się takimi historiami nie zajmuję. W ogóle mnie to nie interesuje.
Ale tu też ktoś został zrzucony z piedestału…
Kto? Jakiś dyrektorek?
A tragedia tych kobiet?
Oczywiście, to jest ważny temat, ale przepraszam, ja, owszem, zaczynałam kiedyś jako dziennikarka, ale teraz to ja piszę książki! Takie tematy już mnie nie interesują.
Wróćmy zatem do książki „Good night, Dżerzi“ Głowackiego, który dojrzał, by ją napisać, choć pewnie to nie było łatwe, skoro panowie się znali i szanowali…
Nieprawda! On wcale nie dojrzał! Pani wierzy Głowackiemu? Wszyscy teraz twierdzą, że znali Kosińskiego na podstawie tego, że podszedł do nich dwa razy i pogadał. Wie pani, co stało się po ukazaniu mojej książki? Wywołała falę obrony Kosińskiego! Zaczęli go uwznioślać. Janusz Głowacki napisał bardzo ciekawie, ale też nie zgłębił tematu do końca. Ja widzę Kosińskiego wyłącznie jako cynika.
A nie jako nieszczęśnika?
Wie pani co? Można kłamać w różnych sprawach, ale nie w kwestii Holocaustu. To wydaje mi się straszne.
Co Pani by mu powiedziała, gdyby go spotkała?
Wie pani, w ogóle nie wiem, czy on by ze mną rozmawiał. On rozmawiał tylko z wielkimi. Był snobem!
Pani go nie lubi?
Przepraszam bardzo, skoro tyle o nim wiem! Jedynie to samobójstwo pokazuje go w nieco innym świetle.
O czym ono świadczy według Pani?
Że jednak się czegoś bał, że miał ludzkie uczucia, może nie do końca był takim cynikiem?
A rozumie Pani fascynację kobiet Kosińskim? Na przykład Urszula Dudziak w swojej książce ciepło go wspomina…
Co za bzdury pani opowiada! Przepraszam bardzo, uczyłam wiele lat dziennikarstwa, mogę traktować panią trochę jak swoją uczennicę, więc powiem wprost: niech pani nie wierzy w to, co mówi Urszula Dudziak! Proszę panią!
Dlaczego? Przecież łączyła ich miłość…
Od kogo to pani wie? Od niej! Proszę pani, niech pani porozmawia z kimś innym. Ma pani jakichś znajomych w Stanach Zjednoczonych? Ja mam! Oni, owszem, znali się, ale starzejącej się divie taki facet po boku był potrzebny, żeby pracował na jej wizerunek. Ta cała miłość to nieprawda!
Dlaczego miałabym nie wierzyć Urszuli Dudziak?
Jak to dlaczego? Dziennikarz w ogóle nie powinien nikomu wierzyć, tylko zbierać informacje. Dlaczego? Bo ludzie potwornie kłamią. A zwłaszcza starzejące się artystki, mające na względzie swój własny wizerunek. One tak sobie robią dobrze. Proszę pani, przecież jak człowiek kocha drugiego człowieka, to nie popełnia samobójstwa! Jak on ją tak strasznie kochał, to powinien chcieć żyć!
Szanuję Urszulę Dudziak i będę jej bronić.
Ja nie. Owszem, ona ładnie śpiewa. A to, że napisała coś w jakiejś książeczce… Te książki, które piszą artystki, to są pseudoksiążki. Ludzie budują sobie różne mity, a my musimy się przez nie przedzierać i nie wierzyć wszystkiemu.
Myśli Pani, że powinien powstać film o zawiłym życiu Kosińskiego, fascynującym człowieku, który skończył tragicznie?
To prawda: zło jest fascynujące, ale to jest przykre. Jeżeli ludzie narażali swoje życie, życie swoich dzieci w czasie okupacji, żeby ratować Kosińskiego i jego rodzinę, a on ich opisał jako oprawców, to to jest cynizm. Nie widzę w tym nic fascynującego. Wydaje mi się, że to był przebiegły człowiek, który szedł po trupach, ale te trupy go dopadły. Przesadził w kłamstwie. Bezczelnie. Kłamstwo w literaturze jest czymś wstrętnym. Jego książka miała miliony nakładu. I co? Przyjemnie jest nam mieć taką złą opinię w świecie, jaką o nas wydał Kosiński?
No właśnie, jak Pani odebrała film, nakręcony niedawno na podstawie książki Kosińskiego „Malowany ptak“, który wszedł na ekrany słowackich kin? Miała Pani okazję go zobaczyć?
W Polsce go jeszcze nie pokazywano.
On jest zakazany?
Nie, skąd! Dlaczego ma być zakazany? Nikt go nie chce. Nie poruszam się w świecie dystrybutorów, więc nie wiem, jak to działa, ale ktoś się powinien tym filmem zainteresować.
Film powstał w kooperacji czesko-słowacko-ukraińskiej. Obserwowałam entuzjazm wśród Słowaków i Czechów, kiedy film zyskiwał dobre recenzje czy uznanie na festiwalu w Wenecji…
Wie pani co, ludzie wychodzili z tego filmu. Być może jurorzy byli zachwyceni, zawsze przecież znajdą się tacy, którzy chcą odgrzewać stare kotlety. Zgadzam się, że Kosiński jest fascynujący, diabolicznie fascynujący.
Jakby Pani zareagowała, gdyby powstawał film o Kosińskim?
Mam już trochę dosyć Kosińskiego. Zrobiłam to, co najważniejsze, odkryłam jego kłamstwo. On nie zasłużył sobie na mój czas. Był Dyzmą, ale paru ludzi poznało się na nim. Cieszę się, że jestem wśród nich.
Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcia: Stano Stehlik