Koniec tegorocznych wakacji był dla mnie uroczy i po prostu niezapomniany. Piękna pogoda, sielska atmosfera i magiczne miejsce w niewielkiej wsi na Podlasiu sprawiły, że urlop ten na długo pozostanie w mojej pamięci. Najbardziej ujęła mnie prostota życia i szczerość ludzi tam mieszkających.
Kiedy w pewne gorące sierpniowe popołudnie siedzieliśmy z mężem przed wynajęta starą chatą, pamiętającą jeszcze powstanie styczniowe, a nasz synek radośnie biegał po sadzie pełnym jabłek i śliw, przysiadł się do nas gospodarz. Po chwili przyszedł jego sąsiad, proponując mleko prosto od krowy.
Potem dołączył jeszcze jeden znajomy, który był ciekawy gości ze Słowacji. To urocze – pomyślałam, że ludzie są tu tacy otwarci, dzielą się tym, co mają, częstują kiełbasami i wędlinami własnej produkcji czy nalewkami i lokalnym samogonem z dodatkiem ziół, jak bukwicówka, których próżno szukać w sklepie. Z
resztą Podlasie to raj dla osób poszukujących nowych smaków i aromatów. Siedzieliśmy sobie wspólnie, mile gawędząc, gdy koło płotu przechodziła pani Nadieżda – najstarsza mieszkanka wsi. Babinka chętnie się przysiadła i uraczyła nas historiami ze swojego życia. Jako 85-latka wiele pamięta.
Opowiadała o swoich przeżyciach i doświadczeniach. O tym, jak uczyła w szkole, o wojnie i o dawnych mieszkańcach wsi, którzy już nie żyją. Przysłuchiwałam się tym wspomnieniom z uwagą.
Zawsze ceniłam ustny przekaz historii i obyczajów. Przypomniały mi się lata, gdy jako mała dziewczynka z zaciekawieniem słuchałam opowieści swojej babci, która opowiadała o swoich młodzieńczych, a także wojennych latach. Gdy pani Nadieżda dowiedziała się, że mieszkamy na Słowacji, zdradziła, że ma tam rodzinę, a jej wnuczka studiuje w Bratysławie. Czy to przypadek? A może niezwykły zbieg okoliczności? – zastanawiałam się.
Następnego dnia, gdy byliśmy już spakowani i gotowi, by ruszyć w drogę powrotną, ta urocza starsza pani przyniosła mi małą ozdobną torebeczkę. Byłam mile zaskoczona upominkiem, a gdy w paczuszce zobaczyłam ręcznie wyszywane serwetki, łza zakręciła mi się w oku. To był naprawdę bardzo osobisty prezent i przejaw niezwykłej życzliwości. Pani Nadia podarowała mi coś, co kiedyś sama zrobiła, wkładając w to swoją pracę, czas i energię.
Wzruszyłam się niezmiernie tą bezinteresownością i serdecznością ze strony obcej mi osoby. W dzisiejszych czasach prezenty od przypadkowo spotkanych osób nie są codziennością. Zastanawiałam się, czy jest to przejaw wschodnio-polskiej gościnności, o której tyle słyszałam.
Pomyślałam też, że bezinteresowne obdarowanie kogoś rodzi się z potrzeby serca i niesie radość obu stronom. Łatwiej jest dawać upominki rodzinie, znajomym i przyjaciołom niż obcym ludziom, spotkanym gdzieś na ulicy, a o bezdomnych i biednych przypominamy sobie zazwyczaj przy okazji świąt Bożego Narodzenia.
A przecież tak niewiele trzeba. Nie tylko materialnie można uszczęśliwić innych. Na bezinteresowne obdarowanie kogoś swoim czasem, radosnym uśmiechem i serdecznością może pozwolić sobie każdy. Wystarczy, by być obok kogoś, komu potrzebna jest obecność drugiego człowieka, czasem dobre słowo, otucha czy wsparcie. Jak pisał Paulo Coelho: „Ile dasz, tyle otrzymasz, czasem z najbardziej niespodziewanej strony”.
Magdalena Zawistowska-Olszewska
zdjęcia: autorka