Jolanta Drobčo – tłumaczka z tytułem magistra matematyki

 CO U NICH SŁYCHAĆ? 

Jolanta Drobčo jest tłumaczem przysięgłym, prawą ręką konsula honorowego w Liptowskim Mikulaszu oraz żoną chirurga i ordynatora tamtejszego szpitala. Na pomoc państwa Drobčów mogą liczyć polscy turyści. My zaś spotykamy się w sercu Liptowa z panią Jolą, by porozmawiać o jej losach, wyzwaniach zawodowych i zmaganiach z przeciwnościami, z którymi musiała się zmierzyć.

 

Przez okno

W Liptowskim Mikulaszu pani Jola Drobčo mieszka od 1982 roku. Przyjechała tu za mężem Słowakiem, którego poznała w Łodzi. Oboje studiowali w tym mieście: on medycynę, ona matematykę i fizykę. Wpadli sobie w oko, ale wcześniej… wypatrzyli się przez okno. Mieszkali bowiem w sąsiednich akademikach, których okna były na przeciw siebie. „Miałyśmy z koleżankami w planie uczyć się do egzaminów, ale zauważyłyśmy przez okno, że sąsiedzi z naprzeciwka polewają się wodą z okna do okna“ – wspomina Jolanta.

Wtedy zaczęły podpowiadać chłopakom, kiedy którzy sąsiedzi wychylają się z okna, żeby trafili strumieniem wody w rywala. Potem chłopcy przyszli do dziewcząt, żeby im podziękować za współpracę. Wśród nich był też Jan. Przez długi czas spotykali się, wychodząc całą grupą na dyskoteki czy do kina.

Po jakimś czasie zbliżyli się do siebie i to tak, że Jan zdecydował się poprosić Jolę o rękę. Wraz z rodzicami, którzy przyjechali z rodzinnej Revucy, wybrali się do domu Joli rodziców, do Kutna. „Wcześniej rozmawiałem z przyszłym teściem, by wysondować sprawę, ale nabrałem odwagi dopiero po wspólnie wypitej butelce alkoholu“ – wspomina Jan.

Co dalej?

Jedynym „ale“, które widzieli rodzice Joli, była daleka droga do Czechosłowacji, gdzie młodzi planowali wspólne życie. Ich wybór był oczywisty nie tylko ze względu na lepsze warunki ekonomiczne, jakie wtedy panowały w Czechosłowacji, ale przede wszystkim na konieczność odpracowania w swoim kraju po skończonych studiach kilku lat w zawodzie. „Na początku, dopóki Jan nie skończył medycyny, mieszkaliśmy w Polsce, potem czekała nas przeprowadzka do Liptowskiego Mikulasza“ – opisuje Jolanta.

To ona wybrała to miasto, kiedy młody absolwent medycyny dostał propozycje pracy w różnych czechosłowackich szpitalach. Ponieważ Jola skończyła studia wcześniej, zdążyła podjąć pracę w polskiej szkole, gdzie przygotowywała uczniów do egzaminu dojrzałości z matematyki. „Kiedy moi podopieczni zdali maturę, byłam usatysfakcjonowana“ – wspomina nasza bohaterka trzyletnie doświadczenie w zawodzie nauczyciela. W ten sposób odpracowała swoje studia i mogła – bez konieczności zwracania kosztów edukacji – opuścić kraj. Miała wyjechać z synem, ale wówczas jej drogę przecięła historia…

 

Do „bratniego kraju“

W tamtych czasach każda podróż zagraniczna, w tym także  do „bratniego kraju“ socjalistycznego, wymagała zezwoleń, a przeprowadzka oznaczała nie tylko pakowanie, ale załatwianie skomplikowanej procedury zezwoleń i pieczętowania mienia przesiedleńczego.

Mało tego, kiedy syn państwa Drobčów miał zostać do czasu przeprowadzki ze swoją mamą w Polsce, wymagana była na to zgoda ojca dziecka. A wszystko oczywiście z pieczęciami różnych urzędów. „Pamiętam, jak kiedyś rodzice wybrali się do nas, do Czechosłowacji w odwiedziny, ale jakiś celnik nie uznał zaproszenia i po prostu wyrzucił ich z pociągu“ – wspomina pani Jola. Jej rodzice po całym dniu podróży do granicy musieli następnego dnia wracać do Kutna. Z córką się wtedy nie spotkali.

Dramat 13 grudnia 1981

Syn Janusz urodził się w Polsce w 1978 roku i zanim jego mama na stałe przeprowadziła się do Czechosłowacji, dziecko pojechało z ojcem do dziadków. „Moi rodzice pracowali, a ja miałam na głowie wszystkie te skomplikowane procedury związane z przeprowadzką, więc opieki nad wnukiem podjęła się teściowa“ – wspomina nasza bohaterka, która nie mogła doczekać się Bożego Narodzenia, by spędzić je wraz z synkiem i mężem. Niestety, wszystkie plany pokrzyżował jej wprowadzony 13 grudnia 1981 roku stan wojenny. „Pamiętam, że wyszłam wtedy trzepać dywany, a sąsiad drżącym głosem powiedział mi, co się stało“ – wspomina pani Jola.

Natychmiast pobiegła na komendę milicji, żeby dowiedzieć się czegoś więcej. Okazało się, że do budynku nie mogła się nawet zbliżyć. Wszędzie bowiem byli umundurowani żołnierze z karabinami. „Następnego dnia próbowałam dostać się do biura paszportowego, załatwić przez ministerstwo zezwolenie na przekazanie dziecka przez granicę“ – opisuje.

Wtedy, zaraz po wprowadzeniu stanu wojennego, nie można było nawet wyjechać do innego miasta, a co dopiero za granicę! Nie działały telefony, więc nasza bohaterka nie mogła skontaktować się z rodziną z Czechosłowacji. W atmosferze zupełnej bezsilności spędziła Boże Narodzenie w Kutnie, z dala od męża i dziecka.

 

Jedyna na granicy

Dopiero 30 grudnia otrzymała wiadomość, że nazajutrz może wyjechać do Czechosłowacji, ale po upływie trzech miesięcy musi wrócić do Polski. „Zdziwiłam się, że mam podróżować w sylwestra, ale kiedy dowiedziałam się, że od nowego roku z wyjazdem może być jeszcze trudniej, szybko się spakowałam, a znajomi zrobili zrzutkę, żebym miała za co kupić bilet“ – wspomina.

Oprócz najpotrzebniejszych rzeczy pani Jola wzięła ze sobą dziecięce sanki. „Obiecałam Januszkowi jeszcze jesienią, że mu kupię sanki, więc wiozłam je tyle kilometrów, by jakoś wynagrodzić dziecku rozłąkę i spełnić obietnicę“ – opisuje.

Podróż nie należała do najprzyjemniejszych. Nasza bohaterka jechała prawie pustym pociągiem, a granicę przekraczała jako jedyna pasażerka. „Całą noc nie zmrużyłam oka, bo celnik był bardzo natrętny i ledwo trzymał się na nogach“ – opisuje. Nic więc dziwnego, że po przesiadce na autobus w Ostrawie zasnęła. „Pasażerowie dziwili się, pokazywali mnie palcami, widząc, jak moja głowa uderza o szybę, ale mnie było wszystko jedno, chciałam już wreszcie być z rodziną“ – dodaje. W końcu dotarła do Liptowskiego Mikulasza. Tamte święta u państwa Drobčów obchodzono dopiero w styczniu.

 

Dzieci

W 1985 roku w Czechosłowacji na świat przyszła córka Ivona. I syn, i córka świetnie znają język polski, którego nauczyli się, by móc porozumieć się z polskimi dziadkami, ale dla syna jest to też kolejne narzędzie pracy. Oboje studiowali zarządzanie, założyli rodziny, mają dobrą pracę: syn został w Liptowskim Mikulaszu, córka przeprowadziła się do Bratysławy. Państwo Drobčowie są na Liptowie znanymi i cenionymi profesjonalistami – każdy w innym zawodzie, choć oboje pomagają sobie, a przede wszystkim polskim turystom. Zanim jednak do tego doszło, kariera zawodowa naszej bohaterki mocno ewoluowała.

 

Z firmy do firmy

Pierwszą pracę pani Jola znalazła w biurze podróży Čedok. Po trzech miesiącach podjęła inną, zgodną z wykształceniem – w zakładach Tesla, w dziale rozwoju i badań, gdzie była odpowiedzialna za tworzenie programów komputerowych. Po urlopie macierzyńskim podjęła pracę w kierownictwie sieci restauracji i hoteli Javorina, gdzie przygotowywała programy komputerowe dla księgowości. W 1994 roku zdecydowała się zarejestrować własną działalność gospodarczą i zaczęła specjalizować się w tłumaczeniach.

Pierwszymi klientami były firma współpracująca z oczyszczalnią ścieków oraz kopalnia w Rybniku. „Jestem już od trzech lat na emeryturze, ale nadal tłumaczę“ – mówi moja rozmówczyni, która jest jedynym tłumaczem przysięgłym języka polskiego w Liptowskim Mikulaszu.

 


Tłumaczka

Lubi swoją pracę, choć czasami wiąże się ona z tragicznymi wydarzeniami, np. gdy wypadkom ulegają polscy turyści. „Pamiętam ten koszmarny wypadek, kiedy polską turystkę przejechał ratrak“ – wspomina. Przywołuje też inne zdarzenie, kiedy to młoda dziewczyna została potrącona przez skuter śnieżny. Wówczas to przez wiele lat tłumaczyła całą powypadkową dokumentację dla jej rodziny. „Dziewczyna ma poważny uszczerbek na zdrowiu, ale wciąż walczy o odszkodowanie, choć dziś to już 21-letnia osoba.

Kiedy uległa wypadkowi, miała 14 lat“ – opisuje. Były też inne tragiczne wypadki, w okolicznościach których asystowała jako tłumacz. Najtragiczniejszy dla niej był ten, którego ofiara wymagała trepanacji czaszki. „W tłumaczeniach terminologii medycznej pomaga mi mąż, który jest chirurgiem“ – dodaje.

Przez oddział ordynatora Jana Drobčy przeszło już wielu polskich turystów, o których w trudnych i często skomplikowanych sytuacjach troszczy się wspaniały specjalista mówiący po polsku. Za swoją pracę doktor Drobčo został uhonorowany Złotym Krzyżem w  2007 roku przez polskiego prezydenta.

 

W konsulacie honorowym

Pani Jola pomaga też w prowadzeniu konsulatu honorowego w Liptowskim Mikulaszu. Ta współpraca trwa już 16 lat, czyli od początku istnienia biura. Z konsulem honorowym Tadeuszem Frąckowiakiem poznali się zaraz po jej przyjeździe na Słowację. „Tadek był tłumaczem i przez przypadek dowiedział się na policji o moim przyjeździe, więc się ze mną skontaktował“ – wspomina. Ich przyjaźń i przyjaźń ich rodzin trwa już ponad 30 lat. „Zawsze mieliśmy doskonałe relacje i wiem, że gdybym kiedykolwiek potrzebowała jakiejkolwiek pomocy, pierwszą osobą, do której się zwrócę, będzie Tadek. On mi nigdy nie odmówił“ – wyjawia.

 

Wielki świat

Siedzimy właśnie w konsulacie honorowym, czyli w samym centrum Liptowskiego Mikulasza, w budynku, gdzie mieści się też urząd prezydenta miasta. „Przed piętnastoma laty petenci częściej nas tu odwiedzali, dziś kontaktują się z nami raczej mailowo“ – opisuje pani Jola, która często jest pytana o atrakcje turystyczne regionu, możliwości zakwaterowania, choć oczywiście zdarzają się też trudniejsze przypadki, wymagające interwencji. „Pamiętam pewnego bezdomnego Polaka, który przyszedł tutaj cały zmarznięty i, przyznaję się, trochę mnie wystraszył. Ale zrobiłam mu herbaty i zadzwoniłam po konsula“ – wspomina.

W konsulacie odbywają się też spotkania biznesowe, dyplomatyczne, a także te o charakterze politycznym. „Tak, tych parę metrów kwadratowych to taki nasz mały kawałek polskiej ziemi w sercu Litpowa“ – uśmiecha się moja rozmówczyni, która czuje pewną satysfakcję, że w wolnym czasie może pracować dla swojej ojczyzny.

Ciekawe życie

Nasza rodaczka w Liptowskim Mikulaszu jest osobą znaną i poważaną, choć – jak sama przyznaje – czasami odczuwa samotność. „Przez te lata już się nauczyłam być sama, kiedy mąż jest na nocnych dyżurach“ – mówi i zaraz dodaje, że zimą jej bywa weselej, bo wtedy przywozi do siebie swoją mamę. Przyznaje też, że los ją obdarował ciekawym życiem i ciekawymi wyzwaniami, również tymi zawodowymi. „Wcześniej, patrząc stąd, chyba sobie bardziej tę Polskę idealizowałam; był w człowieku ten młodzieńczy bunt“ – mówi moja rozmówczyni.

Z kolei jej mąż twierdzi, że między Słowianami nie odczuwa specjalnych różnic w mentalności, choć po chwili zastanowienia dodaje, że jednak polskie kobiety są bardziej wyemancypowane, pewne siebie. Pani Jola z pewnością jest tego najlepszym przykładem.

Małgorzata Wojcieszyńska, Liptowski Mikulasz

zdjęcia: Archiwum i Stano Stehlik

MP 10/2019