z wpadkami, aferkami i dobrym kinem
KINO OKO
„To był ciekawy festiwal, choć nie pozbawiony napięć nie tylko w rywalizacji o nagrody“ – powiedziała Bożena Dykiel, zanana i popularna aktorka, członkini jury 44. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.
Agnieszka Holland, zdobywczyni tegorocznych Złotych Lwów za film „Obywatel Jones” i jedna z najchętniej słuchanych przez dziennikarzy osób związanych z kinematografią światową, oświadczyła: „Warto mieć odwagę w każdej sytuacji. Najbardziej mnie niepokoi zjawisko inżynierii społecznej w Polsce i na świecie, i takie megalomańskie jednowładztwo, które myśli, że może wyeliminować jednych kosztem drugich. Najgorsze jest wtedy wybieranie takich ludzi, którym się wszystko należy.
Skutki tego widzieliśmy już w XX wieku i teraz znowu zaczynamy iść w tę stronę. To bardzo niebezpieczne. Niestety, wszystko jest możliwe, jeśli przestaje istnieć obiektywne, uczciwe i odważne dziennikarstwo. I o tym jest również mój film”.
Tłumienie prawdy
Film Agnieszki Holland opowiada historię młodego dziennikarza brytyjskiego Garetha Jonesa, który chce pojechać do Moskwy, by przeprowadzić wywiad ze Stalinem. Scenariusz Andrei Chalupy, dziennikarki i producentki filmowej ze Stanów Zjednoczonych, która studiowała m.in. na Ukrainie, trafił do Agnieszki Holland dość przypadkowo. Scenarzystka o ukraińskich korzeniach (jej dziadek przeżył Hołodomor, w wyniku którego z głodu umarło ponad 6 milionów ludzi) uważa za Orwellem, że „naszym zadaniem jest uczynienie życia wartym na ziemi”.
Film Holland opowiada też o tłumieniu prawdy, o opresyjnym Związku Radzieckim. Gareth Jones (świetna rola Jamesa Nortona) jedzie na Ukrainę i tam doświadcza skutków Hołodomoru. Mimo nacisków i gróźb, a także podważania wiarygodności, opowie o swoich przeżyciach Orwellowi (temu od „Folwarku zwierzęcego”). Forma filmu jest bardzo sprawna i mistrzowska. Nic dziwnego, że reżyserka uznała, iż następną nagrodą na festiwalu w Gdyni będą dla niej już tylko Platynowe Lwy za całokształt twórczości. Holland jest twórczynią dojrzałą i odważną. Jej kino porusza.
Niewidomy jazzman
Srebrne Lwy 44. festiwalu przyznano Maciejowi Pieprzycy za film „Ikar. Legenda Mietka Kosza”, który zdobył również nagrodę Złotego Klakiera – filmu najdłużej oklaskiwanego przez widzów. Kiedy rozpoczynała się projekcja, reżyser stał anonimowo z boku w nacierającym tłumie. Nagle nieśmiałym głosem zapytał, czy mógłby wprowadzić na pokaz bliską sobie osobę i dodał, że jest reżyserem „Ikara”. Pozwolono mu, oczywiście, a potem klaskano zarówno w trakcie projekcji, jak i długo po niej. Bo to jest film wyjątkowy.
Przywrócił legendę Mietka Kosza, zapomnianego, niewidomego artysty z lat 60., znakomitego jazzmana. Kosz był wirtuozem fortepianu, uczył się w ośrodku dla niewidomych dzieci u sióstr zakonnych w Laskach, a potem na akademii muzycznej. Odnosił sukcesy w Polsce i na świeci, m.in. wygrał Montreux Jazz Festival. A potem o nim pamięć przepadła.
Fenomenalna w „Ikarze” jest muzyka autorstwa Leszka Możdżera, pianisty, jazzmana, również laureata Złotych Lwów za ten film. Dawid Ogrodnik – odtwórca głównej roli, także nagroda Złotych Lwów za pierwszoplanową rolę męską – jest aktorem już wcześniej obsypanym nagrodami w Gdyni i docenionym za talent w ubiegłym roku (Nagroda im. Zbyszka Cybulskiego). Olśnił w takich filmach, jak „Chce się żyć”, „Ostatnia rodzina”, „Cicha noc”. Tym razem w opowieści o Mietku Koszu zbudował niebywałą postać neurotycznego, zagubionego geniusza. Koniecznie trzeba obejrzeć ten film.
Uhonorowany Zanussi
Platynowe Lwy za całokształt twórczości odebrał Krzysztof Zanussi, obchodzący w tym roku 80. urodziny, reżyser wybitny, który powtarza, że „lepiej być niż mieć” i wyznaje, że wybrał film, bo nic innego w życiu dobrze mu nie wychodziło. Z wykształcenia fizyk, uprawiał dziennikarstwo studenckie, zajmował się teatrem, a filozofię, którą też skończył, uważał za wykształcenie, a nie zawód.
Żałował przez chwilę, że nie został jak jego ojciec i dziadek architektem. Pierwsze nagrody za filmy amatorskie przekonały go, że jego przeznaczeniem jest właśnie film. Krzysztofowi Zanussiemu podziękowano w Gdyni za dotychczasowe dokonania kilkunastominutową owacją.
Ostatni film Woźniaka-Staraka
Nagrodę specjalną jury przyznało filmowi wyprodukowanemu w Watchout Studio przez zmarłego tragicznie Piotra Woźniaka-Staraka. Ta decyzja spotkała się ze znakomitym przyjęciem festiwalowej publiczności, bo film „Ukryta gra” jest po prostu bardzo dobry. Świetnie się ogląda historię z lat 60., kiedy to u szczytu kryzysu kubańskiego amerykańskie służby porywają Joshunę Mansky’ego wybitnego, uzależnionego od alkoholu matematyka, który ma rozegrać pojedynek szachowy z sowieckim mistrzem
Gawryłowem na międzynarodowym turnieju w Warszawie, w Pałacu Kultury i Nauki, świeżym darze architektonicznym dla narodu polskiego od radzieckich towarzyszy. W roli Joshune wystąpił Bill Pulman, gwiazdor Hollywoodu, bezpośredni, miły w kontaktach i oblegany przez dziennikarzy i fanów dobrego kina, któremu partneruje w tym filmie w roli rosyjskiej agentki Lotte Verbeek. Film ogląda się znakomicie. Pełna „profeska” – jak mówią młodzi krytycy.
Świetne kino akcji, bardzo dobry montaż, ciekawe zdjęcia doskonałego Pawła Edelmana, stylowa, osadzona w epoce scenografia Allana Starskiego, a co najważniejsze świetny debiut reżyserski Łukasza Kośmickiego, kompletnie niezauważony przez jury. I to – moim zdaniem – jest poważny błąd tegorocznego festiwalu, ale nie jedyny. Wzruszającym momentem była obecność na festiwalowej projekcji żony zmarłego producenta – prezenterki telewizyjnej Agnieszki Woźniak-Starak (kilka tygodni temu Piotr Woźniak-Starak utonął w mazurskim jeziorze).
Opowieść o fałszywym księdzu
Złote Lwy za reżyserię otrzymał Jan Komasa za „Boże ciało”, dzieło znakomite i piękne. Nic dziwnego, że tę opowieść o fałszywym księdzu zauważono już na świecie i nagrodzono.
Bohater filmu dwudziestoletni Dawid – świetna i odważna rola Bartosza Bielenia, który wyznał, że sprawy wiary, religii nie były mu kiedyś obojętne – w trakcie pobytu w poprawczaku przechodzi duchową przemianę i skrycie marzy, by zostać księdzem. Scenarzysta, debiutujący Mateusz Pacewicz, pracował nad tematem filmu osiem lat i słusznie dostał w Gdyni nagrodę.
Opowieść w „Bożym ciele” jest wielowarstwowa i wstrząsająca. Za drugoplanową rolę żeńską w tym filmie nagrodę przyznano Elizie Rycembel – duże brawa za wyrazistość. „Boże ciało” to film ważny, zrobiony przez wrażliwego twórcę. Jan Komasa jest reżyserem docenionym już kilka lat wcześniej za takie filmy, jak „Miasto 44” czy „Sala samobójców”.
Największe zamieszanie
Najwięcej zamieszania zrobił film, który w trakcie trwania tegorocznego festiwalu wycofano z konkursu. Chodzi o „Solid Gold” Jacka Bromskiego, prezesa Stowarzyszenie Filmowców Polskich. Film rzekomo odzwierciedla głośną w Polsce aferę finansową parabanku Amber Gold. W kontekstach politycznych dyskutowano, czy należy ten film wprowadzać do kin przed wyborami, choć wcześniej na ekranach pojawił się film Patryka Vegi „Polityka”. Warto przy okazji dodać, że Vega ani razu nie zgłosił żadnego ze swoich filmów na Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.
Jedno jest pewne, powstałe zamieszanie stało się najlepszą reklamą filmu „Solid Gold”, a jury festiwalu słusznie nie uwzględniło tego filmu w puli nagród.
„Piłsudski“ i (nie)docenione role
Jedną z kontrowersyjnych nagród tegorocznego festiwalu jest z pewnością uhonorowanie za pierwszoplanową rolę kobiecą w filmie „Piłsudski” bardzo dobrej aktorki Magdaleny Boczarskiej. Faktem jest, że w tym roku w rolach męskich było w czym wybierać, natomiast w kobiecych wybór był bardzo skromny.
No, może poza Krystyną Jandą, występującą w „Słodkim końcu dnia”, za który aktorka dostała już nagrodę. Magdalena Boczarska powinna była dostać nagrodę, ale raczej za ubiegłoroczną rolę Michaliny Wisłockiej w filmie „Sztuka kochania” – przyznanie jej nagrody w tym roku, wydaje się swoistym zadośćuczynieniem za rok ubiegły.
Niezauważony „Pan T.“
Nieporozumieniem jest także niedostrzeżenie filmu „Pan T.” w reżyserii Marcina Kryształowicza, znakomitej surrealistycznej groteski, rozgrywającej się w klimacie lat 50. w tzw. zbuntowanej i donosicielskiej „warszawce” artystyczno-literackiej.
Niewątpliwym ponownym odkryciem tego festiwalu był Paweł Wilczak, który wystąpił w tym filmie jako Pan T. Polecam gorąco film Marcina Kryształowicza, bo to obraz wyrafinowany, inteligentny i dowcipny.
Godni polecenia
Co jeszcze warto obejrzeć z polskich festiwalowych filmów? Miłośnikom kina historycznego polecam film „Kurier” w reżyserii Władysława Pasikowskiego, dobrze znanego z reżyserii takich filmów, jak „Kroll”, „Psy” czy „Pokłosie”, oraz film Michała Rosy „Piłsudski” ze świetną rolą Borysa Szyca. Zwracam też uwagę na publicystyczne kino współczesne w filmach „Wszystko dla mojej matki” w reżyserii Małgorzaty Imielskiej (nagroda za debiut w Gdyni) i na „Interior” Marka Lechkiego, a w ramach tzw. kina sensacyjnego na film Janusza Majewskiego, „Czarny mercedes”.
Miłośnikom wspaniałego obrazu i nastrojowej, filozoficznej konkluzji wobec świata spodoba się z pewności film Lecha Majewskiego „Dolina Bogów” z gwiazdorem światowego formatu Johnem Malkovichem. Ceniących nieprzeciętną, fragmentaryczną narrację i świetne aktorstwo uwiedzie zapewne „Mowa ptaków” Xawerego Żuławskiego, z którym to filmem również były perturbacje, bowiem po selekcji nie dopuszczono go do konkursu głównego. Część widzów w trakcie festiwalowej projekcji „Mowy ptaków” i tak wychodziła ostentacyjnie z kina. Żałowano w tym roku, że na festiwalu zabrakło filmów w kategorii inne spojrzenie. Żal był słuszny, ale poniewczasie.
180 filmów, 70 tysięcy widzów
44. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni był pełen niespodzianek, gorących i burzliwych dyskusji środowiska filmowego, a także napięć, wynikających ze wcześniejszych decyzji (także politycznych) odnośnie kwalifikacji filmów do konkursu głównego. W efekcie, po interwencjach grupy reżyserów, do wyścigu o Złote Lwy zakwalifikowano 19 filmów.
Do konkursu filmów krótkometrażowych, który odbywał się w Gdyni równolegle, wybrano 27 filmów. Kino polskie w krótkimmetrażu jest potęgą, stąd wiele prestiżowych nagród dla polskich twórców na wszystkich znaczących festiwalach świata. W Gdyni główną nagrodę zdobył Hubert Patynowski za film „Nie zmieniaj tematu”. Podkreślono w tym filmie prostotę i autentyczność opowiedzianej historii i wyjątkową czułość w przedstawieniu relacji ojca z synem.
Łącznie w trakcie sześciu festiwalowych dni Gdyni, w różnych kategoriach i grupach tematycznych pokazano 180 filmów na 400 projekcjach. To swoisty rekord ilościowy, ale również frekwencyjny, bo festiwalowe projekcje obejrzało ponad 70 tysięcy widzów.
W tegorocznym festiwalu wzięło też udział ponad 6 tysięcy gości zagranicznych, w tym również twórców ze Słowacji.
Alina Kietrys, Gdynia