ROZSIANI PO POLSCE
Po dziewięciu latach publikowania na łamach „Monitora“ cyklu „Rozsiani po świecie“ zmieniamy jego tytuł na „Rozsiani po Polsce“, chcąc w nim pokazać Słowaków, którzy zamieszkali w naszym kraju. Interesować nas będzie – podobnie jak to było w przypadku rodaków rozsianych po świecie – co spowodowało, że znaleźli się w Polsce, jak się czują w naszej ojczyźnie, jak zostali przyjęci, co tam robią. Oddajemy więc w Państwa ręce pierwszy odcinek tego cyklu, dzięki któremu wraz z Michalem Machajem przeniesiemy się z Bratysławy na Śląsk.
Ona i ja
Małżeństwo z Polką – kobietą mojego życia – przyniosło wiele pięknych chwil. Poznaliśmy się w Bratysławie na dyskotece. Po studiach Sylwia przyjechała na Słowację do pracy w liniach lotniczych. I tak, jak to bywa, miała zostać rok, a okazało się, że zaplanowaliśmy naszą wspólną przyszłość. Pobraliśmy się i zamieszkaliśmy wspólnie w Bratysławie, gdzie pracowałem w słowackich służbach mundurowych. Potem na świat przyszedł nasz syn Wiktorek i to właściwie on przeorganizował nasze życie, które wiedliśmy na Słowacji.
Wezwania przedszkolaka
Pewnego dnia w 2005 roku dowiedzieliśmy się, że w Polsce na adres teściów dostarczono list polecony, w którym napisano, że nasz syn nie realizuje obowiązku przedszkolnego. Dziecko było zameldowane w Polsce. Byliśmy bardzo zaskoczeni, że w ten sposób upominano się o nasze dziecko. Podjęliśmy decyzję o wyjeździe do Polski, przy czym ja ze względu na pracę dołączyłem do rodziny dopiero po roku. W ten sposób zamieniliśmy słowacką stolicę na małą polską miejscowość – Porębę – leżącą między Katowicami a Częstochową.
Biurokracja
Wcześniej w Polsce często spędzaliśmy weekendy, odwiedzając rodzinę, a także podróżując po tym kraju. Wiedziałem, że Polacy i Słowacy są podobni do siebie, wiedziałem, czego mogę się spodziewać, ale jednak dużym wyzwaniem okazało się pokonanie biurokracji, związanej z uzyskaniem polskiego obywatelstwa, które jest niezbędne, by móc podjąć pracę w policji lub straży pożarnej. O pracy w polskim wojsku nie mogę marzyć, gdyż to wymaga zrzeczenia się obywatelstwa słowackiego, a tego nie chcę.
Wyjść ze strefy komfortu
Musiałem wyjść ze swojej strefy komfortu, jak modnie teraz określa się stan podejmowania nowych wyzwań lub decyzji. W Bratysławie mieliśmy poukładane życie, dobrą pracę, mieszkanie. W Polsce zacząłem pracę w… firmie hydraulicznej teścia. Początki były bardzo trudne. Ciężko było mi przestawić się z pracy biurowej na pracę wymagającą umiejętności manualnych i projektowych. Doświadczenie w mojej obecnej pracy jest bardzo ważne, najmniejszy błąd może doprowadzić do kosztownej awarii. Poradziłem sobie, ale nadal potrzebuję wsparcia i porady teścia w trudniejszych instalacjach hydraulicznych.
Po jakimś czasie otworzyłem swoją działalność i nadal ją prowadzę, czekając na polskie obywatelstwo i możliwość zmiany pracy. Chcę wykorzystać na rzecz Polski swoje umiejętności, doświadczenie, specjalistyczne kursy z pracy w wojsku.
Relaks to nie tylko Tatry
Jeszcze przed ślubem odwiedzaliśmy w Polsce rodzinę mojej żony i jej przyjaciół, mam więc same pozytywne i miłe wspomnienia z tych podróży. Polskie miasta są bardzo ładne, zadbane, interesujące, oferujące wiele różnorodnych atrakcji. Natomiast Tatry wolę po słowackiej stronie. Doskwiera mi też brak termalnych źródeł w pobliżu.
To, czego raczej nie zrealizowałbym w Bratysławie, to praca na działce. Hodowałem już różne zwierzęta, z tych bardziej egzotycznych na przykład strusie. W planach mam także zakup lamy. Po ciężkim dniu pracy, jest to dla mnie największy relaks. Żona wolałaby życie w mieście, więc to chyba jej bardziej doskwiera ta zmiana.
Najtrudniejsze wyzwania
Zdałem egzamin państwowy z języka polskiego. Z pisownią jest gorzej, gdyż te wszystkie cz, sz, dz, dź, dżsą dla mnie dużym problemem. Ale nie te różnice są najgorsze. Trudnym wyzwaniem jest umiejętność korzystania w usług tutejszej służbie zdrowia. W Bratysławie chodziłem do lekarza w ośrodku Ministerstwa Obrony Narodowej, nie mogłem więc na nic narzekać. W Polsce różnie z tą służbą zdrowia bywa.
Odległa Słowacja?
W Polsce nie uczestniczę w spotkaniach słowackiej mniejszości. Brak mi na to czasu. Mój kontakt ze Słowacją ogranicza się do odwiedzin słowackiej rodziny, która przyjeżdża do nas na urodziny syna Wiktorka. Moi bracia i siostry także rozjechali się po świecie. Ja też nie odwiedzam rodzinnych stron tak często, jakbym chciał.
W naszym domu w Polsce mówię po słowacku, a żona i syn po polsku. Podobnie było, kiedy mieszkaliśmy w Bratysławie. Kto wie, jak potoczą się losy naszej rodziny. Może syn kiedyś zdecyduje się na studia na Słowacji? Może i my też zechcemy wrócić do mojego kraju? Nigdy nie mówię nigdy.
Michal Machaj, Poręba, województwo śląskie