KINO OKO
Polska doczekała się swoich odpowiedników Złotych Malin, czyli nagród za najgorsze produkcje filmowe. I dobrze, bo w ostatnim czasie najgłośniej promowane są gnioty, a filmy dobre i ambitne (ciągle ich dużo w polskiej kinematografii) przechodzą często bez echa. Nagrody Złotych Węży to postrach naprędce kręconych podróbek produkcji amerykańskich i komedii romantycznych, które ani nie są śmieszne, ani romantyczne.
W tym roku najwięcej nominacji do antynagród zebrały filmy „Last minute” i „Tajemnica Westerplatte”. O „Last minute” już pisałam i do tego traumatycznego przeżycia wolę nie wracać. Jako że jestem ciekawską masochistką, postanowiłam jednak obejrzeć dramat wojenny i sprawdzić, czy jest z nim faktycznie tak źle, jak o nim piszą.
A trzeba przyznać, że na debiucie reżyserskim Pawła Chochlewa nie zostawiono suchej nitki. „Tajemnica Westerplatte” została nominowana do Złotych Węży aż w dziewięciu kategoriach: najgorszy film roku, żenujący film na ważny temat, najgorszy scenariusz, najgorsza rola męska, rola poniżej godności, najgorszy duet, najbardziej żenująca scena i najgorsze efekty specjalne.
Już zacierałam ręce z radości, że będzie o czym pisać, przygotowałam się na palpitację serca i pianę na ustach, a okazało się, że… wcale nie jest tak źle. Kontrowersje wokół filmu dotyczyły głównie antypolskości i interpretacji historii. Na ten temat nie będę się wypowiadać, bo nie jestem historykiem.
Zacznę więc od dobrych wiadomości, a jest ich kilka. W „Tajemnicy…” brak przerysowanego patosu i kiczowatej martyrologii, tak ukochanych w polskich produkcjach historycznych. Przede wszystkim film ma bardzo dobrą oprawę wizualną, kostiumy (Andrzej Szenajch, Hanna Ćwikło), scenografię (Alan Starski), zdjęcia (Waldemar Szmidt, Algimantas Mikutenas). Rewelacyjna jest muzyka Jana A. P. Kaczmarka.
Nawet obśmiane efekty specjalne zrobiły na mnie wrażenie, choć może tylko dlatego, że jeszcze nie otrząsnęłam się po „Bitwie pod Wiedniem”, która powraca do mnie w sennych koszmarach. Niestety, muszę jednak wtrącić kilka „ale”, bo nawet najlepiej zrealizowany wizualnie film nie obroni się tylko kostiumami czy scenografią.
Tak jest też w tym przypadku. Scenariusz kuleje, brak w nim napięcia zarówno w akcji, jak i rysie psychologicznym postaci. Dłużyzny ciągną się niemiłosiernie i wieje nudą w najbardziej kluczowych momentach.
Gra aktorska woła o pomstę do nieba! Michał Żebrowski jako major Henryk Sucharski ogrywa film trzema minami, znanymi widzom z poprzednich filmów z jego udziałem. Zastanawiałam się, czy to aby nie Wiedźmin i Skrzetuskiprzebrali się w polski mundur. Robert Żołędziewski jako kapitan Franciszek Dąbrowski jest trochę jak psychopata, czytający swoje kwestie z kartki. Dialogi są sztuczne, a rozterki moralne płaskie. Miało być psychologicznie, a wyszło groteskowo.
Wynudziłam się, poziewałam, ale przyznaję, że dziewięć nominacji do Złotych Węży było przesadą. Cieszę się więc niezmiernie, że większość nagród zgarnął mój faworyt, czyli „Last minute“, od którego proszę trzymać się z daleka, bo grozi stałym kalectwem umysłowym.
Magdalena Marszałkowska