Rzecz o samotności

 BLIŻEJ POLSKIEJ KSIĄŻKI 

Podobno nasz świat jest najlepszy ze wszystkich. Dzięki szczepieniom umieralność dzieci spadła niemal do zera, żyjemy dłużej i cieszymy się coraz lepszym zdrowiem. Istnieje jednak pewna epidemia, która ogarnęła całą naszą cywilizację: epidemia samotności. W Wielkiej Brytanii i Japonii powstały nawet pierwsze urzędy ministerialne, zajmujące się łagodzeniem skutków tej współczesnej plagi. Samotność jest też przyczyną wielu problemów, o czym informują różne instytucje pomocowe.

Problem samotności stanowi sedno książki Jakuba Bączykowskiego pt. „Zadzwoń, jak dojedziesz”. Większość krótkiej fabuły rozgrywa się w ciągu jednego dnia. Troje rodzeństwa – Renata, Ania i Mateusz – przychodzi do swojego 83-letniego ojca Ryszarda w trzecią rocznicę śmierci ich matki na wspólny obiad. Każde z nich pojawia się z własnymi przemyśleniami i problemami, każde zastanawia się, jak przeżyć życie w pełni i w zgodzie ze swoimi celami, zapewniając jednocześnie opiekę upadającemu na zdrowiu ojcu.

Perspektywa dzieci dominuje nad perspektywą ojca. W mieszkaniu zostaje wypowiedzianych wiele słów, toczy się wiele kłótni, wylewa się wiele żalów, ale nic z tego nie zostaje wypowiedziane przez Ryszarda, a pytania, skierowane do niego, ograniczają się wyłącznie do tego, czy ma dość leków i czy ma co jeść. Jego zdanie nikogo nie interesuje.

Czytelnik stopniowo poznaje powody, dla których dzieci nie są w stanie odpowiednio zaopiekować się ojcem, który gaśnie na ich oczach. Jednocześnie ma możliwość poznania umiejętnie wplecionych w fabułę listów, które Ryszard pisze do swojej zmarłej żony. Bije z nich głęboki smutek i poczucie straty, której nic nie jest w stanie wyrównać. „Kiedy ostatnio byłem zapalić znicz na Twoim grobie i usiadłem na chwilę na ławeczce, zwątpiłem w to, które z nas jest bardziej martwe: ty czy ja”.

Mężczyzna nie chce, aby jego dzieci porzuciły dla niego swoje życie, poddały się ograniczeniom i zrezygnowały ze swoich marzeń i aspiracji. Rodzeństwo odczuwa wprawdzie wyrzuty sumienia, jednocześnie jednak postawa ojca jest im na rękę i pozwala szukać argumentów pozwalających przenieść ciężar odpowiedzialności za opiekę na brata czy siostrę. Każde z nich ma dobry powód osobisty lub zawodowy, żeby odwiedzać dom rodzinny jeszcze rzadziej; tacie przecież niczego nie brakuje. Troskę o niego sprowadzają do trzech rzeczy: ktoś mu powinien posprzątać, zrobić zakupy i ugotować. Ktoś. Nie oni.

„Kiedy Renatka, Ania i Mateusz mówią do mnie: »Tato, nie jesteś sam«, mam ochotę na nich nakrzyczeć. (…) Jak to nie jestem sam? Jestem sam jak palec. Sam się budzę, sam spędzam poranki, popołudnia i wieczory, a potem sam idę spać do pustego lóżka. Więc jestem nieustannie sam”.

Książka Bączykowskiego nie jest doskonała pod kątem literackim. Dialogi są często nieco sztuczne, a relacje między postaciami kreślone zbyt pospiesznie, przez co wydają się nieco płaskie. Mimo to stawia zasadnicze pytania, przed którymi stoi nasze społeczeństwo. Szybkie, dynamiczne życie ludzi w wieku produkcyjnym przeciwstawia się nadmiarowi wolnego czasu ludzi samotnych, starszych, zwłaszcza tych, których partnerzy życiowi już nie żyją.

Autor trafnie opisuje poczucie bycia niepotrzebnym tych drugich, które często ich dopada: dzieci nie pytają Ryszarda, co myśli o ich dylematach i co sam przeżywa. A jednak w powieści wybrzmiewają pytania: „Myślisz, że starsi ludzie mniej czują? Mniej płaczą? Mniej tęsknią?”.

Renata, Ania i Mateusz są różni. Mimo że są rodzeństwem, przeżywali swoje dzieciństwo w odmienny sposób. Każde z nich zmaga się z krzywdami z przeszłości, a ojciec jest zaledwie tłem ich wzajemnych sporów. Nie dostrzegają jego pogłębiającej się depresji i bezgłośnego wołania o uwagę. Dokąd ich to może doprowadzić? Dokąd to doprowadzi nasze społeczeństwo? Powieść Bączykowskiego jest niezwykle ważnym głosem w tej dyskusji i może skłonić czytelnika do refleksji.

Marián Hamada

MP 4/2025