RETROHITY
Telefon z tarczą to retro, a telefon bez tarczy? Takie też bywały, ponieważ kilkadziesiąt lat temu rozmowy zamawiano przez centralę, zatem tarcza nie była potrzebna. Jak to się ma do dzisiejszych telefonów komórkowych, które każdy ma w kieszeni? Niesamowite, prawda?
Witajcie w epoce nieodległej, a jednak tak bardzo odmiennej.
Rozmowy międzymiastowe
Posiadanie telefonu stacjonarnego w czasach PRL-u było wynikiem wpływów, znajomości, stanowiska. Ci, którzy telefonu nie posiadali, zdani byli na korzystanie z poczty lub budki telefoniczne. Rozmowy międzymiastowe należało zamawiać osobiście w urzędzie pocztowym, gdzie pracownica po połączeniu rozmowy zapraszała zamawiającego do którejś z kabin telefonicznych, znajdujących się w hali poczty.
Rozmowy międzynarodowe
Z kolei w przypadku rozmów międzynarodowych po skontaktowaniu się z centralą i podaniu międzynarodowego numeru należało czekać na połączenie. Jak długo? Tego nikt nie wiedział – czasami dzień, czasami dłużej.
Bywało, że połączenie realizowano w nocy, a wtedy szczęśliwy posiadacz telefonu zrywał się na równe nogi, by odebrać zamówione połączenie z wybranym numerem zagranicznym! By skrócić czas oczekiwania niektórzy – za dużo wyższą opłatą – zamawiali rozmowę pilną czy błyskawiczną, ale i to nie zawsze przynosiło efekty.
Budki telefoniczne
W latach 50. w miastach na dużą skalę zaczęto budować osiedla mieszkaniowe. Ówczesna władza zdawała sobie sprawę, że ludzie muszą się między sobą komunikować, więc z początku na każdym takim osiedlu instalowano charakterystyczne publiczne budki telefoniczne.
Pierwsze pojawiły się pod koniec lat 50., z czasem zastąpione je automatami, osłoniętymi przed deszczem jedynie daszkiem. Obywatele oczywiście do urzędu miasta składali podania o podłączenie telefonu w ich mieszkaniu, jednak czas oczekiwania był bardzo długi.
Możliwości analogicznych centrali telefonicznych uniemożliwiały podłączenie dużej liczby linii telefonicznych do jednego bloku mieszkalnego, wobec czego niektórzy doczekali się telefonu dopiero po przemianach ustrojowych.
W czasach PRL-u aparaty telefoniczne były produkowane w jednej firmie – Radomskiej Wytwórni Telekomunikacyjnej. Co ciekawe, poszczególne modele miały nazwy pochodzące od kwiatków, np. Tulipan czy Bratek.
Książka telefoniczna
Według danych w latach 80. każdy automat telefoniczny był w ciągu roku pięciokrotnie dewastowany, a blisko 400 ginęło. W większych miastach w budkach leżały książki telefoniczne, przyczepione sznurkiem, potem łańcuchem, ale i tak szybko znikały.
Co ciekawe, spis abonentów w książce telefonicznej zawierał nie tylko pełne dane, czyli imię, nazwisko, adres, ale również (dla chętnych) tytuł naukowy czy nawet wykonywany zawód. Przy niektórych nazwiskach można było przeczytać „adwokat”, „lekarz” czy „architekt”. Nikt wówczas nie słyszał jeszcze o RODO.
Rozmowy kontrolowane
Po wprowadzeniu stanu wojennego władza zawiesiła wszelkie rozmowy telefoniczne. Telefony zamilkły 13 grudnia 1981 r. i pozostawały głuche aż do 10 stycznia 1982 r., kiedy to przywrócono rozmowy miejskie z niewielkim cenzorskim dodatkiem, który był słyszalny w słuchawce: „Rozmowa kontrolowana, rozmowa kontrolowana…”. Opresyjne władze starały się wprowadzić psychozę permanentnej inwigilacji niesubordynowanego społeczeństwa.
Telefon towarem deficytowym
W PRL-u telefon był towarem deficytowym. Na otrzymanie numeru, a potem na aparat czekało się niekiedy 10 lat i więcej. W połowie lat 80. na 100 mieszkańców Warszawy przypadało 19 abonentów telefonicznych!
Zmiana ustroju po 1989 r. przyniosła wiele zmian, w tym także w zakresie telefonowania. Wprowadzono opłaty za długość rozmowy. Potem nastąpiła też cyfryzacja i pierwsze telefony na kartę magnetyczną, a później mikroprocesorową.
Po włożeniu takiej karty do aparatu na jego ekranie pojawiała się liczba kredytów, malejąca w czasie prowadzonej rozmowy. Automaty publiczne na dobre zniknęły w Polsce w 2017 r. Jedynym miastem, które się ich nie pozbyło do dziś, to Sokołów Podlaski, zaś jedynym miejscem, gdzie nadal się z nich korzysta, są zakłady karne. Ale to już inna bajka.
Do usłyszenia!
Andrej Ivanič