CZUŁYM UCHEM
Drugiej takiej płyty nie ma nawet w Świecie Dysku. Absurdalna, prześmiewcza, prowokacyjna mikstura, urzekająca i porywająca w warstwie muzycznej oraz lotna i refleksyjnie głęboka w warstwie lirycznej. Muzyczny młot na czarownice lat dziewięćdziesiątych, zrodzony ze szczerej niezgody wrażliwców na zastaną rzeczywistość oraz wiary w to, że ich żale i lamenty będą kiedyś wysłuchane.
Orężem jej satyra, pastisz i absurd. Siłą dziecięca i naiwna szczerość w powodzenie dzieła. To gniew, to bunt, to odwet, zemsta, wendeta, skarga, żal i lament w niebogłosy, to toczące się kamienie, to rock’n’roll totalny, to rock’n’roll ostateczny, to konwulsyjna śmierć rock’n’rolla na oczach tysięcy obojętnych dusz, to ciało rock’n’rollowego mesjasza w jego ostatnim komicznym, przedśmiertnym podrygu, to bluźniercza wieczerza przed przyjściem antychrysta, szatan wcielony, armagedon, flaki z olejem i kluski z rosołem, to zabójcza epidemia wywołana przez P.O.L.O.V.I.R.U.S.
Żyjemy w czasach ostatecznych. Po czym wnoszę? Bo rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastują jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia. Jednym z nich jest zeszłoroczna reedycja albumu P.O.L.O.V.I.R.U.S. zespołu Kury.
Przez dwadzieścia pięć lat istniała sobie w podziemiu, zakurzona, przeżywająca swoją dawną świetność na aukcjach Allegro po osiemset złotych za sztukę placka z polichlorku winylu, szkodząc najwyżej kieszeniom nabywców rzadkich egzemplarzy. Jaka idea przyświecała wytwórni S7 Records, aby wznowić album, nie wiem, ale niech jesienny mały bóg ma nas w swojej opiece.
P.O.L.O.V.I.R.U.S. najlepiej wchodzi schłodzony, zatem jesienią, idealnie w czas depresji, chandry lub osowiałości. Dobrze miesza się z alkoholem. Lubi koty. Psów nie lubi – piosenka numer siedemnaście albo czternaście, jak nie liczyć Gatek.
A tak na poważnie, o ile się będzie dało. Takie rzeczy to tylko w Trójmieście i tylko Tymański, czyli czołowy kontestator polskiego rocka i chuligan muzyczny. O Tymonie Tymańskim pisałem już przy okazji płyty zespołu Miłość, do którego będzie tu kilka personalnych nawiązań. Idea nagrania przez Kury “najgłupszej płyty na świecie”, pojawiła się w 1997 r.
Miało to być drugie wydawnictwo w dyskografii zespołu. Oprócz Tymańskiego w owym czasie w składzie Kur znajdowali się trójmiejski gitarzysta Piotr Pawlak, znany z Miłości legendarny perkusista jazzowy Jacek Olter oraz Olaf Deriglasoff, również legendarna postać polskiego rocka niezależnego.
W nagraniu płyty wzięli również udział liczni goście, warto chociażby wspomnieć Jerzego Mazzola, Larry’ego “Okay” Ugwu czy Leszka Możdżera, który również grał w Miłości. Wydany w 1998 r. nakładem założonej przez Tymańskiego wytwórni Biodro Records (był to jej debiut na rynku) album promowany był teledyskiem do piosenki Jesienna deprecha, która oprócz Nie mam jaj i Szatana była najbardziej rozpoznawalnym utworem z tego krążka.
Album składa się w sumie z czternastu utworów i trzech przerywników. Są to Gatki, w których muzycy dyskutują na temat koszykarzy NBA. Każdy utwór naśmiewa się z innego stylu muzycznego, ale najbardziej obrywa chyba disco polo. Mocno dostaje się również kibolom i różnej maści zadymiarzom oraz pewnemu psu.
Album został bardzo dobrze przyjęty przez krytyków, dostał nawet Fryderyka za najlepszą płytę alternatywną. Podczas wręczania nagrody musiano jednak wyłączyć Tymańskiemu mikrofon, bowiem ten w sobie właściwy sposób skwitował całą imprezę. Płyta w pewnych kręgach stała się pozycją kultową. W swojej kategorii jest arcydziełem. Szczerze jej nie polecam, chyba, że ludziom z dużym dystansem do wszystkiego.
Łukasz Cupał