Bułki i czerwone paznokcie

 BLIŻEJ POLSKIEJ KSIĄŻKI 

Choćbym nie wiem, jak się starała, listopad zawsze mija mi melancholijnie. Bezlistne drzewa, coraz krótsze dni, no i ten nastrój zadumy nad przemijaniem, wyniesiony prawdopodobnie ze spacerów po cmentarnych alejkach. Dlatego w tym roku postanowiłam, że zamiast walczyć ze smuteczkami, dopasuję się do listopadowej atmosfery i poszukam książki, która zgłębia temat odchodzenia ze świata, skoro – jakby nie było – odbywa się ono każdego dnia.

Nie musiałam szukać długo. Powieść Agi Antczak pt. „Adela nie chce umierać” wymownie spoglądała na mnie z księgarnianej półki. Historia dwojga starszych ludzi, żyjących razem ponad sześćdziesiąt lat, oczarowała mnie dosłownie od pierwszych linijek.

Temat miłości i przemijania jest mocno oklepany, jednak niewiele znam utworów, które opisują dosłownie dzień po dniu, miesiąc po miesiącu oczekiwanie na moment, w którym jedno z dwojga tak bliskich sobie ludzi po prostu umrze.

Adela i Adolf codziennie przeżywają te same rytuały, od wspólnych śniadań, przygotowanych przez Adolfa, po spacery, wizyty w kawiarni i odwiedziny „osobistego opiekuna urody”, jak moglibyśmy nazwać mężczyznę, który regularnie maluje Adeli paznokcie. Ot, po prostu dwoje starych ludzi, żyjących na przyzwoitym poziomie, żegnających się z życiem.

Jednak pod tą cieniutką warstwą przewidywalnej rutyny drzemie przeszłość, wspomnienia i niedopowiedzenia, które domagają się wyjaśnień. Adela i Adolf poznali się tuż po wojnie, a zbliżyło ich do siebie doświadczenie wyniesione z Auschwitz i to ono przez całe późniejsze życie będzie wpływać na ich codzienność.

Adela nie pozbędzie się pewnych nawyków i ograniczeń, Adolf zaś wykształci w sobie dystans i akceptację, niezbędne do tego, by mierzyć się z kolejnymi wyzwaniami. Czytając kolejne strony powieści, zastanawiałam się, czy tych dwoje ludzi miałoby jakiekolwiek szanse na bycie razem bez wspólnych wojennych traum.

Oboje pochodzili z zupełnie innych światów, innych kręgów społecznych, mieli zupełnie różne temperamenty, zainteresowania. Miłość jest jednak zagadkowa, niezrozumiała i tylko serce wyczuwa pasujący nam rytm, nawet jeśli głowa mówi inaczej. To uczucie wyrosło z pewnego rozsądku, ale rozkwitło we wzajemnym stopniowym zauroczeniu.

Przewidując zbliżający się koniec, Adela krok po kroku rozlicza się z przeszłością, wybacza Adolfowi błędy, ale i sama przyznaje się do własnych. Opowiada mężczyźnie co nieco o przeszłości, tej najtrudniejszej, do której nigdy już nie chciała wracać. Oboje nie mają już czasu, zatem dążą do pojednania, w końcu liczy się każdy dzień przeżyty razem.

„Adela nie chce umierać” jest bardzo piękną historią. Wiele mówi o miłości i pojednaniu, o wybaczaniu niedoskonałości i o trosce, jaką możemy obdarować drugiego człowieka. W dość oczywistym powiedzeniu, że szkoda życia na roztrząsanie przeszłości, mieści się sens tej opowieści.

Czytelnicy mogą również skonfrontować się z prawdą o emocjonalności ludzi w podeszłym wieku, o tym, co wnoszą do społeczeństwa, jak cenne są ich pamięć o przeżytych latach, nagromadzone przez dziesięciolecia doświadczenia, również te, związane z wojną i jej niechcianą spuścizną, która odcisnęła na psychice ślady nieusuwalne przez upływ czasu.

Adela do końca stara się żyć po swojemu. Zakończenie powieści jest trudne, choć nieuniknione. Jednak smutek, który się odczuwa po przeczytaniu tej powieści, ma też wymiar terapeutyczny – śmierć jest przecież oczywistością, prawdziwe pytanie brzmi, czy potrafimy ten fakt zaakceptować i przygotować się na własne odchodzenie, rozliczyć zaległe sprawy, pogodzić z krzywdami, które przyniósł los. Żeby było łatwiej, choć i tak nie jest.

Agata Bednarczyk

MP 11/2024