PIĘKNY TRZYDZIESTOLATEK
Tym razem w jubileuszowej rubryce, której głównym bohaterem jest Klub Polski na Słowacji, oddaliśmy głos byłemu ambasadorowi Polski na Słowacji, Janowi Komornickiemu, który opisuje swoje wrażenia, jakie przed laty zrobił na nim ówczesny trzylatek, który rósł na jego oczach, i jakie wspaniałe wydarzenia miał okazję z nim realizować.
Kiedy 17 kwietnia 1997 r. składałem listy uwierzytelniające do rąk prezydenta Michała Kováča, Klub Polski istniał formalnie od 3 lat, choć w rzeczywistości aktywność słowackiej Polonii – od Bratysławy poprzez Żylinę, Martin i Nitrę aż po Koszyce – była mi dobrze znana.
Od pierwszych dni miałem kontakt z zarządem i członkami Klubu, a także z „Monitorem Polonijnym” i jego kolejnymi „szefredaktorkami”. Czasem było trudno, ale zwykle było radośnie i wesoło, do czego przyczyniali się goście słowaccy i polscy, odwiedzający Instytut Polski, a tym samym Klub, który tam właśnie miał swój dom.
W karnawale zawsze były Polskie Bale, otwierane polonezem (fot.), z bogatą tombolą i fundowaną przez LOT główną nagrodą, którą był dwuosobowy bilet lotniczy z Bratysławy do Warszawy i z powrotem.
Ponieważ 30-lecie Klubu świętowali Państwo, oglądając „Na szkle malowane”, wspomnę niezwykłe, bo 500. wystawienie tej śpiewogry w Bratysławie z udziałem autora Ernesta Bryla (1935-2024) i przedwcześnie zmarłego w 2004 r. Michała Dočolomanskiego w roli Janosika.
Po spektaklu przy wiwatującej na stojąco sali wspólnie z wiceministrą kultury RP i prezeską Klubu Polskiego Małgosią Wojcieszyńską pasowaliśmy Janosika (uderzeniem ciupagi w ramię M. Dočolomanskiego) na polskiego zbójnika, czym na wesoło chcieliśmy zamknąć spór o jego narodowość.
„Polskie szanty na Dunaju”, zwykle z udziałem koleżanek i kolegów z klubów polskich z Wiednia i Ostrawy, to kolejna cudowna polonijna zabawa, która na szczęście przetrwała. Na załączonej fotografii zmierzam z Zarządem Klubu na statek.
Wieczory kolęd polskich w ambasadzie na Hummelovej – a kiedy przez 2 lata ten budynek był w remoncie w rezydencji ambasadora na Gorazdovej – poza kompletem Naszych, gromadziły liczną grupę świeckich i duchownych braci Słowaków, kochających nasze bożonarodzeniowe tradycje.
I w końcu zabawy w czasie Dni Polskiej Kultury. Wspomnę tylko jedną taką imprezę w Koszycach, nad którą patronat objął ówczesny Prezydent RS Rudolf Schuster. Ponieważ słowackiego prezydenta zabrakło na inauguracji w teatrze, duża grupa naszych rodaków ze mną na czele udała się na dworzec kolejowy i (naturalnie w cichym porozumieniu z ochroną i protokołem) „uprowadziła” wysiadającego z pociągu prezydenta, prowadząc go pieszo przez miasto do galerii, gdzie odbywały się Dni Polskiej Kultury, których był przecież patronem.
Prezydent Schuster bardzo kochał Polskę i nasz Polski Klub i bawił się z nami do późnych godzin. Nigdy nie zapomnę, że kiedy wracaliśmy nocą mikrobusem do Bratysławy, Małgosia Wojcieszyńska, dowiedziawszy się kto był pomysłodawcą uprowadzenia prezydenta, wypaliła do mnie: „To z pana ambasadora jest niezły jajcarz!”
Myślę, że miała rację (choć nie pisała tego w „Monitorze”!), bo potrafiliśmy być niezwykle poważni, jak było trzeba, ale też umieliśmy się cieszyć, kiedy nadarzała się ku temu okazja. Przez 6 lat mego urzędowania było mnóstwo radości, którą do dziś noszę w sercu i za którą Pięknemu Trzydziestolatkowi dziękuję.
Jan Komornicki
w latach 1997-2003 Ambasador RP w Bratysławie