Rozmowa z Juliusem Jackuliakiem, szefem Stars Auditorium
Słowacka premiera „Na szkle malowane“ odbyła się 50 lat temu! Najbardziej znany musical na Słowacji to dzieło polskich autorów: Katarzyny Gaertner i Ernesta Brylla. Skąd ta popularność? Na to pytanie próbował znaleźć odpowiedź Julius Jackuliak, szef Stars Auditorium w Bratysławie, gdzie rocznie tę śpiewogrę ogląda ok. 10 tysięcy widzów!
Wyrastał Pan na utworach z musicalu „Na szkle malowane“?
Kilka razy widziałem to kultowe przedstawienie z udziałem Miška Dočolomanskiego w roli głównej, z wszystkimi aktorskimi gwiazdami Słowackiego Teatru Narodowego. Tak jak wielu widzów, którzy pamiętają to legendarne przedstawienie, nie potrafiłem sobie wyobrazić innej wersji, kiedy tamtą przestano grać, stąd mój początkowy sceptycyzm, gdy Jano Ďurovčík zrobił nową wersję tego musicalu na Novej Scenie. Miał wielki respekt i obawy, ale przekonano go, by podjął się tego wyzwania. Nową wersję zrobił po swojemu i zupełnie inaczej.
Która wersja lepsza?
Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Obie wersje podobają mi się tak samo.
Czym się różnią?
Autor choreografii Štefan Nosáľ wprowadził 50 lat temu do przedstawienia elementy taneczne. Te tańce ludowe i ruch sceniczny były – jak na tamte czasy – bardzo nowoczesne. Jano Ďurovčík wiedział od początku, że robi musical, stąd jego wersja jest o wiele bardziej taneczna.
Poprzeczkę postawił bardzo wysoko – nawet dobrzy tancerze mieli niekiedy problem, by podołać oczekiwaniom. Jest to trudne, efektowne, bardziej musicalowe. Obie wersje są wspaniałe! Potrafię to docenić, bo byłem tancerzem w „Lučnicy”. A czasami pan Nosáľ wspominał, jak wyglądały przygotowania do „Szkła“ przed laty. Wiem z jego opowieści, jak budowano scenografię, jak wyglądały próby itd.
Zdradzi Pan coś z tych zakulisowych opowieści?
Pan Nosáľ opowiadał, że gdy przyszedł do teatru, był problem z aktorami. On, choreograf, oczekiwał, że będą się bardziej ruszać, a oni się przed tym bronili. W rozruszaniu zespołu pomógł mu Miško Dočolomanský, który był dobrze zbudowany. Nosáľ wyczuł, że ten chłopak da radę fizycznie sprostać wyzwaniu, więc to jemu powierzył różne tańce, figury, podskoki z ciupagą itd.
Były to wręcz wyczyny gimnastyczne, które Miško na scenie wykonywał genialnie! Stawał na rękach, ześlizgiwał się z kulis! Gdy zobaczyli to pozostali aktorzy, zrozumieli, że to działa, więc i oni zaczęli się ruszać. Poza tym na scenie występowali też specjaliści od folkloru z zespołu „Gymnik”, a potem z zespołu „Devín”. Ten ruch i taniec robiły ogromne wrażenie, dzięki czemu mniej ruchliwi aktorzy zrozumieli, na czym polega sukces. Całość wyszła perfekcyjnie!
Podobno miało miejsce symboliczne przekazanie ciupagi przez Michala Dočolomanskiego swojemu następcy?
Nie byłem przy tym, ale opowiadał mi o tym Janko Slezák, który wciela się w rolę Janosika. Kiedy mu Miško przekazywał pałeczkę w tej sztafecie, miał obawy, że go będą porównywać z tym wspaniałym aktorem. Ale Janko nie kopiuje wersji Dočolomanskiego, on ma swoją rolę uszytą na swoją miarę – jest świetny, skacze z trzech metrów, na co ludzie żywo reagują.
Jak Pan myśli, skąd w Słowakach przekonanie, że „Na szkle malowane“ to dzieło słowackie?
To ciekawe, bo mało kto na Słowacji wie, że autorami są Polacy. Może dlatego, że temat zbójników i Janosika jest na Słowacji wciąż obecny, a samym Janosikiem przecież trochę dzielimy się z Polakami?
Ilu widzów rocznie ogląda u Was „Na szkle malowane“?
Rocznie gramy 10 do 15 przedstawień, na które przychodzi po 800 osób, czyli mamy około 10 tysięcy widzów. W tym i w przyszłym roku na pewno przekroczymy tę liczbę, ponieważ jesienią zagramy dwa przedstawienia w Popradzie i w Bańskiej Bystrzycy.
Przedstawienia odbędą się w dużych halach, gdzie zmieści się nawet ponad tysiąc widzów. W przyszłym roku szykujemy duże tournée po największych słowackich amfiteatrach, co oznacza, że „Szkło“ zobaczą tysiące osób. Wystawiać je będziemy w Vychodnej, Terchovej, Detve, Nitrze i Koszycach.
Widział Pan którąś polską wersję tego musicalu?
Nie. Chętnie bym obejrzał.
Było kilka różnych wersji, ale nigdy żadna nie gościła na polskich scenach tak długo jak na Słowacji. Ciekawe, dlaczego?
Nie potrafię wyjaśnić, na czym polega fenomen tego spektaklu. Nie wiem, do kiedy będzie grany, ale chyba szykują się kolejne lata, bo niektórzy wracają, już z dziećmi, by im go pokazać. Będziemy grać „Szkło“, dopóki będą widzowie.
Zastanawiał się Pan nad tym, by wystawić słowacką wersję w Polsce?
Tak, nawet zaczęliśmy rozmawiać o tym z niektórymi partnerami. Ciekaw jestem, czy nasza wersja spodobałaby się Polakom. Nie wiemy, czy przeszkodą w pełnym odbiorze nie byłaby jednak bariera językowa. Może trzeba by wystawić to dzieło z polskimi napisami czy dubbingiem.
Skąd pomysł na Stars Auditorium?
Ta sala powstała z potrzeby wybudowania miejsca wielofunkcyjnego, gdzie można by grać musicale i duże koncerty. W Bratysławie takich sal jest mało – jest tu kilka domów kultury, kilka państwowych teatrów, które mają swój repertuar, no i niestety scen nam ubywa, a nie przybywa, np. straciliśmy dużą salę Istropolis.
Stars Auditorium jest rozwiązaniem awaryjnym, a inspiracją był sławny Cirque du Soleil, który grywa w takich namiotach. Po prostu do standardowego namiotu cyrkowego wstawiliśmy teatr i produkujemy wydarzenia kulturalne bądź gościmy duże wydarzenie wyprodukowane gdzie indziej. Odbywają się tu różnego rodzaju koncerty – od muzyki popularnej, przez rockowe, rap, po musicale i przedstawienia taneczne.
Cieszy nas zainteresowanie tym, co oferujemy – działamy trzy lata, a rocznie odbywa się u nas ponad sto przedstawień. Te najpiękniejsze to – oprócz „Na szkle malowane“ – „Cyganie idą do nieba“, czyli fantastyczne przedstawienie taneczne, które odnosi niesamowite sukcesy.
Gościmy tu też kultowe czeskie musicale, jak „Biograf láska“, który powstał na bazie piosenek Hany Zagorovej. W przyszłym roku będzie tu „Krysař“, czyli najbardziej znany czeski musical, wystawiany już ponad 2000 razy. Szykujemy też niespodzianki.
Które przedstawienie jest Pana ulubionym?
Wszystkie. Jano Ďurovčík czasami mówi, że ma przesyt i nie może oglądać tych dzieł, a ja mogę. Wiele razy widziałem „Szkło“ czy „Cyganów“ i za każdym razem jestem zachwycony. Chyba jestem wdzięcznym widzem?
Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcia: Stano Stehlik