post-title Nasze rany codzienne

Nasze rany codzienne

Nasze rany codzienne

 BLIŻEJ POLSKIEJ KSIĄŻKI 

Niezwykle cenię pisarzy, którzy potrafią oddać w swojej twórczości autentyczność języka, którym mówimy na co dzień. To nie jest proste – tak opisać swoich bohaterów, by ich słowa i myśli nie wydały się czytelnikom banalne, sztuczne, wymyślone na siłę.

Potrafi to z pewnością Dorota Masłowska, która ma niesamowity dar obserwowania codzienności, a jej najnowsza książka – „Magiczna rana” – jest tego niepodważalnym dowodem. Autorka od słynnego debiutu, czyli „Wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną”, konsekwentnie rozwija swój niepowtarzalny styl, dzieląc czytelników na fanów i hejterów, nie pozostawiając nikogo obojętnym wobec sposobu, w jaki opisuje świat.

W „Magicznej ranie” charakterystyczna dla Masłowskiej narracja urzekła mnie już od pierwszych zdań. Nie jest to typowa powieść, raczej zbiór pozornie niezwiązanych ze sobą opowiadań, które jednak stopniowo zaczynają tworzyć pewien splot wydarzeń, by pod koniec ukazać czytelnikom właściwą historię.

Jak zawsze u tej autorki, jest to opowieść o ludziach, którzy zajęci własnymi sprawami ulegają stworzonym przez samych siebie iluzjom, nie oceniając trzeźwo rzeczywistości. A życie, jak wiadomo, potrafi zaskakiwać – i to niestety często negatywnie…

Dorota Masłowska

Bohaterowie Masłowskiej są dalecy od doskonałości, bo to po prostu ludzie, usiłujący przetrwać w świecie, który niemal całkowicie odbija się w lustrze mediów społecznościowych, narzuca specyficzne standardy, nie pozwala się wyluzować, bo w każdej chwili można zostać skrytykowanym – najczęściej przez zupełnie obcych ludzi.

Łatwo się w takim świecie kompletnie pogubić, jak na przykład pewna aktorka i jej mąż reżyser, którzy urządzili stylową parapetówkę, ale do nowego mieszkania przeprowadzili się ze starymi problemami – a te rany zdecydowanie nie były w stanie się zagoić. Inna bohaterka – poetka Zoldana – która wyjechała z kraju na wymarzone stypendium, nieustannie czuje, że jej odmienność podlega społecznej obserwacji. Ciągłe napięcie i próba wyswobodzenia się z tego stanu, przynoszą tragiczne skutki. A miało być tak pięknie…

Żyjemy w świecie pobieżnym i szybkim, dzisiejsze sensacje następnego dnia są już rozmiękłe, jak pospiesznie robione tosty. Nawet dzieci wiedzą, kiedy sztuczna atmosfera narasta i trzeba wyjść z domu, żeby rodzice mogli kłócić się swobodniej. Wszak, jak to zauważył najmłodszy chyba bohater „Magicznej rany”, nie pierwszy i nie ostatni to raz, lepiej iść na ryby.

Tak bardzo przyzwyczajamy się do bylejakości życia, niestaranności języka, ukrywania autentycznych uczuć, że w końcu zostajemy z tymi bagażami i nie czujemy już, jak mocno nas obciążają. W trakcie lektury nieraz zadawałam sobie pytanie, czy w ogóle można inaczej. Odrobina tolerancji, dystansu, pokory, spokoju mogłaby poprawić samopoczucie bohaterów, ale wydaje się to nieosiągalne – każda z postaci żyje w stworzonej przez siebie bańce i sił, by ją rozbić, zdecydowanie nie ma.

Czy rany mogą być magiczne? Zapewne z świecie mediów społecznościowych absolutnie wszystko da się przewartościować – nawet cierpienie i strach zyskują dopracowaną oprawę. Zwykłe życie już nie jest takie czarowne, powstające co rusz zranienia odbierają siły, dezorientują, pozostaje jedynie iść drogą obraną przez innych.

Proza Masłowskiej, tak specyficzna i żywiołowa, oddaje pełnię życia, toczącego się obok nas. Ludzie, których spotykamy gdzieś w przelocie, pokazują nam jedynie cząstkę siebie, a te pobieżne kontakty to zaledwie namiastka ich prawdziwego istnienia. Jak sprawić, byśmy nawzajem chcieli być sobie bliżsi, bardziej autentyczni? Lektura „Magicznej rany” nie pozostawia złudzeń co do odpowiedzi…

Agata Bednarczyk

MP 10/2024