post-title O podróżach na benzynie na kartki i bez GPS

O podróżach na benzynie na kartki i bez GPS

O podróżach na benzynie na kartki i bez GPS

 RETROHITY 

W poprzednim odcinku pisałem o podróżowaniu socjalistycznymi kolejami – najbardziej popularnym środkiem transportu zbiorowego. Tym razem będzie o tym, kiedy to Kowalski, będąc szczęściarzem, posiadał własny samochód, czyli o transporcie indywidualnym.

Lata 70. ubiegłego wieku to stopniowy wzrost produkcji i związanego z nią transportu indywidualnego. To, co rozwijało się dzięki olbrzymim pożyczkom z Zachodu, w latach 80. stagnowało.

 

Reglamentacja

Krótko po wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego – 13 grudnia 1981 r. – wprowadzono całkowity zakaz sprzedaży paliwa posiadaczom samochodów prywatnych. Zniesiono go dopiero 1 lutego 1982 r., ale wprowadzono kolejny absurd – tankować można było tylko 3 razy w miesiącu, co 10 dni – w zależności od ostatniej cyfry numeru rejestracyjnego auta w dni parzyste lub nieparzyste. Reglamentacja zawitała na stałe, od 1 kwietnia 1984 r. można było tankować paliwo wyłącznie na kartki.

Kartkę na paliwo pobierało się co miesiąc w PZU, na podstawie odcinka, potwierdzającego ubezpieczenie pojazdu. Oczywiście były też wyjątki dotyczące taksówkarzy, lekarzy czy pracowników poczty. Ograniczenia dotyczyły samochodów osobowych, napędzanych benzyną,  bowiem w państwach bloku wschodniego nie produkowano diesli. Sprowadzenie takiego auta z Zachodu zapewniało wolność w poruszaniu się, ale nie każdego było na nie stać.

Zatankuj i (nie) jedź

Przyjrzyjmy się niektórym ówczesnym przydziałom paliwa. Otóż trzy razy w miesiącu można było zatankować po 10 l do malucha, do dużych fiatów i ład po 12 l, do syrenki po 9 l, do trabantów po 6 l, zaś do warszawy aż (!) po 14 l.

Jeżeli jednak weźmie się pod uwagę ekonomiczność ówczesnych silników i normy ich spalania, to takie przydziały pozwalały na jazdy na krótkie odległości: warszawa spalała bowiem od 12 do 14 l na 100 km, syrenka 7 l, „borewicz“ ok. 10 l, podobnie jak duży fiat. Ograniczenia w tankowaniu nie dotyczyły samochodów zakładowych czy służbowych, a posiadanie znajomego, który w owych czasach pracował na stanowisku kierowcy pana dyrektora czy też na o stacji CPN było bezcenne.

CPN-y

Tutaj należy dodać, iż stacje CPN znacznie się różniły od tych dzisiejszych. Kupić na nich można było smary, oleje, olej napędowy i benzynę i nic poza tym. Z początku nawet tylko po jednym rodzaju tak benzyny, jak i ropy. Stacje owe zlokalizowane były często na głównych trasach z odstępami co 50 km i czynne w wyznaczonych godzinach, bez całodobowej sprzedaży.

Polacy wyjeżdzający za granicę zazwyczaj kupowali i zabierali ze sobą tyle paliwa, by wystarczyło go do jej przekroczenia. W Czechosłowacji nie było takich ograniczeń z tankowaniem, nawet dla obcokrajowców. Z opowiadań starszych kierowców wiem, że Polacy chwalili czechosłowacką benzynę, twierdząc, że jest znacznie lepsza niż ta polska.

 

Bez GPS-u

Kiedyś nie było elektronicznych map, systemu GPS, a przed podróżą niezbędną pomocą była samochodowa mapa Polski lub atlas samochodowy (ich czechosłowackie odpowiedniki to Automapa ČSSR, Autoatlas ČSSR), wydawane w składance lub w twardej okładce, w różnych skalach i dostępne na stacjach CPN, w księgarniach i wybranych kioskach RUCH-u.

Dostępne w sprzedaży były szczegółowe mapy ówczesnych województw z zakreślonymi trasami, które nie obejmowała mapa ogólna. Mapy te w zależności od dokładności i skali zawierały też podstawowe plany wybranych miast, adresy i numery telefonów różnych służb.

W niektórych księgarniach można było kupić również zagraniczne mapy samochodowe, jednak w mocno ograniczonej ofercie, zatem kierowcy korzystali najczęściej z informacji ustnych, przekazywanych przez znajomych wracających z zagranicznych wczasów, którzy informowali o warunkach na drogach i budowie nowych obwodnic czy autostrad. Informacje takie często przekazywali też jeżdżący za granicę kierowcy PKS.

Na koniec wspomnę swoją przygodę sprzed wielu lat, kiedy to jeszcze byłem nastolatkiem. Wówczas to początkiem pewnego lata na jednej z głównych ulic naszego miasta zatrzymał się przy mnie duży fiat z polskimi tablicami, którego pasażerka pytała: „Komarno? Komarno?”. A ja, widząc, że to polskie auto, odpowiedziałem jej poprawną polszczyzną, którędy mają jechać i życzyłem im miłej podróży. Do dziś pamiętam otwarte ze zdziwienia usta tej pani i malujące się na jej twarzy zaskoczenie.

Szerokich dróg życzę wszystkim podróżnikom!

Andrej Ivanič

MP 9/2024