Kazimierz Filipek – aktywny świadek

 PIĘKNY TRZYDZIESTOLATEK 

W siódmym odcinku serii „Piękny trzydziestolatek“, poświęconej wspomnieniom i podsumowaniom 30-letniej działalności Klubu Polskiego, zaprosiłem do rozmowy Kazimierza Filipka, świadka zmian społecznych i politycznych w byłej Czechosłowacji, ale i powstawania Klubu Polskiego, którego do dziś jest członkiem, bardzo skromnym, stojącym gdzieś z tyłu, w tle wszystkich spotkań i imprez. Prywatnie znamy się od kilkudziesięciu lat, nasze ścieżki przecięły się jeszcze zanim spotkaliśmy się w Bratysławie.

 

Kazik, wiesz, że 60 lat temu, mieszkaliśmy pod wspólnym dachem?

Musiał to być 1964 r., bo wtedy ja jako uczeń technikum mechanicznego mieszkałem w internacie w Gorzowie Wielkopolskim.

 

Ja w tym internacie mieszkałem jako uczeń technikum chemicznego.

Z tego okresu jednak nie pamiętam ani ja ciebie, ani ty mnie. Szkoda.

 

Ale los nas ponownie rzucił w to samo miejsce – tym razem do Bratysławy. Jak się tu znalazłeś?

Z zawodu jestem mechanikiem. Zakład, w którym pracowałem w Polsce, wysyłał fachowców do pracy za granicą i tak trafiłem do Czech. Było to w latach 70. i niemalże każdego dnia mnie i moim rodakom wypominano rok 1968 i wejście wojsk Układu Warszawskiego do Czechosłowacji.

Ponieważ pracowałem na stanowiskach kierowniczych, szybko nauczyłem się języka czeskiego, a później – kiedy oddelegowano mnie na tereny Słowacji – słowackiego. Tu, będąc w delegacji, pracowałem w Levicach, w zakładach włókienniczych, które po dużym pożarze trzeba było postawić z powrotem na nogi.

Później pracowałem głównie w zakładach włókienniczych w Rużomberoku, Starej Turze i w Bratysławie. Co ciekawe, tu z całą grupą monterów zostaliśmy zakwaterowani w hotelu Carlton – dziś to najdroższy hotel w mieście. Latem przerzucano nas do domków letniskowych nad jeziorem Złote Piaski.

I tu poznałeś swoją żonę?

W bratysławskim zakładzie kobiety tworzyły 95% załogi, w oko wpadła mi jedna z nich – Viola. Dzięki niej nie musiałem spędzać wieczorów samotnie, coraz bardziej zbliżaliśmy się do siebie. Ale nie od razu tu osiadłem. Mój polski pracodawca wysyłał mnie ciągle w różne miejsca.

W Czechach i na Słowacji przepracowałem prawie 10 lat, a ogólnie poza Polską 17 lat, z tego ani jednego dnia w zakładzie macierzystym. W ten sposób zaliczyłem, między innymi Jugosławię, Libię i Egipt. Piękne wspomnienia, ale nadszedł czas, by znaleźć swoje stałe miejsce. Pobraliśmy się z Violą i zdecydowałem się tu zamieszkać na stałe.

 

Jakie były Twoje początki?

Straszne. Mnóstwo czasu pożarło załatwienie wszystkich formalności, dokumentów, zobowiązań, potwierdzeń, między innymi z milicji obywatelskiej, urzędów, wojska. No i te podróże do Szczecina, gdzie mieścił się konsulat Czechosłowacji. A paszport wyjazdowy był tylko w jedną stronę!

 

Który to był rok?

Tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty czwarty, chociaż – jak wspomniałem – pracowałem tu wcześniej i dzięki temu udało mi się załatwić mieszkanie. Nie miałem więc kłopotu ani z pracą, ani z mieszkaniem. Jednak brakowało mi kontaktów z Polską. Miałem tu kolegę Polaka, pochodził z naszego zakładu macierzystego, też się ożenił ze Słowaczką.

Połączyły nas wspólne losy, dzięki czemu więzi między naszymi rodzinami były dość bliskie. Później, szukając jakiegoś bliższego kontaktu z Polakami, dowiedziałam się, że w Bratysławie działa Ośrodek Kultury Polskiej, gdzie można było wypożyczyć polskie książki, kupić polskie gazety, obejrzeć polskie filmy.

 

Z żoną doczekaliście się syna Andreja. Starałeś się mu wszczepić polskiego ducha?

Oczywiście, że tak. Wysyłaliśmy go na kolonie do Polski, nad morze, do Warszawy. Spędzaliśmy też całą rodziną wakacje u moich rodziców w Koźminku, ale i w innych miejscach, gdzie spotykał się z polskimi rówieśnikami i krewnymi. Sam rozmawiałem z nim po polsku. Chociaż jego polski nie jest czysty, to z łatwością się nim posługuje.

 

A potem zaczął powstawać Klub Polski. Jak to wspominasz?

Nie należałem do grona założycieli, ale starałem się być jego aktywnym członkiem. Dzięki Klubowi mogłem poznać ciekawych ludzi, rozmawiać z nimi i wymieniać się poglądami na różne tematy.

 

Klub Polski istnieje już 30 lat. Uczestniczysz w wielu spotkaniach. Jesteś pilnym obserwatorem. Jak oceniasz kierunek jego działalności? Wydaje Ci się właściwe, że realizowane są projekty, gdzie Słowacy i Polacy tworzą coś nowego, wspólnego dla kultury polskiej i dla kultury słowackiej?

Z początku w Klubie przeważali Polacy i ich rodziny, ale później stopniowo zaczęło przybywać coraz więcej słowackojęzycznych przyjaciół. Niekiedy gremium składało się w połowie ze Słowaków i w połowie z Polaków. Te więzi były dobre. Miło wspominam spotkania w szerszym gronie, np. „Szanty na Dunaju”. Na pewno jest to wartość dodana. Niestety, generacja pierwszych Polaków z Klubu zaczyna się starzeć, niektórzy już odeszli, zostali po nich potomkowie, którzy jeszcze czują jakąś więź z Polską.

Uważam więc, że to jest taki normalny rozwój Klubu Polskiego, zgodny z sytuacją demograficzną naszej małej wspólnoty. Jest to naturalny proces. Traktuję to jako pozytywny trend, dzięki któremu, być może, nasze stowarzyszenie będzie nadal żyło.

 

Dziękując za rozmowę i proszę, byś się z nami podzielił mottem, którym kierujesz się w życiu.  

Aby Polak zawsze został Polakiem.

Ryszard Zwiewka
Zdjęcia: Stano Stehlik

MP 7-8/2024