Będąc wiosną tego roku w Nowym Jorku, zwróciłam szczególną uwagę na kilka miejsc i kilka wydarzeń o wyraźnie polskich akcentach, wręcz made in Poland. Jesteście ciekawi?
Nie każdy tam może wejść
O tym miejscu słyszałam już wcześniej. Nie każdy tam może wejść, gdyż na odbywające się tam wydarzenia kulturalne obowiązują zaproszenia imienne. My tam weszliśmy dzięki jednemu z pracowników Konsulatu Generalnego Rzeczypospolitej Polskiej w Nowym Jorku, bo to właśnie o konsulacie mowa. Ten mieści się na Manhattanie, kilka przecznic od siedziby Organizacji Narodów Zjednoczonych. To pałac powstały w 1905 r. na zamówienie pochodzącego z Holandii milionera Josepha Raphaela de Lamar.
Karski przy szachownicy
Kiedy zbliżamy się do celu, na skrzyżowaniu Madison Ave i Jan Karski Corner, przed budynkiem konsulatu widzimy ławeczkę, na której „siedzi“ Jan Karski i „rozgrywa“ partyjkę szachów. Tego dnia leżą tu też żonkile – symbol powstania w getcie warszawskim. „Mógłby tu jednak siedzieć Chopin! Ten jest przecież bardziej rozpoznawalną wizytówką Polski“ – słyszymy od pewnej Polki, która dzieli się z nami swoimi uwagami.
Jak w eleganckim banku
Do budynku prowadzą dwa wejścia: jedno dla petentów wydziału konsularnego, do którego można wejść tylko na umówioną godzinę po uprzedniej rejestracji drogą on-line (najczęściej w celu wyrobienia paszportu, wizy lub innych dokumentów). Mamy możliwość zajrzenia potem do tego przestronnego pomieszczenia, które robi na nas wrażenie. „Jak w starym, eleganckim banku“ – stwierdza towarzyszący mi w zwiedzaniu fotograf Stano Stehlik, spoglądając na okienka, przy których urzędują pracownicy konsulatu.
Jak na lotnisku
My wchodzimy do budynku drugim wejściem. Najpierw skrupulatnie sprawdzane są nasze dokumenty, przechodzimy także przez bramki do wykrywania metali – takie jak na lotniskach. Oczywiście po budynku przechadzamy się w towarzystwie pracownika, który nas tu zaprosił. Już na parterze pałac robi wrażenie. Wcześniej mieściły się tu jadalnia, biblioteka i sala bilardowa. Obecnie są tu biuro ochrony, biura pracowników i wspominana hala do obsługi petentów wydziału konsularnego.
Piwnice w wodzie
Na piętra prowadzą piękne szerokie schody. Jest też winda. Tych w sumie w budynku powstało pięć. „Była też specjalna winda… dla konia“ – mówi nasz znajomy i wyjaśnia, że dawniej chłodzenie pomieszczeń zapewniała praca konia, chodzącego w kieracie w specjalnej klatce, mieszczącej się w podziemiach budynku. Kiedy tam docieramy, widzimy jeszcze pozostałości po tym urządzeniu.
Zresztą także na zewnątrz, tuż obok drzwi do działu obsługi, widać tę specjalną windę, dawniej dla konia, obecnie towarową – nadal czynną. Pomieszczenia piwniczne też robią wrażenie: są to dwie kondygnacje, w których mieszczą się archiwum i urządzenia techniczne. Tu nie możemy robić zdjęć, także z uwagi na systemy zabezpieczające budynek.
„Znajdujemy się w strefie zagrożenia, jak całe Stany Zjednoczone, a Polska, jako sojusznik USA, także musi przestrzegać wszystkich obostrzeń i zasad bezpieczeństwa“ – informuje nas pracownik konsulatu. Aż wierzyć się nie chce, że kiedy budynek ten kupowało państwo polskie, piwnice były zalane wodą. Remont i wysuszanie budynku były bardzo kosztowne i pracochłonne.
60 milionów dolarów
A jak doszło do tego, że pałac stał się własnością Polski? „Wcześniej, zanim go kupiła Polska, miała tu siedzibę partia demokratyczna. Wśród jej członków byli dwaj Polacy, którzy chcieli budynek nabyć. Okazało się jednak, że nie dysponowali odpowiednio dużymi środkami finansowymi.
O możliwości zakupu budynku poinformowali jednak nasze władze, które dzięki nim skorzystały z pierwszeństwa kupna nieruchomości“ – opisuje nasz gospodarz. I tak budynek ten stał się własnością naszego kraju. Był rok 1973. Pałac kosztował wtedy 900 tys. dolarów, co dziś stanowi ok. 5 mln, ale portale specjalistyczne wyceniają jego dzisiejszą wartość na 60 mln dolarów.
Od sali balowej do koncertowej
Wchodzimy okazałymi krętymi schodami na pierwsze piętro, gdzie mieszczą się trzy przestrzenne sale. Jedna z nich była salą balową, druga koncertową a trzecia galerią sztuki. Pomieszczenia te nadal są wykorzystywane do organizacji różnego rodzaju uroczystości.
Podczas naszego pobytu w Nowym Jorku dwukrotnie będziemy mieli okazję wziąć udział w takich wydarzeniach. „W sumie są one w stanie pomieścić ok. 300 osób, ale wtedy jest tu zbyt wielki ścisk“ – mówi nasz przewodnik. Wydarzenia kulturalne zazwyczaj przygotowywane są na 100 – 150 osób.
I tak też było podczas spotkań, w których wzięliśmy udział – z twórcami musicalu „Lempicka“, wystawianego na Brodwayu, oraz wystawy fotograficznej „Mieszkańcy Greenpointu“ autorstwa Roberta Nickelsberga, który przez trzy lata fotografował Polaków mieszkających w Nowym Jorku.
W sali lustrzanej
W jednym i w drugim przypadku części informacyjna i dyskusyjna odbywały się w sali lustrzanej. Trwały nie dłużej niż godzinę i prowadzone były w języku angielskim, choć część gości to Polacy. Imprezy takie jednak w większości kierowane są do zaproszonych gości amerykańskich, by pokazać polską kulturę szerszej publiczności. Podobnie jak to ma miejsce np. w Instytucie Polskim w Bratysławie.
Taką rolę w Nowym Jorku pełni konsulat, natomiast Instytut Kultury Polskiej, który posiada wyłącznie biura w jednym z nowojorskich drapaczy chmur (reportaż z wizyty w tej placówce publikowany był w MP 9/2023), organizuje wydarzenia kulturalne we współpracy z innymi instytucjami lub właśnie w siedzibie konsulatu.
„Trochę szkoda, że taką wystawę fotograficzną zobaczą jedynie zaproszeni goście, bowiem nikt inny tu się przecież nie dostanie“ – ubolewa Stano, który okiem fotografa z zainteresowaniem ogląda wystawę dzieł amerykańskiego kolegi po fachu. Na szczęście chwilę później, dowiadujemy się, że przez kilka dni fotografie będą także wystawione przed budynkiem konsulatu, by mogli je podziwiać przechodnie.
Ślub w pałacu?
Interesuje mnie, czy odbywają się tu także śluby Polaków, ponieważ konsul ma prawo ich udzielać. Okazuje się, że to się zdarza, ale tego typu wydarzenia wiążą się ze zbyt dużymi ograniczeniami, dotyczącymi bezpieczeństwa, co zniechęca potencjalnych nowożeńców, bo nie wszystkie pary są w stanie podać listę zaproszonych na uroczystość gości.
Wszystkie te sale znane są także z uroczystości, związanych z wizytami polskich polityków. My jesteśmy tu dokładnie dzień po wizycie prezydenta Andrzeja Dudy i jego małżonki.
Gabinet z kominkiem
Co ciekawe, ten siedmiokondygnacyjny pałac (dwa piętra to podziemia) na trzecim piętrze posiada jeden z ładniejszych reprezentacyjnych gabinetów z kominkiem. Nie jest on duży, ale na rozmowy w kameralnym gronie w sam raz. Stąd jest też wyjście na minibalkon, dokąd docierają odgłosy wielkomiejskiego ruchu na Manhattanie.
Inna z sal to przestrzenne biuro dla ok. 10 pracowników konsulatu. W sumie w placówce nowojorskiej pracuje ich około 30. Konsulat generalny w Nowym Jorku obsługuje 11 stanów północno-wschodniego wybrzeża USA, a w Stanach Zjednoczonych Polska, oprócz ambasady w Waszangtonie, posiada placówki konsularne także w Chicago, Los Angeles i Houston (Teksas).
Gdy przyjeżdża prezydent
Na inne piętra w budynku już się nie dostaniemy. Niektóre z nich służą jako pokoje gościnne. Ile ich jest? Nie udaje nam się uzyskać takiej informacji. Na pewno nie są to pokoje dostępne dla zwykłych turystów, lecz dla pracowników ministerstwa spraw zagranicznych. Z całą pewnością nie sypia tu prezydent, gdy odwiedza Nowy Jork.
„Konsulat nie dysponuje dostateczną liczbą pokoi, by mogła tu spać głowa państwa i cały korpus, który ją ochrania“ – wyjaśnia pracownik konsulatu i dodaje, że za każdym razem, gdy prezydent odwiedza konsulat, wiąże się to z olbrzymimi obostrzeniami, kontrolami amerykańskiej ochrony i – co tu dużo mówić – „meblowaniem“ placówki po swojemu, by zapewnić bezpieczeństwo prezydentowi.
Pierogi
Pałac jest imponujący, choć na pewno też wymagający w utrzymaniu. „Kiedy odbywał się tu remont, to na złocenia ram obrazów, luster, żyrandoli czy innych elementów poszło 8 kilogramów złota!“ – informuje nasz znajomy. Budynek ten został wpisany na listę zabytków Nowego Jorku w 1983 r.
Podczas dwóch spotkań kulturalnych, w których wzięliśmy udział, za każdym razem wydarzeniom towarzyszył raut w sali, gdzie znajduje się także specyficzny mebel – bar (wyposażony) – spuścizna z czasów socjalizmu. Podczas tych przyjęć nie brakowało polskich specjałów, jak choćby pierogi, którymi Polacy szczycą się w Stanach Zjednoczonych.
Polskie sklepy
W ogóle jedzenie – polskie jedzenie w Nowym Jorku i okolicy – to oddzielny rozdział. Polskich sklepów jest tu bardzo dużo. I to takich sklepów, które oferują niemalże wszystkie specjały, dowożone z Polski, począwszy od jogurtów, przez sery, przetwory w konserwach, wody mineralne, majonezy, po chrupki czy chipsy.
Do dyspozycji są też pieczone na miejscu ciasta, jak serniki, jabłeczniki, pączki czy drożdżówki. No i chleb, pieczony według polskich receptur. Czasy, kiedy Polacy mieszkający w Ameryce, tęsknili za dobrym polskim chlebem, wydają się już przeszłością. Prawda jest taka, że właśnie robiąc zakupy w jednym z takich polskich sklepów, kupiłam przepyszny chleb z żurawiną – takiego nie jadałam nigdzie na starym kontynencie, nawet w Polsce.
Od ogórkowej po naleśniki
No i jest jeszcze coś! Ponieważ większość amerykańskich sklepów posiada działy z daniami na gorąco, które można sobie kupić na wynos, nic dziwnego, że te polskie sklepy posiadają gorące bufety z polskimi przysmakami. Czego tam nie ma? Są zupy: ogórkowa, pomidorowa, rosół, barszcz, barszcz ukraiński itd. Są mięsa różnego rodzaju, w sosie i bez, kotlety schabowe, kluski śląskie, kopytka, pierogi, krokiety, placki ziemniaczane, naleśniki itp.
Funty zamiast kilogramów
Z kolei w dziale z wędlinami i mięsem – smakołyki takie jak w Polsce! Problemem czasami było sprecyzowanie zamówienia, konkretnie jego wagi, gdy ktoś z obsługi nie znał miar polskich, choć mówił po polsku. I tak np. gdy kupowałam pasztet, zamówiłam 20 dag. Miły pan dopytywał, ile to jest.
Chcąc pomóc, podałam miarę w centymetrach. Nie pomogło, bo przecież w Stanach Zjednoczonych obowiązują inne jednostki miar i wag, czyli zamiast kilogramów czy dekagramów funty i uncje, zamiast centymetrów cale. Na szczęście można przecież pokazać rękami, jakiej wielkości ma być zamówienie.
Żydowska diaspora z Polski
Nic dziwnego, że takie polskie sklepy funkcjonują, bo przecież Polaków mieszkających w USA jest ok. 10 milionów. „Podczas spisu ludności nie było specjalnej rubryki, trzeba było ręcznie dopisać narodowość polską, a to znaczy, że możemy mówić o zdecydowanym określeniu tożsamości polskiej w tak dużych liczbach“ – informuje nas znajomy z konsulatu.
Nic dziwnego, że tu, w Nowym Jorku, oprócz konsula generalnego pracuje 10 konsulów, z czego – co ciekawe – jeden z nich jest odpowiedzialny za kontakty z żydowską diasporą. Jak się okazuje właśnie dlatego, że w Nowym Jorku wielu Żydów pochodzi właśnie z Polski.
Jedną z takich osób była przybyła do Stanów w okresie wojennym Tamara Łempicka – polska malarka, prawdopodobnie żydowskiego pochodzenia. Jej życiorys okazał się na tyle barwny, zresztą często koloryzowany przez samą artystkę, że stała się ona bohaterką broodwayowskiego musicalu. Ale o tym w kolejnym odcinku.
Małgorzata Wojcieszyńska, Nowy Jork
Zdjęcia: Stano Stehlik, Małgorzata Wojcieszyńska
Autorka korzysta z możliwości zachowania tajemnicy dziennikarskiej i nie podaje nazwiska osoby, z której pomocy skorzystała, by napisać ten artykuł.
Dalszy ciąg w kolejnym numerze „Monitora“