Jak już Państwo wiedzą, z domu wygania mnie kultura, dlatego w marcu wybrałam się do Bratysławy w towarzystwie Mariusza Szczygła. W poprzednim numerze „Monitora“ relacjonowałam to, co obejrzeliśmy w Galerii Miejskiej i Galerii Narodowej. Co było potem? Zapraszam na kolejne spotkania ze sztuką widzianą z naszej perspektywy.
Nic na siłę
Na wczesne czwartkowe popołudnie (7 marca) umówieni byliśmy w tymczasowej, bratysławskiej pracowni Andreja Dúbravskiego. Mieliśmy zatem kilka wolnych godzin, które naturalnie wykorzystaliśmy. Przez cały wyjazd przyświecała nam idea „nic na siłę” oraz „tylko to, na co naprawdę mamy ochotę”, zatem niespiesznie, skąpani w marcowym słońcu udaliśmy się do centrum, w kierunku kolejnej siedziby Galerii Miejskiej.
Kolaż z czasopism z lat 60. i 70.
Na odbywającą się w Pałacu Mirbacha (Mirbachov palác) wystawę „Oslobodený priestor: starostlivosť – architektúra – feminizmus”, co można przełożyć jako „Wyzwolona przestrzeń: opieka (staranie się o kogoś/coś) – architektura – feminizm”, zwróciła nam uwagę Aleksandra Pyka, prowadząca znakomity kanał instagramowy Słowacystka.
Ola była zresztą naszym wirtualnym przewodnikiem po Bratysławie, podrzucała miejsca i tropy, a my z niektórych skorzystaliśmy, inne zapisując na przyszłość. Ta konkretna wystawa nie zrobiła na nas jakiegoś ogromnego wrażenia, choć frajdę sprawiły kolaże i ogromne reprodukcje okładek i wnętrz z czasopism dla pań, pochodzących z lat 60. i 70. Natomiast okazało się, że rokokowe przestrzenie pałacu kryją inne niespodzianki.
Otoczeni 290 grafikami
Jedną z nich i wartą doświadczenia (doświadczenia właśnie, a nie obejrzenia) są „graficzne gabinety” (Grafické kabinety). To dwie sale, będące od podłóg po sufity ramami na obrazy. A nawet bardziej na obrazki, bo większość umieszczonych w ściennych ramkach prac jest w rozmiarze większej książki. Jest tych grafik 290. Wiele zostało wyciętych z książek.
O powstaniu tej kolekcji wiadomo niewiele. O artystach, których prace zamknięto w ścianach, także. Galeria zakłada, że ściany powstały pod koniec XVIII w., kiedy pałac był własnością rodziny Csaky. Cała kolekcja składa się z obrazów biblijnych, alegorycznych, historycznych i mitologicznych, a każde z pomieszczeń ma trochę inny charakter.
Coś zbliżonego do tych gabinetów widziałam w wiedeńskim pałacu Schönbrunn, gdzie ściany jednej z komnat także pokryte są ramkami w niegeometrycznych kształtach, ale jest ich zdecydowanie mniej i w dużo większej przestrzeni nie robią takiego wrażenia, jak te w Bratysławie.
Obezwładniające… głowy
Graficzne gabinety nie wyczerpały jednak tajemnic i zaskoczeń, które przyniósł nam Pałac Mirbacha. Przemierzając kolejną stałą ekspozycję zatytułowaną „Malarstwo i rzeźba środkowoeuropejskiego baroku”, trafiliśmy na dwie rzeźby, które – chyba nie przesadzę, jeśli napiszę – nas obezwładniły.
Były to ludzkie głowy, naturalnej wielkości, z brązu, z nadzwyczaj precyzyjnie uchwyconą, bardzo ekspresyjną mimiką. Ich autorem okazał się Franz Xaver Messerschmidt, żyjący w latach 1736-1783 rzeźbiarz. Jego „głowy”, bo powstało ich 69, są słynne na cały świat, a największa ich kolekcja znajduje się w Wiedniu, w galerii Belvedere.
„Głowy” są rozproszone, rodzina po śmierci artysty po prostu je sprzedawała, nie wiadomo dlaczego powstały, kogo portretowały, być może samego artystę, który w tamtym czasie do minimum ograniczył kontakt ze światem. Ale najciekawsze jest to, że obok tych zupełnie osobnych, nadzwyczajnych i niezwykle współczesnych rzeźb Franz Xaver Messerschmidt znakomicie i w duchu swojej epoki, w brązie lub marmurze, tworzył popiersia choćby Marii Teresy (do zobaczenia w Wiedniu) czy anonimowego kapucyna (trzecia głowa w Bratysławie).
Przyszedł czas na kawę. Stare Miasto podsunęło nam ukrytą nieco i bardzo miłą kawiarenkę na ulicy Zámočníckiej. Zapisuję ją w tym „dzienniczku”, żeby zapamiętać i móc wrócić. Nazywa się Prašná Bašta Coffee – i łatwo ją przegapić, ale równie łatwo zauważyć.
Nie tylko choleryczne koguty
Andrej Dúbravský, rocznik 1987, to słowacki malarz, którego prace pokazywane są m.in. w galeriach Berlina, Pragi, Rzymu i oczywiście Bratysławy. Mariusz Szczygieł po naszej u niego wizycie napisał: „Jest moim ulubionym słowackim malarzem. Bardzo lubię jego choleryczne koguty, bajkowe gąsienice, rozedrgane pszczoły i nagich chłopców.
Właściwie – watahy nagich, ale ponurych chłopców. Andrej Dúbravský pokazał nam swoje nowe prace: otyli mężczyźni na huśtawkach. Może znacie sławny rokokowy obraz Fragonarda: księżniczka na huśtawce, którą puszcza w ruch biskup? Dla Andreja ci grubi panowie to księżniczki (…).
Ostatnio o malarzu było głośno, bo nowa (lewicowo-narodowa) minister kultury zobaczyła jego obraz na wystawie pt. Nieskrępowani. Przedstawia on dwóch nagich, całujących się mężczyzn. Jeden jest otyły i chyba starszy, a drugi szczupły i chyba młodszy. Artysta daje świadectwo życia, czyż nie?
Pani minister ogłosiła, że ten obraz to przykład podstępnych rzeczy, które zostały nam rzucone (…). To, co najbardziej przeszkadza mi w jej przemówieniach, to mówienie o słowackiej narodowej sztuce. To błędne myślenie – powiedział [Dúbravský] Denikowi. Artyści nie służą ministerstwu i narodowi. To koncepcja Hitlera i komunistów. Dodam od siebie: artysta nie powinien służyć nikomu. Tylko sobie”.
Pomnik, który stoi i leży
Tak, ta wizyta (znów) przypomniała nam, że polityka jest wszędzie. Potknęliśmy się o nią także na pl. SNP (Námestie SNP), gdzie wtopiony w przestrzeń stoi i leży jednocześnie pomnik poświęcony zamordowanym w 2018 r. Jánowi Kuciakowi i jego dziewczynie Martinie Kušnírovej.
Ma formę drzewa/gałęzi/może pióra, ale też rzeki – łączy ścianę budynku i chodnik. Można po nim przejść i nawet nie zauważyć. Jest brunatno-srebrny, jakby czystość spływała krwią. W oknie obok, nienarzucające się, jakby trochę ukryte twarze Jana i Martiny. Zatrzymało nas to miejsce na kilka minut.
Opowieść o ucieczce
Wieczór spędziliśmy w Słowackim Teatrze Narodowym. Obejrzeliśmy sztukę Hanocha Levina „Pohreb alebo svadba – čo skôr?” (polski tytuł „Zimowe ceremonie”) w reżyserii dobrze znanego w Polsce Ondreja Spišáka. Spektakl nie zawiódł, był trochę bajkową, trochę senną, pięknie metafizyczną opowieścią o ucieczce.
Nie tylko przed śmiercią. Słabo znam (znamy) słowackich aktorów, ale wypatrzyłam na scenie Janę Oľhovą, którą widziałam m.in. w „Szarlatanie”, „Człowieku z zajęczymi uszami” czy „Światłonocy”, oraz Martina Hubę, który wcielił się m.in. w Masaryka we wspaniałym teatralnym filmie „Rozmowy z TGM” (czeski tytuł „Hovory s TGM”).
Chodząc po rzece
Ostatnim punktem naszej wyprawy była Danubiana – wielkie i oryginalne muzeum sztuki współczesnej. Jego pełna nazwa to Danubiana Meulensteen Art Museum. Położone jest na sztucznym półwyspie, usypanym nad Dunajem. Kształtem przypomina statek. Budynek w bardzo nieprzypadkowy sposób wpisany jest w krajobraz. Zwiedzając wystawy, miewa się wrażenie chodzenia po rzece. Wokół muzeum jest park rzeźb, rzeźby znajdują się też na dachu. Wszystko zachęca, by spędzić w Danubianie jak najwięcej czasu.
Muzeum otwarto w 2000 r. Stworzyli je holenderski kolekcjoner Gerard Meulensteen oraz słowacki marszand Vincent Polakovič. Z pomocą państwa oczywiście. Obaj przekazali do niego swoje zbiory. Aczkolwiek w środowiskach artystycznych i intelektualnych Słowacji przeważa pogląd, że Danubiana jest raczej atrakcją turystyczną, a nie pełnoprawnym i szanowanym muzeum.
Nam się jednak podobało. Zarówno stała ekspozycja, w której przeważają dzieła wielkiego formatu – obrazy, rzeźby i instalacje, jak i wystawa czasowa, której bohaterką podczas naszej bytności była Xénia Hoffmeisterová. Na wystawie były jej prace powstałe już w 2024 r. Mariusz Szczygieł napisał, że „określenie oddychać sztuką nabiera w Danubianie znaczenia”. I ja się z nim zgadzam.
Pod wieczór byliśmy już w Warszawie. Nasyceni sztuką i w pełni usatysfakcjonowani. Zgodnie też uznaliśmy, że była to wyprawa, którą za kilkanaście miesięcy chętnie powtórzymy. W końcu tyle jeszcze jest do obejrzenia.
Teresa Drozda
autorka prowadzi podcast DROZDOWISKO
Zdjęcia: autorka