Rozmowa z primabaleriną Rominą Kołodziej

Bratysława dała jej wszystko, co w życiu najważniejsze

 WYWIAD MIESIĄCA 

 Podczas kilku wizyt w Słowackim Teatrze Narodowym mamy możliwość przyjrzeć się jej podczas prób, podziwiać jej występ w przedstawieniu „Manon“ i wreszcie mamy przyjemność porozmawiać z nią. Romina Kołodziej jest uroczą osobą, z której emanuje świeżość, energia, a nawet wręcz dziewczęca kokieteria. Posiada wszystko to, co gwiazda mieć powinna, choć nie ma gwiazdorskich manier. Za to z pokorą i wdzięcznością podsumowuj swój 18-letni pobyt na Słowacji.

 

Już świętowałaś osiemnastkę? My emigranci możemy liczyć sobie lata od momentu zamieszkania w nowym kraju (śmiech).

Kto by to przypuszczał, że właśnie 18 lat temu przyjechałam do Bratysławy! W ogóle nie sądziłam, że to będzie moja docelowa stacja. Przypadek zdecydował za mnie. Sporo moich znajomych tancerzy z Wiednia, z którymi wtedy występowałam w wiedeńskim teatrze, zdecydowało się na start w konkursie ogłoszonym przez Słowacki Teatr Narodowy w Bratysławie. Postanowiłam im towarzyszyć.

Nigdy tu wcześniej nie byłam, więc chciałam też zwiedzić miasto. Nie zamierzałam ubiegać się o pracę, nawet nie wysłałam żadnego zgłoszenia. Poszliśmy całą grupą do historycznego budynku teatru na pl. Hviezdoslava. Razem z innymi poszłam na trening.

Traf chciał, że podczas niego zobaczył mnie ówczesny dyrektor baletu Emil Bartko i zaproponował mi umowę na pracę w teatrze jako koryfejki (jeszcze nie solistka, ale tancerka w małych grupach tanecznych – przyp. od red.), czyli na lepszą pozycję niż szeregowa tancerka. W tamtym czasie nie miałam innych propozycji, więc przyjęłam to, co mi właśnie los proponował.

Co Ci przyniosło tych 18 lat?

Bardzo dużo wesołych chwil, ale były też smutne i trudne. Jedną z nich był mój wypadek samochodowy, który odbił się na mojej karierze zawodowej. Wszystko wskazywało na to, że będę musiała pożegnać się z baletem, że nie będę mogła tańczyć.

Ale mnie się udało, pokonałam przeciwności losu i na szczęście tańczę! Oczywiście, wraz z dojrzewaniem sporo zmienia się w człowieku. Gdybyś mi to pytanie zadała kilka lat temu, to odpowiedziałabym na nie zupełnie inaczej.

 

Jak?

Myślę, że wtedy byłam bardziej przebojowa. Jeszcze nie myślałam rozsądnie. Byłam bezdzietna. Dziś mam dwoje dzieci. Zmieniło się moje podejście do życia. Jestem bardzo wdzięczna za to, że mogłam tyle wspaniałych ról zatańczyć w bratysławskim teatrze.

Nawet w najśmielszych snach nie wymarzyłabym sobie takich sukcesów, jakie mi się udało tu osiągnąć, zarówno jeśli chodzi o życie prywatne, jak i w karierze baletnicy. Tych 18 lat tu spędzonych przyniosło mi wspaniałe pozytywy.

A podobno chciałaś tu zostać tylko rok?

Zostałam dłużej, dzięki możliwościom, propozycjom, które dostawałam, a które posuwały mnie do przodu.

 

Jakie to były możliwości?

Współpraca z wybitnymi pedagogami, możliwość zatańczenia najpiękniejszych ról baletowych, jak „Jezioro łabędzie“, „Bajadera“, „Don Kichot“. Teraz z tym bagażem ról, które zatańczyłam, mogę powiedzieć, że szukam już czegoś innego. Bardziej wyszukuję ról dramatycznych. Zmienia się też mój charakter, ale to chyba tak jest w życiu każdego człowieka (śmiech). Każdy przechodzi wraz z wiekiem różne etapy dojrzałości.

 

Cieszę się, że wspominasz „Don Kichota“, bo podczas naszego pierwszego wywiadu, czyli 9 lat temu, był on na Twojej liście marzeń. A to znaczy, że Twoje marzenia tu się naprawdę spełniają!

Tak, moje marzenia się spełniają. Nawet te, o których nie marzyłam, a jednak dostałam takie dary od losu.

Jakie?

Na przykład „Jezioro łabędzie“. Nigdy nie sądziłam, że w zasięgu moich możliwości będzie zatańczenie łabędzia. Jako dziecko, a potem uczennica szkoły baletowej nie wiedziałam, że będzie mi to dane. Nie wierzyłam, że to mogłabym być ja, która będzie tańczyć główne role! Zawsze mówiłam, że chciałabym tańczyć, ale nie podejrzewałam, że osiągnę aż tak dużo.

 

Ostatnio widzieliśmy Cię w przedstawieniu „Manon“ i w „Carmina Burana“. Czy to są już te bardziej dramatyczne role, na których Ci teraz najbardziej zależy?

Balet „Manon“ jest jednym z piękniejszych. Może nie dla wszystkich. Gdyby dziesięć lat temu ktoś powiedział mi o tym przedstawieniu, może bym nie patrzyła na to dzieło z takim wyczuciem, jak teraz. Myślę, że „Manon” jest dla dojrzalszych tancerzy, którzy już coś w życiu przeżyli. Jest tam mnóstwo emocji, widzimy śmierć i miłość. Wyjątkowość tego baletu polega też na tym, że w tym samym czasie na scenie rozgrywa się kilka wątków zdarzeń.

Z dyrektorką Baletu w Słowackim Teatrze Narodowym Niną Polakovą

Z dyrektorką Baletu w Słowackim Teatrze Narodowym Niną Polakovą

Ile razy, będąc na scenie, kochałaś aż do grobowej deski?

Gdy wchodzę na scenę, angażuję się w swoją rolę, jakby to miał być mój ostatni raz, bo chcę przekazać publiczności wszystko, co mam do zaoferowania. Oddaję się roli, w którą się wcielam. Największą satysfakcję mam wtedy, gdy moje wewnętrzne „ja“ jest zadowolone.

Mam wielkie szczęście, że ciągle mogę tańczyć. Robię to z pasją, oddaniem, choć jestem bardzo krytyczna względem siebie (śmiech) i nigdy do końca nie jestem zadowolona z siebie (śmiech).

Balet to nie tylko technika w nogach czy gra ciała, ale też gra aktorska. Jak Ty to postrzegasz?

Ja przede wszystkim jestem tancerką. Wchodząc na scenę, nie jestem już sobą – Rominą, np. w „Śpiącej królewnie“ wchodzę jako Aurora. Staram się zżyć z rolą, by wejść w skórę danej postaci. Albo w przedstawieniu „Manon“ moja bohaterka, choć wykonuje na scenie tę samą choreografię, to jednak emocjonalnie i uczuciowo każdego wieczora czuje inaczej, a więc jest inna.

 

Teatr i Bratysława dały Ci nie tylko emocje sceniczne, ale dużo więcej. Co najcenniejszego tu dostałaś?

Bratysława mi dała wspaniałą dwójkę dzieci i partnera życiowego. Poznaliśmy się w teatrze. Bratysława dała mi wszystko, co w życiu najważniejsze!

Zostaniesz tu na zawsze?

Bratysława jest moim drugim domem, a mój partner Damian jest Słowakiem. Na razie nigdzie się nie wybieramy. Co będzie dalej, to będzie zależeć od moich dzieci, gdy dorosną. W tej chwili starszy syn Nicolas ma 12 lat, a córka Mija 4.

 

Tańczą?

Nie tańczą, choć próbowaliśmy je zarazić miłością do baletu. Nicolasko od początku nie chciał, wolał grać na pianinie. Potem bardziej pociągał go śpiew. Teraz, ponieważ przechodzi mutację, odpuściliśmy mu. A Mijuszka (śmiech)? Ona jest takim malutkim pączuszkiem (śmiech). Zapisaliśmy ją na zajęcia baletowe dla dzieci. Po dwóch lekcjach oddała mi baletki, mówiąc, że to nie dla niej (śmiech).

Ona bardzo ładnie rysuje, może więc pójdzie w tym kierunku? Jestem zdania, że nie trzeba dzieci do niczego zmuszać, trzeba im dać wolność, żeby same wybrały, co chcą robić. Choć, nie ukrywam, że mnie by cieszyło, gdyby całą swoją energię wyładowywały podczas prób baletowych, bo potem nas by to kosztowało mniej energii (śmiech).

Baletnica, jak każdy inny człowiek, może mieć lepsze i gorsze dni. Jak wtedy udaje Ci się wykrzesać energię?

Staram się nie przenosić swoich problemów na salę ćwiczeń, ale koncentruję się na pracy. Podczas przedstawienia zapominam o wszystkim, koncentruję się na roli. Tych, którzy kupują bilety na przedstawienie, nie interesują nasze rozterki, czy mamy lepsze, czy gorsze dni.

 

Będąc w teatrze, miałam okazję oglądać Cię podczas próby baletowej, która trwała około półtorej godziny. Wiem, że tego dnia miałaś trzy takie próby! Ile godzin dziennie jesteś w ruchu?

Nasz dzień roboczy zaczyna się o 9.30. Do 10.45 mamy trening, podczas którego przygotowujemy ciało do trwających cały dzień prób. Próby trwają od godziny 11.00 do 14.00, potem przerwa obiadowa, a od 15.00 do 18.00 mamy kolejne próby, które związane są z przygotowywanym repertuarem.

Tak wygląda zwykły dzień pracy.  W dniu, w którym mamy wieczorne przedstawienie, plan jest trochę inny: pracujemy od rana, od 9.30 do 14.00, a potem od 18.00 do ok. 22.00.  To zależy od długości przedstawienia, które gramy danego wieczoru.

Czy Ty w ogóle miewasz takie dni, że leżysz sobie na kanapie?

W ruchu jestem ciągle, a o leżeniu na kanapie nie ma mowy (śmiech), bo mam na głowie dzieci i po przyjściu z pracy zajmuję się nimi. Przyzwyczaiłam się do takiego życia, nie narzekam. Odpoczywam tylko w nocy.

 

Czy to mit, że baletnice cieszą się na koniec kariery, żeby móc się wreszcie najeść?

Nigdy tak do tego nie podchodziłam. Moja kariera trwa już tyle lat, a ja cały czas staram się jeść normalnie; nigdy się nie ograniczałam z jedzeniem.

 

Jesteś w stanie rozpoznać na ulicy kolegę po fachu? Po czym?

Tak. Gdy widzę taką osobę na ulicy, od razu wiem, że to tancerz lub baletnica. Zdradzają nas wyprostowane plecy, specyficznie ustawienie nóg, zawsze gotowe do tak zwanej pozycji pierwszej. No i ładnie chodzimy, w skoordynowany sposób, jakbyśmy płynęli, jakby nas coś unosiło wzwyż.

 

Jak wspominasz momenty największego wzruszenia na scenie?

Było ich sporo, ale szczególny był ten, kiedy po wypadku samochodowym ponownie stanęłam na scenie. Te emocje, które wtedy przeżywałam, można porównać do tych, kiedy w ogóle pierwszy raz wystąpiłam w przedstawieniu. To było bardzo silne przeżycie.

Kolejne to wtedy, kiedy Nicolasko był jeszcze malutki i wniósł na scenę ogromny bukiet białych róż, które były większe od niego. Podobna sytuacja była z Mijuszką. Wtedy przeżywałam trudniejsze chwile, ponieważ musiałam zatańczyć, mimo że byłam lekko kontuzjowana. Nikt wtedy nie był w stanie mnie zastąpić, bo to była trudna rola.

Cały ten stres opadł, gdy po przedstawieniu na scenę weszła Mijuszka i wręczyła mi kwiaty. To było dokładnie w dzień moich urodzin, objęła mnie, a ja uroniłam niejedną łzę. Chwile wzruszenia przeżywam za każdym razem, kiedy opada kurtyna, a ja sobie uświadamiam, że mam w sobie skumulowanych tyle emocji, że zawsze mnie to wzrusza.

O czym marzysz? Jakie role przed Tobą?

Kiedy byłam młodsza i tańczyłam pierwsze solówki, dostawałam ważne role, ale wtedy do mojego repertuaru brakowało mi Kitri, czyli głównej postaci z „Don Kichota“. To był mój wymarzony balet. Takiej odpowiedzi udzieliłabym ci pięć lat wstecz.

Teraz, gdy jestem starsza, szukam ról bardziej emocjonalnych. Bardzo mi się podoba przedstawienie „Manon“, „Dama z kameliami“, „Anna Karenina“ czy „Oniegin“. Moim największym marzeniem jest zatańczyć Tatianę z „Oniegina“, mimo że już ją tańczyłam, ale wtedy byłam młodsza. Teraz mój występ byłby inny, bo niósłby inne emocje.

 

Zdajesz sobie sprawę, że dla nas Polaków tutaj mieszkających, jesteś uosobieniem sukcesu i naszą wizytówką?

Ojej, ja nigdy tak o sobie nie myślałam. Nie patrzyłam na siebie w takich kategoriach. Na Słowacji mieszka bardzo wielu zdolnych Polaków; każdy z nas ma w sobie coś wyjątkowego, każdy osiąga sukcesy na swoim polu.

 

Ten Twój jest najbardziej widoczny!

Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcia: Sandra Benčičová oraz archiwum Rominy Kołodziej

MP 6/2024