Totalne zaskoczenie, niedowierzanie, chaos – déjà vu
Dzień 15 maja miał upłynąć pod znakiem radosnej rywalizacji między Polską i Słowacją podczas hokejowych mistrzostw świata. Tymczasem wydarzyło się coś, czego można było spodziewać się wszędzie na świecie, ale nie na Słowacji. Gdy po zakończeniu wyjazdowego posiedzenia słowackiego rządu w miejscowości Handlová premier Robert Fico podszedł przywitać się z czekającymi na niego mieszkańcami, został postrzelony z bliskiej odległości.
W ciężkim stanie został przewieziony do szpitala w Bańskiej Bystrzycy, a cztery rany postrzałowe wymagały dwóch operacji. Gdy piszę te słowa, stan Roberta Ficy jest stabilny, a jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo, chociaż jasne już jest, że potrzebna będzie długa rekonwalescencja. Zamachowcem, którego ujęto na miejscu zdarzenia, okazał się 71-letni mieszkaniec Levic, poeta i publicysta, dorabiający jako sklepowy ochroniarz.
Informacja o zamachu wywołała szok u wszystkich, ale jako mieszkający na Słowacji Polak zacząłem odczuwać dodatkowo déjà vu. Już przecież przeżyłem połączenie totalnego zaskoczenia, niedowierzania, chaosu w mediach i instytucjach rządowych, sprzeczne komunikaty…
Ze zdumieniem obserwowałem kuriozalne nagrania z fatalnej reakcji służb i policji podczas zamachu oraz film z aresztowanym zamachowcem, nagrany na korytarzu, w którym w niezbyt przekonujący sposób jako motyw swojego działania podaje niezadowolenie z polityki rządu. Dodajmy wzajemne oskarżenia wszystkich o wszystko oraz skakanie sobie polityków do gardeł w chwili, gdy Fico leżał jeszcze na operacyjnym stole.
Myślę, że w głowach wielu żyjących na Słowacji odżyły wspomnienia z kwietnia 2010 r. Słowacja przeżywa teraz swoją katastrofę smoleńską, podzieloną na raty, bo zaczęła się szokiem, wywołanym zabójstwem Jána Kuciaka i jego narzeczonej w 2018 r. Podział społeczny, podsycony dwuletnim okresem pandemii, od tego czasu tylko się pogłębił. Wszyscy wiemy, jak katastrofa polskiego samolotu przyczyniła się do chaosu w polskim życiu polityczno-społecznym. To bardzo zły prognostyk dla jeszcze bardziej podzielonej Słowacji, gdzie rosyjskie służby specjalne i dyplomaci mają wolny wstęp na salony.
Wszystkie te wydarzenia spaja nazwisko Roberta Ficy. Jestem ciekaw, czy premier, a także reszta słowackiej klasy politycznej uświadomią sobie teraz sens słów, wypowiedzianych przez przed dwoma laty. Dzisiaj zdanie „Kto sieje wiatr, zbiera burzę” brzmi nie tylko złowieszczo, ale też proroczo. Czy ostatnie wydarzenia pozwolą wszystkim uświadomić sobie, że gra toczy się o wiele większą stawkę niż „tylko” władza? Że to wszystko naprawdę może realnie skończyć się w jednej chwili?
Za parę dni skończy się kadencja prezydentki Zuzany Čaputovej, parlament w wyniku koalicyjnych sporów nie obsadził stanowiska przewodniczącego (marszałka) sejmu, a szef rady ministrów – który zazwyczaj potrafił łagodzić wszelkie rządowe spory – znajduje się w ciężkim stanie w szpitalu. Sytuacji nie ułatwia fakt, że na mocy koalicyjnej umowy rząd posiada czterech wicepremierów z trzech partii, którzy muszą się teraz porozumieć nie tylko w temacie podziału obowiązków koalicyjnych, ale i kierowania państwem w ogóle.
Nie chcę sobie nawet wyobrażać, jak mogą potoczyć się przyszłe – polityczne i społeczne – losy Republiki Słowacji. Być może taką wyobraźnią dysponują tylko scenarzyści Netflixa, ale chyba wszyscy życzylibyśmy sobie, aby nie był to miks sensacyjnych seriali w stylu „Faudy” i „Black mirror”. Wystarczy mi nasz mały słowacki „House of cards” na co dzień…
Arkadiusz Kugler