Wyśpiewaj marzenia

 BLIŻEJ POLSKIEJ KSIĄŻKI 

O tym, jak trafiłam na dzisiejszy tytuł, zdecydował przypadek. Stojąc w zatłoczonym tramwaju, rozglądałam się na boki, aż zauważyłam, że siedząca tuż przy mnie kobieta jest całkowicie zatopiona w lekturze niewielkiej książki. Dyskretnie pochyliłam się nad nią i z ciekawości przebiegłam wzrokiem po linijkach tekstu. Raz, drugi, trzeci i… wciągnęłam się.  A kiedy nieznajoma szykowała się do wyjścia, udało mi się złapać wzrokiem tytuł. Właśnie w ten sposób „Wniebogłos” Aleksandry Tarnowskiej trafił do mojej domowej biblioteczki jako pozycja wyjątkowa.

Ja chyba po prostu lubię książki o wsi, a akcja tej powieści rozgrywa się w Tuklęczy, oddalonej od cywilizacji osadzie, do której – mimo lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku – nie dotarła jeszcze elektryczność. Rytm życia wyznaczają tu natura i pogoda. Główny bohater, dwunastoletni Rysiek, tęsknie spogląda na drugi brzeg Wisły, bo czuje, że życie toczy się właśnie tam, gdzieś w odległych miastach.

Tymczasem jego wioska to miejsce utartych ścieżek, zawsze bliskich sąsiadów, wierzeń i zabobonów, pijackich przepychanek i demonów przeszłości. W tej rzeczywistości dorastający młody człowiek chciałby spełnić swoje wielkie marzenie – być częścią miejscowej kapeli. Rysiek ma bowiem niezwykły dar, jest nim przepiękny, silny głos, który – póki co – wykorzystują miejscowe babki do asysty przy pogrzebach.

Tak już się jakoś utarło, że komu Rysiek zaśpiewa, gładko schodzi z tego świata. Ale, jak łatwo się domyślić, chłopak nie chce być kojarzony ze śmiercią, odbierającą mu zresztą kolejne ukochane osoby. Nigdy nie poznał swojej matki, która zmarła podczas porodu. Już ten fakt jest nieustającym wyrzutem sumienia – czy całe to śpiewanie, ten potężny głos, to dar, czy raczej grzech i kara?

Rysiek jest nieustająco rozdarty, wyobraża sobie, że razem z miejscowymi chłopakami występuje przed publicznością przy znacznie weselszych niż pogrzeby okazjach, ale też martwi się, czy śpiewaniem nie czyni nikomu krzywdy. Niestety, jest ktoś, kto nawet nie chce słyszeć o jego graniu i śpiewaniu – to ojciec Ryśka, przed którym wrażliwy i zalękniony nastolatek drży od rana do nocy.

Jak na ironię, ojciec jest grabarzem, doskonale zna atmosferę i obrzędowość ostatniej drogi, jednak zabobonny lęk przed śmiercią wydaje się wygrywać w jego głowie z rozsądkiem. Wierzenia i zwyczaje społeczności Tuklęczy, wszystkie detale związane z umieraniem i pochówkiem przypominają trochę napisany przed wiekami scenariusz, opierający się upływowi czasu. Ojciec i syn są po prostu elementami tego misterium, a wieś ma swoje oczekiwania i potrzeby, które należy zaspokoić – więc każdy robi, co musi, niekoniecznie zaś to, czego chce.

Ta niewielkich rozmiarów powieść jest przepełniona wątkami – dotyka zarówno nieuchronności śmierci, jak i skomplikowanych relacji uczuciowych pomiędzy ojcem i synem, mężczyzną i kobietą. Nie omija gorzkiej refleksji o zapaści edukacyjnej polskiej wsi, o braku perspektyw, a zarazem o tym, jak potrzebna jest odwaga w dawaniu szans zaniedbanym emocjonalnie dzieciom, by nie podzieliły losu swoich rodziców.

Aleksandra Tarnowska

Z drugiej strony wieś jako społeczność, której siła tkwi w tradycji, we wspólnocie ludzi, którzy od zawsze sobie pomagają, również budzi wielki szacunek. Aleksandra Tarnowska oddała to znakomicie. Powieść napisana jest żywym, pięknym językiem, a tytułowy „wniebogłos” prowadzi głównie do wątku dziecka, któremu należy otworzyć okno na świat, porządną edukację i realizację marzeń. O tym trzeba mówić zawsze i wszędzie, głośno.

Agata Bednarczyk

MP 4/2024