WYWIAD MIESIĄCA
Pierwsze skrzypce w Słowackim Teatrze Narodowym w Bratysławie należą do Polki! Sandra Haniszewska-Kubasik wcześniej pracowała w Teatrze Wielkim im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu. Pierwszego stycznia tego roku, kiedy przeprowadziła się do Bratysławy, rozpoczęła nowy etap swojej kariery.
Dlaczego Bratysława?
Przez przypadek. Dwa lata temu do Teatru Wielkiego im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu, gdzie aktualnie przebywam na urlopie bezpłatnym, przyjechał Martin Leginus, obecny dyrektor Opery Słowackiego Teatru Narodowego. Przygotowywał u nas premierę „Rusałki“ Antonína Dvořáka. Wtedy się poznaliśmy. Kilka miesięcy później napisał do mnie, że szuka koncertmistrza i czy mogłabym mu polecić jakieś osoby, które wzięłyby udział w przesłuchaniach w Bratysławie.
Zastanowiłam się chwilę i pomyślałam, że sama spróbuję. Pracuję już jedenaście lat na stanowisku koncertmistrza w Poznaniu i stwierdziłam, że może to jest jakaś szansa, żeby zdobyć nowe doświadczenie. Może czas spróbować swoich sił w innym miejscu? Nie była to łatwa decyzja, ale postanowiłam, że zawalczę o to. Czasu nie było dużo, bo przesłuchanie było zaplanowane na maj, a Martin napisał do mnie zaledwie trzy tygodnie wcześniej. Odważyłam się, przyjechałam na przesłuchanie i udało się.
Jak wygląda takie przesłuchanie?
To zależy od danej instytucji. Zwykle to konkurs składający się z trzech etapów. W pierwszym etapie do wykonania jest koncert skrzypcowy W.A. Mozarta plus wybrane partie orkiestrowe oraz partie solistyczne. W drugim etapie – koncert romantyczny, utwór wirtuozowski, kolejne partie orkiestrowe, solistyczne oraz czytanie a’vista. A finał jest już z orkiestrą, do poprowadzenia kawałek próby i zagranie solówki z danym muzykiem z orkiestry.
To wyjaśnijmy jeszcze, na czym polega rola koncertmistrza?
To niezwykle ważne stanowisko. Od koncertmistrza bardzo dużo zależy – jest on łącznikiem między dyrygentem a orkiestrą, przekazuje swoją mową ciała innym muzykom wszystkie informacje, które odczytuje od dyrygenta. Koncertmistrz opracowuje materiał nutowy, porozumiewa się bezpośrednio z dyrygentem, ma duży wpływ na to, co się dzieje w orkiestrze, w teatrze i w sprawach artystycznych.
Koncertmistrz to pierwsze skrzypce w orkiestrze? Czyli lider?
Tak, zdecydowanie.
Od zawsze miała Pani duszę liderki?
Trudno powiedzieć, czy od zawsze. W teatrze w Poznaniu znalazłam się przez przypadek. W moim życiu głównie rządzą przypadki (śmiech). Kiedyś, w Katowicach, na pewnym spotkaniu z moim profesorem skrzypiec dowiedziałam się, że jeden z najwybitniejszych dyrygentów św. pamięci Maestro Gabriel Chmura dyrektor artystyczny Teatru Wielkiego w Poznaniu szuka koncertmistrza i bardzo by mnie chciał poznać.
Spotkaliśmy się w Krakowie i tak zaczęła się moja przygoda z operą. Wcześniej nie pracowałam w orkiestrze, a kiedy zaczęłam, to od razu na stanowisku koncertmistrza! To było bardzo trudne zadanie. Miałam 26 lat! Miałam inne plany, ale tak się życie potoczyło.
A dlaczego skrzypce?
To też przypadek (śmiech). W moim domu rodzinnym nie było tradycji muzycznych. Tato amatorsko grał na gitarze. Ja w przedszkolu byłam bardzo zainteresowana muzyką, chętnie śpiewałam. Marzyłam o tym, by pójść do szkoły muzycznej. Kiedyś, będąc razem z tatą w mieście, przypadkiem przechodziliśmy obok szkoły muzycznej. Tato tam wstąpił, by zapytać o egzaminy.
Wszystkie już się odbyły, ale pani zapytała dyrektorki, czy by mnie mogła przesłuchać. I tak się stało, a ja dostałam się do tej szkoły. Trzeba było jeszcze podjąć decyzję, na którym instrumencie będę grać. Ponieważ w domu była gitara, wybór padł na gitarę, ale wtedy były takie, a nie inne czasy i do wyboru były tylko skrzypce albo fortepian. Wybrałam skrzypce. I to był strzał w dziesiątkę!
Ile czasu zajmuje Pani ćwiczenie na instrumencie?
To trudne pytanie. Jako dziecko dużo ćwiczyłam, ale ja mam łatwość – szybko mi to idzie, nie potrzebuję dużo czasu, żeby się przygotować. Aczkolwiek, muszę przyznać, po przeprowadzce do Bratysławy więcej czasu spędzam, ćwicząc. Jestem tu sama, więc sporo czasu mogę poświęcić muzyce.
Doskwiera samotność?
Trochę tak, ale chciałam takiej odmiany. Było mi to potrzebne, bym mogła odzyskać swoje siły, sprawdzić się, zdobyć nowe doświadczenie. Gdy jest się w jednym miejscu przez dłuższy czas, siły po pewnym czasie maleją. Dałam więc sobie czas, by się rozejrzeć, sprawdzić, jak to wygląda gdzie indziej. W Poznaniu jestem na urlopie bezpłatnym.
Czyli zostawiła sobie Pani otwarte drzwi? Pani bratysławski kontrakt jest na rok?
Tak, na rok, ale z możliwością przerwania. Gdyby mi się nie spodobało, mogę przerwać kontrakt po zakończeniu sezonu, czyli pod koniec czerwca.
Jakie są Pani pierwsze wrażenia z bratysławskiego teatru?
Bardzo dobre! Bardzo mi się tutaj podoba. Współpraca z dyrygentami, muzykami, traktowanie człowieka, tego że koncertmistrz naprawdę coś znaczy, że inni go szanują, liczą się z nim. Podoba mi się, że mogę czerpać od innych i dzielić się swoim doświadczeniem. To jest piękne, że można tworzyć muzykę razem!
W Poznaniu aż tak dobrze nie było?
Tu jest po prostu inaczej. Jestem tu krótko, nie znam języka słowackiego, tylko angielski. Na pewno nie jest tak różowo, jak się wydaje na pierwszy rzut oka, szczególnie w naszym zawodzie, gdzie rywalizacja jest ogromna. Myślę, że po jakimś czasie, kiedy opadnie euforia, będę mogła podjąć decyzję, co dalej.
Mówi Pani o rywalizacji wśród muzyków. Pani mąż też jest muzykiem. Rywalizują Państwo ze sobą?
Mój mąż jest koncertmistrzem wiolonczel w Teatrze w Poznaniu. Między nami nigdy nie było rywalizacji, ale współpraca i wspólne dzielenie się muzyką. Tak się zaczęła nasza miłosna przygoda, wtedy serce mocniej zabiło.
Mąż już odwiedził Panią w Bratysławie, był na tutejszym przedstawieniu?
Nie, jeszcze nie miał możliwości, ponieważ w Poznaniu dużo się dzieje. Ja byłam w domu tylko kilka dni pod koniec stycznia.
Czego Pani brakuje w Bratysławie?
Najbardziej męża, kontaktu z rodziną i naszego pieska. Żyjemy na dwa domy, jest to trudne.
To chyba też swoista próba związku?
Tak, jest to jakiś egzamin, ale myślę, że bez problemu go zdamy. Z całą resztą przeciwności życiowych można sobie poradzić.
To może mąż przyjedzie tu za Panią do pracy? Taki scenariusz nie wchodzi w rachubę?
Dlaczego nie? Kto wie? W Poznaniu też razem pracowaliśmy. W Bratysławie są trzy orkiestry, choć teatr byłby najlepszy.
Muzykujecie razem z mężem poza pracą?
Tak, mamy kwartet smyczkowy w Poznaniu. Nazywa się MoniuszkoStringQuartet i obecnie pracujemy nad wydaniem debiutanckiej płyty. Gramy głównie muzykę polską, żeby można ją było rozpropagować.
Gdzie jest Pani dom? Mieszkała Pani w Katowicach, Krakowie, Poznaniu, ale także w Niemczech i Holandii.
Moje serce jest w Poznaniu.
Jak Panią przyjęli Słowacy?
Wszyscy są bardzo pomocni. Nie spodziewałam się, że będą tak gościnni i pomocni.
W czym?
Pierwszego dnia pracy przyjechałam półtorej godziny wcześniej, żeby się spokojnie przygotować. Poprzedniego dnia pokazano mi teatr, garderoby, pomieszczenia, korytarze. Myślałam, że wszystko zapamiętałam. Niestety, wsiadłam do niewłaściwej windy. Tutaj ten system wind jest bardzo skomplikowany, różne windy prowadzą do różnych miejsc. No i ponieważ wsiadłam do tej niewłaściwej, więc wylądowałam w kinie. Kilkadziesiąt minut krążyłam korytarzami.
Jeździłam wszystkimi możliwymi windami, docierając na różne piętra. A trzeba dodać, że miałam pod pachą wszystkie swoje rzeczy, nuty, skrzypce… Byłam spocona i zrezygnowana. W końcu trafiłam na jakiegoś pana, który siedział w kinie na scenie. Śmiał się, ale pomógł mi się dostać najpierw na portiernię, a później do garderoby.
Ale na próbę Pani zdążyła i nie miało to wpływu na jej jakość?
Wszystko dobrze wyszło (śmiech).
Przeglądałam Pani wpisy na Facebooku, gdzie opisuje Pani różne swoje przygody. Jak Pani siebie postrzega: pechowiec czy szczęściara?
Różne przygody miałam w swoim życiu, ale zawsze kończą się one szczęśliwie, więc zdecydowanie szczęściara (śmiech).
W których przedstawieniach już Pani wystąpiła?
Dosyć dużo tu się dzieje. Pierwszą próbę zagrałam 2 stycznia i była to próba do koncertu jubileuszowego Petera Mikulaša z okazji 70. urodzin. Później była „Zemsta Nietoperza”, „Dziadek do orzechów“, „Nabucco“ i próby do „Hubički“, czyli premiery, nad którą obecnie pracujemy. Był też balet „La Fille mal gardée“ oraz „Balet Sľuk”.
Wielu obcokrajowców spotyka Pani w pracy?
Tak, są Rosjanie, Włosi, ale także Polacy: primabalerina Romina Kołodziej czy pani… , która śpiewa w chórze.
I nie odczuwa się tu podziału na Słowaków i obcokrajowców? Czy, jak niektórzy politycy może by sobie życzyli, podziału na sztukę słowacką i niesłowacką?
Nie, sztuka, muzyka są i powinny być ponad wszystko. Bardzo mi się podoba, że tu takiego problemu nie widzę.
Czego Pani życzyć na tej nowej, bratysławskiej drodze?
Determinacji, wytrwałości, a szczęście przyjdzie samo. I żeby wszystko ułożyło się po mojej myśli.
Zatem życzymy Pani tego wszystkiego – niech się spełni!
Dziękuję.
Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcia: Stano Stehlik