Mája Vargová: „Lubię życie i mądrych ludzi“

 CO U NICH SŁYCHAĆ? 

W polskim środowisku na Słowacji przez długie lata była „panią z ambasady“. Właśnie kilka miesięcy temu zmieniła pracę, ale wciąż jest związana z Polską. W  życiu kieruje się sercem – polskim sercem – co zwykła podkreślać jej mama  Polka.

 

Pani z ambasady

Przez 14 lat była „panią z ambasady“, z działu ekonomicznego. „O tym, że polska ambasada w Bratysławie poszukuje pracownika, usłyszała moja mamusia i mnie namówiła, bym się o to miejsce ubiegała“ – opisuje Mája Vargová. Kiedy wspomina mamę, słychać w jej głosie ogromną miłość i tęsknotę za osobą, która już odeszła.

Mája dodaje nawet, że o tę pracę zawalczyła właśnie dla mamy, by sprawić jej radość. „Ona cieszyła się z tej pracy bardziej niż ja“ – przyznaje, ale też dodaje, że przejście z sektora prywatnego do państwowego było dla niej wyzwaniem. „Mam też zagraniczne doświadczenia; spędziłam sporo czasu bezpośrednio na pracy z ekspertami z  USA oraz służbowo w Stanach Zjednoczonych, gdzie się dokształcałam, gdy na początku lat 90. podjęłam pracę w spółce inwestycyjnej.

Wtedy słowacki rynek kapitałowy dopiero raczkował“ – wspomina. Co ciekawe, moja rozmówczyni jest absolwentką Wyższej Szkoły Łączności i Transportu w Żylinie. „Ponieważ wybrałam kierunek związany z ekonomią oraz transportem kolejowym, mogłam dać upust swojej miłości do pociągów“ – wspomina.

 

Miłość do języków obcych

Nie bez znaczenia dla jej międzynarodowej kariery było zamiłowanie do języków obcych. „Zawsze marzyłam o tym, by świetnie mówić po angielsku“ – opisuje Mája i dodaje z uśmiechem, że o tym wiedział też jej tato i, jakby jej na przekór, gdy miała 9 lat, zapisał ją na lekcje… niemieckiego.

„Dobrze wiedział, co robi, że angielskiego nauczę się i tak, ale niemieckim pewnie bym się nie zainteresowała“ – wyjaśnia i z uśmiechem mówi, że rzeczywiście angielski szlifowała nie tylko w szkolnej ławce, ale też w Wielkiej Brytanii. Dzięki tacie zna niemiecki, jak każdy mieszkaniec Słowacji zna czeski, uczyła się rosyjskiego, a dzięki mamie Polce mówi doskonale po polsku.

Polsko-słowacka rodzina

Jej rodzice poznali się na słowackim weselu w Lučencu, skąd pochodzi jej tato Igor. Były lata 60. ubiegłego wieku. Wtedy młodzież prowadziła korespondencję w ramach przyjaźni bratnich narodów socjalistycznych. Kuzynka Igora korespondowała z Jadwigą z Polski. Kiedy Słowaczka wychodziła za mąż, zaprosiła na wesele polską koleżankę.

Posadziła ją przy stole obok swojego kuzyna. I tak zaczęła się ich miłość. „Mój starszy brat Piotr urodził się w Polsce, ja i młodszy brat Michal w Czechosłowacji“ – zdradza moja rozmówczyni. O miejscu zamieszkania polsko- słowackiej rodziny zdecydowała praca. Ojciec Mái jako fizyk jądrowy na znalezienie pracy w Polsce nie mógł liczyć. Podjął więc pracę w Czechosłowacji, po jakimś czasie w Żylinie, dlatego też dzieciństwo naszej bohaterki związane jest z tym miastem.

 

Porty

Ale od 20 lat to Bratysława jest jej domem – mieszka tu razem z mężem Milanem. I tu w naszej opowieści wracamy do wątku pracy w ambasadzie, która była dla niej bardzo ważna. Bowiem to tu realizowała różne ciekawe działania na rzecz Polski. Jako jedno z ważniejszych wymienia promocję portów polskich, o które zabiegał ówczesny radca Piotr Samerek.

„Udało nam się wtedy powiązać firmy słowackie z polskimi i uzmysłowić Słowakom, że nie tylko Hamburg jest portem, z którego mogą korzystać“ – wspomina. Do znaczących wyzwań należała też promocja na rzecz Polski, szczególnie wtedy, gdy rozpoczęła się negatywna kampania przeciwko polskiej żywności.

 

Polskie wędliny, sery…

„Buntowałam się, kiedy to się zaczęło, rozmawiałam nawet o tym z ówczesnym szefem inspekcji sanitarnej, próbując wyjaśnić mu, że to niesprawiedliwe podejście“ – mówi i dodaje, że oszustów, spekulantów, kombinatorów należy karać. „Ale przecież tymi artykułami spożywczymi żywi się prawie 40 milionów Polaków, więc nie może to być zła żywność!“ – argumentowała wtedy.

Kiedy pytam Máję, co najczęściej kupuje, będąc w Polsce, jej oczy iskrzą. „Kocham polskie wędliny, mięso, nabiał, sery, szczególnie twaróg, ale też warzywa, i owoce, których na Słowacji nie ma“ – wymienia i wspomina wyjazdy na zakupy jeszcze z czasów dzieciństwa. „Kiedy dłużej nie odwiedzaliśmy Polski, mamusia mówiła, że brakuje jej polskiego powietrza. Wtedy wybieraliśmy się na wycieczkę do Bielska Białej, połączoną oczywiście z zakupami“ – opisuje z nostalgią.

 

Diagnoza

Naszą rozmowę prowadzimy w pobliżu przychodni. Moją rozmówczynię czekają różne badania, a ponieważ porusza się o kulach, delikatnie pytam o jej stan zdrowia. „Kiedyś nie chciałam mówić o swoich problemach ze zdrowiem“ – rozpoczyna swoją opowieść. To stwardnienie rozsiane. „Nie można tego wyleczyć i, co tu dużo mówić, ta choroba zmieniła moje życie“ – wyjaśnia i wspomina, że kiedy poznała diagnozę, poczuła ulgę. „Półtorej godziny czekałam w stresie przed gabinetem lekarza, który miał mnie poinformować o wynikach rezonansu magnetycznego“ – opisuje.

Obawiała się wówczas, że to rak mózgu. Siedząc w poczekalni, bilansowała swoje życie. A kiedy okazało się, że to nie rak, była szczęśliwa, czym wprawiła w zakłopotanie lekarkę, która widząc taką reakcję pacjentki, nie była pewna, czy ta wie, z czym się będzie borykać.

„Dzięki optymizmowi pokonuję wszystkie przeciwności losu, ale najbardziej pomaga mi przykład mamusi, która walczyła z wieloma dolegliwościami i zawsze była bardzo dzielna“ – mówi i dodaje, że bardzo lubi życie i mądrych ludzi. To na ich pomoc zawsze może liczyć. „Nie chcę tej choroby wykorzystywać do jakichś wymówek, jestem wdzięczna za każde pozytywne podejście do mnie. Wiem, że inni miewają trudniej, moje problemy to nic“ – dodaje.

Polskie serce

Kiedy została zaproszona do projektu fotograficznego Klubu Polskiego „Veni, vidi, amavi – przybyłam, zobaczyłam, pokochałam“, czyli wystawy fotograficznej prezentującej Polki i Słowaczki polskiego pochodzenia, poczuła się wyróżniona. „To duży ukłon w moją stronę, choć wiem, że to dzięki mamusi. I pewnie, gdyby ona żyła, to ona byłaby fotografowana“ – twierdzi.

Często musi odpowiadać na pytanie, kim się czuje: Polką czy Słowaczką? Wtedy żartuje: „Zależy kto mnie zdenerwuje“. Zaraz potem wyjaśnia, że w obliczu nieprzychylnych opinii na temat Polaków, staje w ich obronie, a kiedy trzeba bronić Słowacji, jest jej największym ambasadorem. „Mamusia zawsze powtarzała mnie i moim braciom, że mamy polskie serca i tym polskim sercem kieruję się przez całe życie“ – podsumowuje.

Pani z Instytutu Polskiego

Z moją rozmówczynią spotykamy się w czasie, gdy po 14 latach spędzonych w ambasadzie, postanowiła podjąć pracę w Instytucie Polskim. Kiedy pytam ją, czego jej będzie brakowało, mówi, że nie odchodzi daleko, że jej praca nadal będzie związana z Polską. „Tu połączę pracę z moim największym hobby, a jednocześnie wykorzystam dodatkowe wykształcenie w dziedzinie ruchu turystycznego: promocję kultury i turystyki“ – mówi z optymizmem.

Ponieważ w tle naszej rozmowy cały czas obecne są wspomnienia o mamie mojej rozmówczyni, to automatycznie nasuwa się myśl, że niedaleko pada jabłko od jabłoni, bowiem pani Jadwiga zajmowała się właśnie ruchem turystycznym, pracując dorywczo wraz z mężem Igorem jako certyfikowany przewodnik ruchu turystycznego oraz prowadząc od 1990 r. w Żylinie biuro podróży.

Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcia: Agnieszka Stefańska, archiwum MV

MP 2/2024

 

Wystawa „Veni, vidi, amavi – przybyłam, zobaczyłam, pokochałam“, prezentująca fotografie 22 Polek i Słowaczek polskiego pochodzenia, w tym Mái Vargovej, dostępna jest w Instytucie Polskim w Bratysławie do 9 lutego 2024 roku.