PIĘKNA TRYDZIESTOLATKA
W tym roku minęło 50 lat, od kiedy moja matka przyjechała za pracą z Polski do dawnej Czechosłowacji. Na terenie dzisiejszej Wysoczyny, gdzie pracowała, poznała mojego tatę – Słowaka, pracującego w czechosłowackim wojsku. W tym jednym miejscu połączyły się zatem trzy kraje, a wtedy właściwie jeszcze tylko dwa.
Zacząłem dorastać więc w trójjęzycznej rodzinie – mama z początku mówiła po polsku, tata po słowacku, a mieszkaliśmy na Morawach. Kiedy byłem w wieku przedszkolnym, przeprowadziliśmy się na Słowację, a język czeski stał się marginalny. W domu zawsze rozmawialiśmy po słowacku, ale gdy kiedykolwiek przekroczyliśmy granice Czech lub Polski, automatycznie przechodziliśmy na czeski lub polski.
Dziś nasze kraje należą do strefy Schengen, z czego bardzo się cieszę, bo to zdecydowanie ułatwia podróżowanie – kiedyś przekraczanie granic nie było ani szybkie, ani przyjemne.
Pamiętam pierwszą połowę lat 80., kiedy w polskich sklepach naprawdę niczego nie było, a my przyjeżdżaliśmy do babci na dwa miesiące wakacji letnich. Do dziś pamiętam, jak w nocnym pociągu na przejściu granicznym w Piotrowicach koło Karwiny, z głębokiego snu obudziła mnie kontrola celna.
Polska celniczka krzyczała na moją mamę, dlaczego śmiała zapakować dzieciom tabliczki czekolady. Dopiero moja reakcja, czyli dziecka wyrażającego olbrzymie zdziwienie, dlaczego jakaś zła pani odbiera mu słodycze, ją przystopowała i zaprzestała przeszukiwania naszych bagaży. No cóż, pod niektórymi mundurami skrywany jest brak ludzkości.
Kiedy u babci w Koninie wychodziłem nad podwórko z batonikiem w ręku, wszystkie dzieci mi zazdrościły. Każde z nich chciało spróbować zagranicznych słodyczy – dla nich to było święto.
W 1993 r. doszło do podziału Czechosłowacji, a moi rodzice zdecydowali, że przyjmę i obywatelstwo, i narodowość słowacką, bym nie czuł się obcokrajowcem w swoim kraju. Ten podział Czechosłowacji odbierałem wtedy, jakby ktoś wbrew mojej woli rozrywał moje serce na dwie różne części. Do dziś trudno mi się z tym pogodzić.
Czesi i Słowacy żyli obok siebie w zgodzie, dopiero „walki kogutów“ przyniosły pęknięcie. Kiedy długo przebywam na Słowacji, odczuwam naturalną potrzebę odwiedzenia Republiki Czeskiej.
W latach 2008-2018 nawet tam mieszkałem, gdzie pracowałem jako maszynista pociągów pasażerskich. Służbowo zjeździłem całe Czechy wzdłuż i wszerz, prowadziłem pociągi od Dzieczyna po Brzecław, z Bohumina do Pragi i dalej do Beneszowa, mieszkając najpierw w Brnie, potem w Nymburku.
Przez 10 lat Republika Czeska była moim domem. A kiedy okazywałem swój słowacki dowód osobisty, w którym widniało miejsce urodzenia Trzebicz, mało kto wierzył, że jestem Słowakiem.
Bardzo mnie martwi to, że nowe pokolenie Czechów w dużej mierze nie rozumie już języka słowackiego, i to, że ta bariera językowa się pogłębia.
Andrej Ivanič