BLIŻEJ POLSKIEJ KSIĄŻKI
Miłośnicy literatury i wszyscy, którzy kochają filmy, w czasie tegorocznej jesieni na pewno nie będą narzekać. Od kilku tygodni bowiem na ekranach kin oraz na platformach, oferujących rozmaite seriale (i filmy fabularne rzecz jasna), gościmy wspaniałe produkcje, zainspirowane absolutnymi klasykami polskiego dorobku literackiego.
Pierwsza z nich to „Chłopi” – rewelacyjna animowana ekranizacja powieści Władysława Reymonta i polski kandydat do Oscara. Kilka lat temu, w ramach numeru wielkanocnego, miałam przyjemność napisać o tym epokowym dziele, za które autor otrzymał przecież Nagrodę Nobla.
Druga pozycja – i zarazem temat dzisiejszej recenzji – to kolejna adaptacja jednej z najpopularniejszych polskich powieści obyczajowych, która kilkadziesiąt lat temu przyciągnęła przed ekrany miliony Polaków – mowa oczywiście o „Znachorze” Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. Najnowsza filmowa wersja jest świetna, ale dla mnie stała się inspiracją, by ponownie sięgnąć po książkę.
I bardzo dobrze zrobiłam! Proza Dołęgi-Mostowicza, choć momentami nieco górnolotna, ma się bardzo dobrze po stu latach od pierwszej publikacji. Sam autor, okrzyknięty przecież najpoczytniejszym pisarzem dwudziestolecia międzywojennego, stworzył wielu wyrazistych bohaterów i równie dużo przejmujących historii. „Znachor” jest tego znakomitym przykładem.
Wartka, pełna zwrotów akcji opowieść o doktorze Rafale Wilczurze musiała przyprawiać o szybkie bicie serca niejedną czytelniczkę i niejednego czytelnika. W czasach, kiedy nikt nie opisał jeszcze zasad storytellingu, Dołęga-Mostowicz doskonale wiedział, jak stopniować napięcie – oto znakomity i popularny lekarz przeżywa zawód miłosny, w wyniku którego zostaje pobity tak bardzo, że traci pamięć.
Przez wiele lat wędruje po kraju jako Antoni Kosiba, by w końcu osiąść na dłużej u pewnego młynarza. Tam, błądząc w mrokach własnych wspomnień, budzi w sobie dawne umiejętności i zaczyna „uzdrawiać” ludzi, intuicyjnie stosując metody, których wyuczył się w dawnym życiu. Po wielu perypetiach i gwałtownych zwrotach wydarzeń odnajduje spokój i szczęście, gdyż jest po prostu dobrym człowiekiem, któremu życie zabrało wiele, ale podarowało cenną lekcję na temat wartości.
Nie ulega wątpliwości, że jest to piękna powieść. Tego wrażenia nie psują nawet momentami nieco przestarzały styl czy takież sformułowania. Historia człowieka, który zapomniał, kim jest naprawdę, oraz równoległe losy innych bohaterów – Marysi, Leszka Czyńskiego czy profesora Dobranieckiego – są napisane tak szczerze i emocjonalnie, że pozostaje po prostu z przyjemnością zagłębić się w lekturze.
Zwłaszcza, że najnowsza adaptacja filmowa z Leszkiem Lichotą w roli Rafała Wilczura odbiega od powieści. A jeśli żal nam będzie rozstawać się z bohaterami, to nic straconego – Dołęga-Mostowicz na fali popularności powieści o znachorze napisał część drugą, zatytułowaną „Profesor Wilczur”.
Opowieści o życiu, o ludziach doświadczonych przez los, zawsze przeżywa się najmocniej. Dostarczają one zupełnie innych emocji niż kryminały czy fantastyka, są bowiem blisko czytelnika i jego osobistych spraw. Każdy z nas czuje się czasami przygnieciony doświadczeniami, zdezorientowany czy zagubiony niczym Antoni Kosiba, który nie był w stanie przezwyciężyć psychicznej blokady umysłu.
Na szczęście dla człowieka będącego w opałach zawsze jest jakaś nadzieja. Życie może się przecież odmienić na lepsze. Po lekturze „Znachora” wiara w szczęśliwe zakończenia zostaje przy nas na dłużej.
Agata Bednarczyk