Mglisty, deszczowy, nostalgiczny, a nawet depresyjny listopad, kojarzony głównie z gorszym samopoczuciem i złym nastrojem nie należy do lubianych miesięcy. Ja natomiast przeciwnie zawsze darzyłam sympatią jedenasty miesiąc roku, gdyż oprócz urodzin mojej mamy wyczekiwałam pysznych, lukrowanych rogali z masą makową. Choć dla wielu osób 11 listopada to ważne święto narodowe, dla mnie to dzień, kiedy św. Marcin przyjeżdża na białym koniu.
Podczas gdy w stolicy kraju nad Wisłą w dniu 11 listopada panują zadymy i język nienawiści, w Poznaniu, skąd pochodzę, od 30 lat na najstarszej ulicy o nazwie św. Marcin przy monumentalnym zamku cesarskim odbywa się festyn pod nazwą „Imieniny ulicy”. Nawiązuje on do średniowiecznych obchodów dnia św. Marcina, które celebrowane jest od stuleci w wielu krajach Europy. W tym dniu główną ulicą przechodzi pochód na czele ze św. Marcinem, jadącym na białym koniu, a na stołach królują pyszne tradycyjnie rogale świętomarcińskie.
Moja babcia w ten dzień zawsze mawiała: „Jeśli śnieg spadnie na św. Marcina, to będzie wielka zima”, a dziadek dodawał: „Na świętego Marcina najlepsza gęsina: patrz na piersi, patrz na kości, jaka zima nam zagości”. W czasach przedchrześcijańskich bowiem tego dnia rozpoczynała się zima. Również w Czechach i na Słowacji nadal popularne jest powiedzenie, że 11 listopada na białym koniu przybywa św. Marcin, co według ludowej mądrości oznaczało, że tego dnia zwykle po raz pierwszy padał śnieg.
Od czasów średniowiecza był to dzień uboju zwierząt domowych i płacenia podatków. Świętowano pożegnanie lata, zjadano utuczone gęsi jako symbol dobrych, udanych zbiorów i smakowano młode wino. Zwyczaj ten przetrwał do dziś, zwłaszcza na Słowacji oraz w Czechach, gdzie świętowanie młodego wina ma zarówno charakter świecki, jak i religijny, gdzie kultywowana jest tradycja błogosławienia wina.
Od kilku lat w Bratysławie odbywa się świętomarciński jarmark, a ulicami Starego Miasta, podobnie jak w Niemczech, przechodzi pochód z lampionami. Tymczasem w Austrii, Niemczech, Węgrzech, Francji czy w Skani na południu Szwecji tego dnia spożywa się pieczoną gęś nadziewaną jabłkami lub rodzynkami. Gęsi były tam znane od zarania dziejów, ale ich pierwsze związki z dniem św. Marcina datuje się od 1567 r.
Jeszcze w XIX w. w tyrolskim kalendarzu rolniczym dzień św. Marcina oznaczany był gęsią, podobnie jak w norweskim kalendarzu runicznym. A skąd w ogóle gęsina na św. Marcina? Otóż według legendy św. Marcin, aby uniknąć mianowania biskupem, ukrył się przed wysłannikami papieża w przyklasztornej szopie pełnej gęsi. Jednak jego kryjówkę zdradziły owe ptaki głośnym gęganiem i tak Marcin z Tours musiał przyjąć święcenia kapłańskie i sakrę biskupią. A kim w ogóle był św. Marcin?
Św. Marcin z Tours (316-397) był biskupem w IV w., mnichem, ascetą, pierwszym świętym Kościoła zachodniego spoza grona męczenników, a w młodości żołnierzem cesarza Konstancjusza. Uważa się go za jednego z najbardziej znanych świętych Kościoła katolickiego. Czczą go zarówno chrześcijanie, jak i prawosławni, ewangelicy oraz anglikanie. Przedstawiany jako rycerz, oddający pół płaszcza marznącemu żebrakowi, stał się ikoną miłości bliźniego.
Warto więc przy okazji dnia św. Marcina nie tylko spróbować rogali, gęsiny i młodego wina, ale dzielić się z innymi, zwracając szczególną uwagę na ubogich i potrzebujących. A jaką zimę wywróży w tym roku św. Marcin i czy przyjedzie na białym koniu, przekonamy się już wkrótce.
Magdalena Zawistowska-Olszewska