Zanim amerykański sen osunął się ze skarpy

 CZUŁYM UCHEM 

Jest grudniowy wieczór, wzgórza Beverly Hills. Dwóch mężczyzn wybiera się na spacer. Wcześniej trochę popili, ale nic w tym niezwykłego, bo piło się w ogóle dużo. Piło się za uśmiech szczęścia, raczej nie do smutku. Piło się za spełniony sen i wielką karierę. Albo piło się po prostu, jak to najczęściej bywa. Towarzystwo się rozeszło, a rozognione głowy, niewypalone jeszcze, potrzebowały ukojenia.

Na ogień w głowie najlepszy jest spacer, wie to przecież każdy. Dwaj mężczyźni spacerują po wzgórzach Beverly Hills. Rozmawiają, nie wiadomo o czym, trochę się przekomarzają, może kłócą, jakieś szturchańce, przyjacielskie przepychanki. Nie widać w ciemnościach. Nagle jeden z nich osuwa się ze skarpy. Nie jest ona wysoka, ma może ze dwa metry, ale ten, który spadł już się nie podnosi. Amerykański sen nagle rozmywa się w ciemnościach.

O życie Krzysztofa Komedy Trzcińskiego walczono trzy miesiące. W tym czasie przewieziono go do Polski. Marek Hłasko, który był razem z nim tamtego wieczoru na wzgórzach Beverly Hills mówi żonie Komedy: „Jeśli Krzysio umrze, to i ja pójdę“. Komeda umiera 23 kwietnia 1969 r., Hłasko 14 czerwca.

Nie sposób oprzeć się banalnej myśli, co by było, gdyby… Ale wszyscy mamy dany czas. Od chwili, której nie pamiętamy, do chwili, której nie zapamiętamy, istnieje wieczność jednego życia. To, że dostrzegamy iluzoryczne ramy w przypadku innych ludzi, zależy tylko od naszej perspektywy. W tym krótkim czasie Komeda stworzył kilka wspaniałych kompozycji jak Lullaby from Rosemary’s Baby, czy Svantetic, kilka niezwykłych piosenek, jak Nim wstanie dzień lub Ja nie chcę spać, ja nie chcę umierać i jedno płytowe arcydzieło Astigmatic.

Okoliczności powstania tego wydawnictwa są niezwykłe same w sobie. W grudniu 1965 r. podczas festiwalu Jazz Jamboree, który odbywał się w Filharmonii Warszawskiej Krzysztof  Komeda powołał kwintet, z którym po głównych koncertach zaczął nocne próby, aby jeszcze w trakcie trwania festiwalu zaprezentować dwa premierowe utwory – Kattorna i Astigmatic – oraz zarejestrować cały album. Podczas nagrań polskiego kontrabasistę Janusza Kozłowskiego zastąpił Niemiec Günter Lenz.

Oprócz Komedy i Lenza w słynnym składzie znaleźli się Zbigniew Namysłowski na saksofonie altowym, Tomasz Stańko na trąbce oraz wybitny szwedzki perkusista Rune Carlsson, który już wtedy był uznawany za jednego z najbardziej wpływowych perkusistów na świecie. Według słów samego Komedy melodyjny sposób gry Carlssona miał wielki wpływ na kształt kompozycji w czasie ich powstawania.

Na całość składają się wspomniane już trzy duże utwory: Astigmatic, który zajmuję stronę A wersji winylowej, często później interpretowana przez innych muzyków Kattorna oraz wybitny Svantetic. Materiał został zarejestrowany w ciągu jednej nocy w Filharmonii Warszawskiej.

Płyta Astigmatic obiektywnie uznawana jest za jeden z najwybitniejszych albumów w polskim oraz światowym jazzie, przez niektórych wręcz za kamień milowy w dziedzinie tego gatunku muzycznego. Choć Komeda skutecznie tępiony był przez polskie władze, album ugruntował jego pozycję i umożliwił szybki rozwój kariery, który doprowadził go do Hollywood, dokąd zaprosił go Roman Polański.

Nie jest to muzyka łatwa. Zwłaszcza dla kogoś, kto chciałby wejść w świat jazzu przez ten właśnie album. Natomiast słuchacz, dla którego muzyka improwizowana stoi już otworem, dostanie do ręki wydawnictwo, którego można słuchać i zgłębiać latami, za każdym razem odnajdując nowe perełki. Warto mieć w domu wersję winylową, aby cieszyć się okładką autorstwa mistrza Rosława Szayby. Lektura obowiązkowa.

Łukasz Cupał

MP 9/2023