PIĘKNA TRYDZIESTOLATKA
Dawniej, kiedy ktoś z mojego kręgu znajomych dowiadywał się, że rozumiem po polsku, pytał mnie, skąd u mnie znajomość tego języka. A kiedy dowiadywał się, że codziennie rano czytam polskie gazety, obserwuję kilku warszawskich felietonistów, zamawiam książki po polsku, chciał wiedzieć, po co to robię. W takich wypadkach zwykle odpowiadałem krótko, że do tej pory zawsze mi się to opłacało. Teraz mogę tę odpowiedź rozbudować.
Ktoś kiedyś powiedział, że jeśli znasz tylko Anglię, tak naprawdę nie wiesz o niej nic. Tę mądrość można odnieść również do Słowacji. Ponieważ przez trzy czwarte wieku żyliśmy w jednym państwie z Czechami, naturalnym naszym zwierciadłem, w którym się przeglądaliśmy, był nasz zachodni sąsiad. Ale z czasem okazało się, że także polskie zwierciadło może być dla nas równie przydatne. Pod wieloma względami nasze kraje są do siebie bardzo podobne, a jeśli czymś się różnią, to te różnice są bardzo widoczne. Spróbuję to pokazać na podstawie własnych doświadczeń uczestnika trzydziestoletniej historii niepodległej Słowacji.
W szczytowym okresie mecziaryzmu, czyli w latach 90. ubiegłego wieku, przybył na Słowację Aleksander Kwaśniewski. Nie był wtedy jeszcze prezydentem Polski, ale już myślał o kandydowaniu na ten urząd. Spotkał się z nami dziennikarzami, krytykującymi ówczesnego słowackiego premiera, aby powiedzieć nam, że nasze stanowisko wobec Vladimíra Mečiara jest więcej niż uzasadnione.
Widział bowiem to wszystko, co my widzieliśmy, i wiedział, jak dokładnie nazwać nasze największe błędy i umieścić je w kontekście. Zgodziliśmy się, że jeśli Mečiar utrzyma władzę, Słowacja nie wejdzie do NATO ani do Unii Europejskiej. W pewnym momencie zaskoczył nas, przerywając nagle interesującą debatę, by móc obejrzeć główne wiadomości słowackiej telewizji, bo czegoś takiego nie można było wówczas zobaczyć nigdzie indziej.
STV była bowiem wtedy telewizją partyjną, która za pieniądze podatników uprawiała bezwstydną propagandę Mečiara i jego popleczników. Przystaliśmy na to, by polski polityk na własnej skórze doświadczył owej propagandy. Nikt z nas nie przypuszczał wtedy, że dwie dekady później to samo stanie się z polską telewizją publiczną. STV w 1993 r. (i później) była tym, czym w 2023 r. (i wcześniej) jest TVP. To bardzo smutna paralela.
Dzięki Mikulášowi Dzurindzie i jego otoczeniu udało nam się w 1998 r. pozbyć Mečiara, a kiedy nowy premier Słowacji odwiedził Polskę, pojechaliśmy tam z nim. Po spotkaniu Mikulaš Dzurinda podszedł do nas, do grupy dziennikarzy, i powiedział premierowi Jerzemu Buzkowi, że jesteśmy dziennikarzami, którzy bronią demokracji.
Rząd Dzurindy zdołał ustabilizować gospodarkę i państwo, zlikwidować największe deficyty demokratyczne i wprowadzić Słowację do NATO i Unii Europejskiej. Ale ówcześni rządzący nie ustrzegli się pokus władzy. Kiedy publikowałem moje artykuły o tym, złożono przeciwko mnie pozew, który zdziwiłby pewnie nawet premiera Buzka. No bo przecież jak to możliwe, że ci prodemokratyczni dziennikarze mogli się aż tak pomylić?! (w tym miejscu, gdyby tekst był pisany na telefonie komórkowym, wstawiłbym emotikon uśmiechniętej buźki – bardzo by tu pasował).
Lata 2006-2020 to na Słowacji era Roberta Ficy. Wszedł do polityki na fali krytyki rządów Dzurindy, ale już po kilku miesiącach stworzył nowy, znacznie groźniejszy model systemowej korupcji. Czyli taki, w którym korupcja nie była ekscesem, ale zasadą działania. Takie działania obejmowały absolutnie wszystko – od zamówień publicznych po kradzież środków przekazywanych krajowi przez Unię Europejską.
Dzięki podróży, którą słowaccy dziennikarze mogli odbyć do Polski w czasie szczytu rządów Ficy, ze zdziwieniem stwierdziłem, że fundusze europejskie mogą być wykorzystane prawie w 100% na rzecz kraju. Pokazywali nam to i opowiadali nie politycy, ale przedsiębiorczy ludzie z różnych zakątków Polski, z którymi wówczas rozmawialiśmy.
Od tego czasu bezskutecznie próbuję nakłonić politologów czy socjologów na Słowacji do przeprowadzenia rzetelnych badań porównawczych, które pokazałyby, jak to się stało, że na Słowacji liderami polityków są oligarchowie, podczas gdy w Polsce klasa polityczna była w stanie utrzymać prymat władzy. I to jest ta ogromna różnica.
Korzystając z okazji chcę serdecznie podziękować polskim autorom, bez których nie wyobrażam sobie życia słowackiego felietonisty. Do nich należą Leszek Kołakowski, Zygmunt Bauman, Jacek Żakowski, Jan Hartman, Anne Applebaum i wielu innych, którzy pisali i piszą głównie o Polsce, ale na szczęście dla mnie mówią też o Słowacji. Bo tak bardzo się od siebie nie różnimy.
Marián Leško