CZUŁYM UCHEM
Lat dziewięćdziesiątych nie postrzegam jako okresu w czasie. Postrzegam je jako miejsce. Miejsce, w którym dorastałem. Były one wyjątkowo intensywne. Zmiany, które wtedy zaszły, mogły oszołomić. W pełnoletność wszedłem wraz z ich końcem. Dorosłość dla mnie to już nowy wiek, wiek telefonów, komputerów, raczkującego Internetu i wszelkich wygód. Dorosłość była już innym miejscem. Często się nad tym zastanawiam.
Lata dziewięćdziesiąte zaczęły się oszałamiającą wręcz zmianą jakościową w moim życiu. Oto, będąc małoletnim lokatorem mieszkania znajdującego się w kamienicy przy Rynku w Bochni, stałem się świadkiem zainstalowania bojlera, dzięki któremu z kranu w kuchni zaczęła ciec ciepła woda. W kuchni tylko, bo łazienki w naszym skromnym mieszkaniu nie było wcale.
Za to był ustęp, co i tak plasowało nas wyżej w hierarchii lokatorów, gdyż większość z nich załatwiała swoje potrzeby w dwóch wychodkach, znajdujących się w ciemnym korytarzu. Toalety te nie były zbyt wytworne, raczej przykre dla oka, a już szczególnie dla nosa, miały za to niezawodny system zamykania drzwi na haczyk.
Kolejną zmianą była przeprowadzka do bloku na osiedlu. W tym jednym mieszkaniu, choć niedużym, było wszystko to, co wcześniej było niewyobrażalne. Nie było to typowe osiedle z wielkiej płyty. Bloki były czteropiętrowe, między nimi stały starsze metryką domy, wokół sporo zieleni.
Całkiem było przytulne to moje osiedle, zwane Słoneczkiem. Osiedlowych, niepisanych praw trzeba było bezwzględnie przestrzegać. Krnąbrnym przestawiano nos albo gorzej. Im większe osiedle, tym brutalniejsze zasady. To na osiedlach odegrała się kolejna zmiana, gdy w brutalny świat wyrostków z podwórka wkroczył rap i hip-hop. Wkroczył mocno i bezpardonowo, wkroczył między metali, punków, skinów i hippisów, wkroczył i wszystko zmienił, jak się później okazało, na stałe.
Nie byłem fanem rapu, patrzyłem nań podejrzliwie, myślałem, że ta moda szybko przeminie, więc wystarczy, że nauczę się z nim żyć, bo uciec przed nim się nie dało. W 1996 r. w programie „30 Ton – Lista Przebojów” usłyszałem refren, który zmusił mnie do zweryfikowania swojego podejścia do tematu. Plus i minus Kalibra 44 skutecznie wlazło mi pod skórę.
Broniłem się zaciekle (przed zmianami), gryzłem i drapałem, przeklinałem i bluźniłem, ale ostatecznie się poddałem (zmianom). Tępe, rdzawe ostrze (zmian) powoli i metodycznie pruło mi bebechy i było mi z tym dobrze, byłem zbakany. Było to inne od wszystkiego, co do tamtej pory podsłuchałem. Choć sama produkcja nosiła wszelkie znamiona low-endu, szczerość i histeryczny, oryginalny rap niósł mnie w zupełnie nowe rejony.
Płyta Księga Tajemnicza. Prolog ukazała się nakładem S.P. Records w listopadzie 1996 r. Kaliber 44 to bracia Michał “Ś.P. Brato Joka” Marten, Marcin “Abra dAb” Marten oraz Piotr “Magik” Łuszcz, który dla fanów hip-hopu stał się kimś w rodzaju Ryśka Riedla dla fanów bluesa w Polsce. Postać równie ikoniczna, utalentowana i tragiczna.
Album był zjawiskiem na scenie muzycznej. Bardzo mocny debiut zaowocował świetną prasą oraz nominacjami do Fryderyków. Pamiętam też nieliczne krytyczne głosy ze strony środowiska. O hiphopowych malkontentach, takich jak ja, nawet nie wspominam. Wszystko to sprawiło, że o zespole było po prostu głośno, a Moja Obawa (Bądź a klęknę) oraz Plus i Minusgrzmiały wszędzie. Jest w tym albumie coś, co powoduje, że do niego wracam, choć to przecież nie moja bajka. Może mnie odmładza?
Niedawno trafiłem na YouTubie na artystę imieniem Ren w piosence Hi-Ren. Myślę sobie, to jest doskonałe! Ale, ale…, z czymś mi się kojarzy ten rodzaj histerycznej ekspresji.
Łukasz Cupał