Rozmowa z polską psychiatrą Magdą Frecer

Emigranci bardziej podatni na depresję?

 WYWIAD MIESIĄCA 

Czy emigracja to wyzwanie, które może wpływać na nasze zdrowie psychiczne? Jak dbać o kondycję psychiczną, również w kontekście wojny tuż za naszymi granicami? Na te i inne pytania odpowiada nasza rodaczka z Suwałk, lekarz psychiatra i psychoterapeutka Magdalena Frecer, która od 15 lat mieszka w Bratysławie, wykonując swój zawód najpierw w państwowym szpitalu, a obecnie w swoim gabinecie prywatnym.

 

Nadal panuje przekonanie, że korzystanie z pomocy psychiatry to coś wstydliwego?

W moim gabinecie spotykam osoby, które ten strach pokonały i nie wstydzą się korzystać z pomocy psychologicznej czy psychiatrycznej. Jednak emocje i psychika w kontekście starania się o swoje zdrowie są nadal odbierane inaczej niż dbałość o resztę naszego ciała.

 

Kto szybciej pokonuje tę barierę – Słowacy czy Polacy?

Nie różnimy się od siebie aż tak bardzo, by przyznać pierwszeństwo w tej kwestii Polakom czy Słowakom. W pracy z jednymi i drugimi czuć, że pochodzimy z tej samej długości i szerokości geograficznej, jesteśmy podatni na podobne wpływy, mamy podobne kompleksy, przekonania i stereotypy.

 

Dla słowackich pacjentów ma jakieś znaczenie to, że przyjmuje ich polska doktor?

Myślę, że nie. Po przeprowadzce na Słowację szybko się zaaklimatyzowałam i nigdy nie spotkałam się z żadną nieprzychylnością w związku z tym, że jestem innej narodowości. Owszem, czasami ktoś zauważy, że mam inny akcent, ale to osobom, z którymi obcuję, nie przeszkadza, bardziej im zależy na moim profesjonalizmie.

Wiedza zyskana w Polsce wraz do z doświadczeniem zdobytym na Słowacji są Twoimi atutami w zestawieniu ze słowackimi lekarzami?

Nigdy nad tym się nie zastanawiałam. Podczas międzynarodowych konferencji daje się zauważyć, iż w zderzeniu z innymi krajami nasze, czyli polskie i słowackie doświadczenia są sobie bliskie. Mam tu na myśli diagnostykę i leczenie. Ale widzę też pewne różnice między Polakami a Słowakami. Dotyczą one tego, że my – Polacy – jesteśmy bardzo zakorzenieni w tradycji chrześcijańskiej, co nie zawsze wpływa pozytywnie na nasze życie psychiczne, wywołuje poczucie winy, obciążenia, które czasami niesiemy ze sobą z pokolenia na pokolenie.

 

Emigranci mają więcej powodów do depresji?

Nie wiem, w mojej pracy przeważa indywidualność sytuacji i osobowości, trudno więc wyciągnąć jednoznaczny wniosek. Emigracja to nie powód do depresji, ale przy każdym rodzaju emigracji trzeba uwzględnić potrzebę zaaklimatyzowania się i zakorzenienia w nowym otoczeniu, żeby nie być osamotnionym. Ludzie, którym to się nie udaje, cierpią z powodu izolacji i braku przynależności do danej grupy społecznej.

 

Jakie problemy mają najczęściej? 

Często są to problemy psychiczne natury emocjonalnej, mające korzenie w lęku albo w depresji, niekiedy w zawodowym wypaleniu. Pod tymi objawami kryje się historia danego człowieka, na przykład niedobory w postaci zbyt małego wsparcia w swoim środowisku, wśród bliskich. Wtedy pomagam im pytaniami, dzięki którym uświadamiają sobie, w jakich warunkach mogą się rozwijać, rozkwitać, a co im przeszkadza i broni możliwości rozwoju.

W swojej pracy czerpię z podejścia, które patrzy kompleksowo na człowieka. Oprócz lekarskiego wykształcenia mam też ukończoną psychoterapeutyczną szkołę w nurcie Gestalt terapii. Nauczyłam się i jestem głęboko przekonana o prawdziwości tego podejścia, że ważna jest tu równość i wzajemny szacunek– terapeuta nie jest kimś górującym nad klientem, owszem, jest ekspertem od tego, czego się nauczył podczas kursów terapeutycznych, ale to klient jest ekspertem od siebie samego – on wie, co się z nim dzieje, czego potrzebuje. To samo odnosi się do relacji między lekarzem i pacjentem. Tylko z takim podejściem można nawiązać dobrą współpracę.

Czy my nie mamy trochę podobnej profesji? I Twoja i moja polega na zadawaniu wnikliwych pytań (śmiech).

Myślę, że tak (śmiech). W dużej mierze w tym wszystkim istotne jest to, jak nawiązać kontakt z drugim człowiekiem, jak z nim być. To bardzo ważne w pracy i dla ciebie, i dla mnie. Świetne pytania zadajesz!

 

Jakie problemy trapią Polaków na obczyźnie?

Najczęściej zmagają się oni z problemem, jak zapuścić korzenie, jak się realizować. Każdy z nas ma inną historię, na którą wpływa zarówno aktualna sytuacja, w której się znajdujemy, jak i wychowanie, które otrzymaliśmy, czego nas nauczyli nasi rodzice, jakich wzorów zachowań dostarczyli, jakie mieli podejście do życia i do związków, które tworzyli.

 

Jak często w tym gabinecie brzmi język polski?

Dwa, trzy razy w tygodniu.

 

Skąd się o Tobie dowiadują nasi rodacy?

Pocztą pantoflową albo przez Internet. Zazwyczaj jest to rekomendacja kogoś, kto już pomoc uzyskał. Cieszy mnie to również w tym kontekście, bo to znaczy, że ludzie nie boją się mówić, że chodzą do psychologa, psychoterapeuty czy psychiatry.

 

Zaznaczasz, że jesteś Polką tu pracującą? To ważne w Twoim życiorysie?

Tak, lubię o tym mówić, bo przychodzą momenty, kiedy podczas terapii w rozmowie wychodzą różnice kulturowe.

 

Na przykład?

Że wyrastaliśmy na innych treściach kulturowych: piosenkach, bajkach, autorach, powieściach, poezji.

To jest niekiedy ta emocjonalna strona mojej pracy, w której klientowi najlepiej jest wyrażać siebie samego w swoim języku macierzystym. Znam to też z własnego doświadczenia, kiedy na kursach terapeutycznych, musiałam się zanurzyć w sobie, wtedy w momentach wielkich emocji spontanicznie przechodziłam na język polski. Tak jesteśmy po prostu skonstruowani, że ten nasz język ojczysty jest w nas silnie zakorzeniony i lepiej się w nim potrafimy wyrażać.

Czyli po pomoc psychologiczną czy psychiatryczną najlepiej udać się do rodaka?

Różnie bywa, bo są też tacy, którzy nie są zbyt mocno związani ze swoją tożsamością narodową. Albo wręcz mają negatywne doświadczenia i dla nich emigracja i wypowiadanie się w innym języku, mogą być w jakimś sensie nową szansą albo nowym początkiem. Bez względu na to w silnych emocjach, nasz język macierzyński podświadomie do nas wraca.

 

Czasami słyszałam od Słowaków, że w ich odczuciu Polacy są bardziej zabawowi. Czy w związku z tym nasi rodacy lepiej sobie radzą ze smutkiem lub depresją?

Tego bym nie powiedziała, statystyki tego nie potwierdzają, ale Polacy, którzy przeprowadzili się tutaj, mają w sobie więcej zadziorności, energii życiowej. Bo jednak, żeby wyemigrować, trzeba zmobilizować w sobie wewnętrzną siłę. Ktoś mocno uzależniony od miejsca, w  którym żyje, nie będzie w stanie go opuścić. Tu potrzebna jest zdolność asymilacji i zaaklimatyzowania się, silniejsza potrzeba szukania nowości.

 

Czyli to duży plus dla nas, że się odważyliśmy. A jak było w Twoim przypadku, jak Cię przyjęli słowaccy lekarze?

Miałam 28 lat, kiedy podjęłam pracę oddziale psychiatrycznym w państwowym szpitalu psychiatrycznym w bratysławskim Ružinovie. Wtedy w świecie medycznym byłam jeszcze podlotkiem -. młodą lekarką z nikłym doświadczeniem zawodowym. Patrząc wstecz, widzę, że wkroczyłam w ten świat z dużą dozą bezczelności, bo wydawało mi się, że dobrze mówię po słowacku.

Potem okazało się, że słowacka terminologia medyczna mnie zaskoczyła. Byłam pewna, że słowacki język znam dobrze po czterech latach znajomości z moim partnerem, obecnie mężem, z którym rozmawialiśmy przeważnie po słowacku. Bardzo mi się podobał ten język. Potem, kiedy uczyłam się operować słowacką terminologią medyczną, była to swoista gehenna, bowiem mało ma ona wspólnego z tą międzynarodową. Ale to mnie dużo nauczyło.

 

Co na przykład?

Zadawać pytania, nie bać się nie wiedzieć. Moimi nauczycielami byli także moi pacjenci. Jestem im za to wdzięczna. Personel medyczny też był w stosunku do mnie bardzo łaskawy.

Jak byś zareagowała, gdybyś musiała przenieść się z powrotem do Polski?

Byłoby to trudne. Musiałaby mi wybuchnąć jakaś bomba życiowa, żebym zaczęła myśleć o powrocie do Polski. Po tylu latach czuję się tu już jak u siebie.

 

Specjalizujesz się też w terapii zaburzeń odżywiania. To ważny temat. Jak do niego podchodzi nasze społeczeństwo?

Nie bardzo rozumie, jaki wpływ mają nasze emocje na sposób odżywiania. Lubię pracować nad tym tematem. Może dlatego, że mogę bazować na własnych doświadczeniach, ponieważ sama miałam problemy z bulimią. Żyjemy w kulturze, która każe nam przykładać wielką wagę do tego, jak wyglądamy, jak się odżywiamy, w efekcie czego często to, co zewnętrzne, jest ważniejsze niż to wewnętrzne.

Nie tędy droga. Parę lat temu podjęłam współpracę z organizacją pozarządową w Bratysławie, która nazywa się Chuť žiť, czyli Apetyt na życie, gdzie osoby potrzebujące pomocy mogą znaleźć wsparcie psychologiczne i terapię.

 

Nie chcę kończyć naszej rozmowy w smutnym tonie, ale nie mogę pominąć tego tematu. Upłynął rok od wybuchu wojny na Ukrainie. Jak ten fakt oddziałuje na naszą psychikę?

Na początku, w pierwszym miesiącach zeszłego roku, na pewno wszyscy przeżyliśmy szok. Zwłaszcza w tej części Europy czuliśmy bliskość z narodem ukraińskim, który żyje tuż obok i który jest nam bliski mentalnie. Z czasem, ponieważ posiadamy umiejętność przystosowywania się do nowych i nawet bardzo trudnych sytuacji, przyzwyczailiśmy się i żyjemy dalej.

Żeby zakończyć naszą rozmowę pozytywnie, chcę zwrócić uwagę na coś, co dotyczy nas, Polaków, ale i uchodźców z Ukrainy. Otóż to, co na nas może oddziaływać pozytywnie, to bycie w kontakcie ze sobą nawzajem. Jasne, że każdy z nas ma swoje życie, swoją rodzinę, pracę, swoje ścieżki, ale utrzymywanie kontaktów społecznych jest bardzo ważne. I to ważne w kontekście kontaktów ze swoimi rodakami, jak i ale.też międzykulturowo, żeby wytwarzać środowisko, które jest tolerancyjne, wspierające i emocjonalnie ciepłe. To bardzo pomaga.

Każdy, kto tu przyjechał, na pewno potrafi to odnieść do własnego doświadczenia. Spotkania i serdeczność to samo zdrowie z punktu widzenia naszej psychiki.

Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcia: Stano Stehlik

MP 3/2023

 

Z bohaterką wywiadu będzie można się spotkać w  ramach cyklu „Poznajmy się, proszę“ we wtorek, 7 marca, o godz. 18.00 w Instytucie Polskim w Bratysławie, Nám SNP 27.