BLIŻEJ POLSKIEJ KSIĄŻKI
Sięganie po takie reportaże w pełni lata chyba musi mieć swoje głębokie przyczyny – na przykład upał, który nie odpuszcza i utrudnia życie od wczesnego poranka. W innym wypadku odłożyłabym lekturę książki Ilony Wiśniewskiej „Białe. Zimna wyspa Spitsbergen” na jakieś inne, stosowniejsze czasy. Jednak okazał się to znakomity wybór i z ręką na sercu przyznaję, że chociaż opisywane przez autorkę historie rozpalały moją wyobraźnię, to miejsce, którego dotyczyły, skutecznie schładzało atmosferę.
Spitsbergen byłby wymarzonym celem wielu pasjonatów podróży, gdyby nie kilka podstawowych trudności. Koszty i warunki pogodowe zdecydowanie studzą zapał większości z nich. A jednak chciałoby się poczuć atmosferę polarnych nocy i dni, jakoś wyobrazić sobie smak mięsa renifera czy krajobraz bez ani jednego drzewa. Ilona Wiśniewska, polonistka mieszkająca na północy Norwegii, dokonała rzeczy niezwykłej – poprzez cykl reportaży o codzienności i historii ludności Spitsbergenu sprawiła, że czytelnik może już prawie postawić nogę na tej zimnej ziemi.
Miejsce pełne nietuzinkowych ludzi i ich czasami skomplikowanych historii musi tętnić swoim rytmem. Czasami opowieści Wiśniewskiej są podszyte nostalgią za minioną komunistyczną epoką, innym razem szokują odmiennością zwyczajów – gdy czytałam o tym, iż na Spitsbergenie dzieci uczestniczą w polowaniach na renifery, a zabite zwierzęta patroszy się na placach zabaw, miałam mieszane uczucia. Jednak potem dotarło do mnie, iż w miejscu, gdzie pożywienie naprawdę trzeba zdobywać, umiejętne traktowanie zwierząt, szanowanie praw natury, muszą być wpajane od dziecka.
Nie zabrakło w reportażach polskich akcentów – możemy poznać między innymi historię Wojtka, który w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku jako student przeżył zimowanie na stacji polarnej i zakochał się w Arktyce, do której wracał i wracał. Polacy zresztą również i tam kojarzeni są ze wszelkiego rodzaju pracami remontowymi, a na Spitsbergenie dobrze sprawdzają się tylko ludzie wielozadaniowi, zaradni. Chociaż czasami ma się po prostu pecha – wystarczy przeczytać historię o siedemnastu myśliwych, którzy ponad 130 lat temu nie przeżyli zimowania w komfortowo wyposażonym Szwedzkim Domu. Mieli prowiant, opał i broń, a jednak…
Autorka rozwiewa nieco mity o zdobywaniu bieguna północnego – obecnie za stosownie wysoką opłatą można podlecieć naprawdę blisko tego magicznego punktu na Ziemi, zrobić sobie zdjęcie i szybko wrócić do ciepła. A kiedyś to były wyprawy – w latach osiemdziesiątych grupa Hiszpanów próbowała dojechać na biegun na motocyklach. O tym, czy im się udało, musicie już doczytać sami…
W książce najbardziej urzekły mnie opisy przyrody i nieustających zmagań z jasnością i ciemnością. Zimno, dzikie zwierzęta i niewyobrażalne wręcz widoki natury to były czytelnicze bodźce, które działały na mnie najmocniej. Bardzo spodobał mi się pomysł umieszczenia na wewnętrznych stronach okładki dokładnych map z zaznaczonymi miejscami konkretnych akcji reportaży. To pomaga odnaleźć się w gąszczu obco brzmiących nazw i wyobrazić sobie dokładniej „plan urbanistyczny” polarnej wyspy.
Nakładem wydawnictwa Absynt właśnie ukazał się słowacki przekład tych reportaży. Zatem poszukajcie „Biele” również i w tym języku, to świetny pomysł na prezent dla kogoś, kto kocha śnieg i lód, a zimno mu naprawdę niestraszne. Ja w swojej umysłowej przechowalni pomysłów zapisałam sobie wyjazd na Spitsbergen – chciałabym doświadczyć polarnych ciemności i blasku oraz związanych z nimi wrażeń, nawet jeśli oznaczałoby to przekraczanie jakichś osobistych biegunów.
Agata Bednarczyk