CZUŁYM UCHEM
Od dziecka tak mam, że odgłos jadącego pociągu uspokaja mnie i sprawia, że czuję się bezpiecznie. Doprawdy nie wiem, skąd to się wzięło, że wyrwany strachem w środku nocy z najczarniejszego nawet snu, uspokajam się natychmiast, słysząc za oknem sunące w oddali składy. Najbardziej lubię te pospieszne, które nie zatrzymują się w moim mieście.
Wyobrażam sobie wtedy ich wyludnione przedziały i nielicznych pasażerów, którzy w nich siedzą. Zastanawiam się kim są, o czym myślą, dokąd jadą, ale przede wszystkim zazdroszczę im tego, że tną przez noc w pustym przedziale, oderwani od wszystkiego, odrealnieni, zasłuchani w stukot kół, będąc w pełnym transie przy stu dwudziestu kilometrach na godzinę.
Nikt tak naprawdę nie śpi. Może dlatego, że kiedy byłem dzieckiem, wiózł mnie taki skład przez dwa dni do samego Kijowa, miasta, które było wtedy dalej niż teraz i które nie było jeszcze na Ukrainie. Pamiętam cztery godziny na zmianę podwozia w Medyce. Pamiętam nocny postój we Lwowie, przedział sypialny, górną pryczę, gorąco, chciało mi się pić. I tę ciszę panującą w wagonie, i stojące za oknem składy towarowe, i czuwające nad nimi szeregi latarni. Był to stan duchowego uniesienia. Był to stan modlitwy. Zgrzyt. Gwizd. Amen.
Mam dzisiaj świetny pretekst do pisania o pociągach. „Modlitwa bluesmana w pociągu” to koncertowy album Jana „Kyksa” Skrzeka z 1997 roku. Album został zarejestrowany w Chorzowie, w Domu Pracy Twórczej, słynnej „Leśniczówce”, 1 listopada podczas zaduszkowego koncertu poświęconego pamięci Ryszarda Riedla. Warto odnotować, że płyta – zasłużenie – zyskała miano bluesowego
albumu roku. Jest według mnie kilka przyczyn, dla których tak się stało. Po pierwsze osoba lidera przedsięwzięcia, charyzmatycznego, rasowego bluesmana, który bez upiększeń, ale z miłością i często poczuciem humoru opisuje w swoich songach życie Górnego Śląska. Po drugie kompozycje. Świetny zestaw utworów – mamy tu wszystko: rasowego bluesa, funky, soul, balladę, a nawet boogie. Po
trzecie, w przedsięwzięciu wzięli udział Leszek Winder (gitara), Jacek „Kawa” Kawalec (bas), Michał Giercuszkiewicz (bębny), czyli skład zespołu Bezdomne Psy, a oprócz nich Rafał Rękosiewicz (klawisze Hammonda), Bronisław Duży (puzon), Jarosław Kędziora (saksofony), a w chórkach Beata Bednarz i
Ewa Uryga. Postanowiłem wymienić wszystkich wykonawców bez wyjątku, ponieważ pominięcie któregokolwiek byłoby dużym nietaktem wobec prawdziwych legend śląskiego bluesa.
Udział tak uznanych muzyków musiał zaowocować świetnym wykonawstwem. Szczerze mówiąc, gdy wróciłem do tej płyty po latach, byłem zaskoczony, że jest to koncertówka. Zupełnie o tym zapomniałem. Tak dobrze jest zagrana. Zapamiętałem ją jako świetny album po prostu. Śpiewane gwarą piosenki zapadają w pamięć na bardzo długo lub, jak w moim przypadku, na zawsze.
„W Siemianowicach”, „I tak nas wciąga kapitalizm”, „Rajska kuźnia”, „Modlitwa bluesmana w pociągu”, „Stoją na zdjęciu” czy mój ukochany „Sztajger” – każda z tych piosenek przywołuje w mojej głowie konkretny obraz. Tak wyśmienitym Jan „Kyks” Skrzek był muzycznym gawędziarzem.
W okresie, gdy pierwszy raz słyszałem ten album, często jeździłem ze swoją kompanią żółto-niebieską ezetą, która niemiłosiernie się wlokła już od Oświęcimia. Lokowaliśmy się na końcu składu w ostatnim przejściu. Dawno już odplombowaną wajchą otwieraliśmy sobie drzwi i siedząc w nich z gitarą i bełtem w ręku, jechaliśmy na Górny Śląsk na spotkanie z prawdziwym bluesem.
Aż trudno uwierzyć, że Kyks, Kawa, Gier załapali się już na bilet w jedną stronę, na nocny pociąg donikąd, by pograć sobie w Największej Orkiestrze.
Łukasz Cupał