Jak powstawało Muzeum w szwajcarskim Susch
POLAK POTRAFI
W szwajcarskim kantonie Gryzonia, w malowniczej dolinie rzeki Inn, leży malutka, licząca zaledwie dwustu mieszkańców wieś Susch. Majestatyczne góry dookoła i szmaragdowa wstążka Innu (zwanego tu En, stąd częściej używana nazwa doliny – Engadyna) tworzą pocztówkowy krajobraz. Susch uwodzi zwłaszcza jesienią, kiedy liście drzew są już żółte, dojrzałe owoce jarzębiny czerwienią w słońcu, a na mierzącym 3410 m n.p.m. szczycie Piz Linard leży świeży śnieg.
Przez przełęcz Flüela, jadąc przyprawiającymi o zawrót głowy serpentynami górskich dróg, stosunkowo szybko można dojechać z Susch do Davos – kurortu opisywanego przez Thomasa Manna w „Czarodziejskiej górze”, a obecnie znanego przede wszystkim dzięki Światowemu Forum Ekonomicznemu (WEF), na którym rokrocznie pojawiają się najważniejsi światowi przywódcy. Kierując się na południe, można z Susch łatwo dostać się do tętniącego życiem St. Moritz, od dekad wybieranego za cel wypoczynku i lansu przez milionerów z różnych krajów.
„Blisko do Davos, niedaleko do St. Moritz” – tak lokalizowały Susch szwajcarskie media, które kilka lat temu szczegółowo, acz z pewnym zdziwieniem informowały o wyjątkowej inwestycji właśnie w tej niewielkiej engadyńskiej wiosce. Polska miliarderka, ceniona kolekcjonerka i znawczyni sztuki Grażyna Kulczyk zdecydowała się przeznaczyć setki milionów franków na przebudowę znajdujących się w Susch kilkusetletnich klasztornych zabudowań oraz browaru i otworzyć tam muzeum sztuki współczesnej.
Największe opiniotwórcze media helweckie dziwiły się, że maleńkie Susch będzie beneficjentem inwestycji Polki – przecież St. Moritz byłoby o wiele lepszą siedzibą dla muzeum; z renomą, sławą i potencjalnymi zamożnymi zwiedzającymi, dzięki którym prawdopodobieństwo finansowego sukcesu znacznie by wzrosło. Prezentowanie kultury elitarnej w wiejskim muzeum zakrawało na ekstrawagancję i z góry skazane było na porażkę. Ale kto bogatemu zabroni?
Kulczyk twardo obstawała przy swojej decyzji. Tłumaczyła, że od dekady sama mieszka w jednej z wiosek Engadyny i o stworzeniu muzeum w tym regionie marzyła od dawna. Przypadek sprawił, że trafiła do Susch i niemal natychmiast uznała je za lokalizację idealnie pasującą do koncepcji muzeum, którą planowała rozwinąć – wielka sztuka celebrowana i kontemplowana w nieoczywistym miejscu, z szacunkiem dla lokalnych tradycji i w bliskim związku z naturą, a nie pospiesznie konsumowana w zatłoczonych galeriach.
Choć media były nieco sceptyczne, lokalne władze przychylnie odniosły się do planów Kulczyk i niezbędne formalności załatwiono w błyskawicznym tempie. Szybkie porozumienie niewątpliwie ułatwiła pozycja inwestorki, dysponującej olbrzymim majątkiem, z renomą kolekcjonerki i mecenaski sztuki oraz udaną modernizacją poznańskiego Starego Browaru na koncie. „Dama z Polski ma wizję” – mówili miejscowi, co ochoczo podchwyciły gazety.
Ponadto transformacja XII-wiecznego klasztoru i XIX-wiecznego browaru w muzeum miała jeszcze jedną zaletę nie do pogardzenia przez Szwajcarów: oferowała im zatrudnienie. Prace budowlane, które rozpoczęły się w 2016 roku, wykonywane były przez lokalnych fachowców i rzemieślników.
Za projekt architektoniczny odpowiadali Chasper Schmidlin i Lukas Voellmy, notabene autorzy domu Kulczyk, znajdującego się pół godziny drogi od Susch. Mieli przed sobą arcytrudne zadanie połączenia śmiałego i nowatorskiego pomysłu inwestorki z sielskim, spokojnym krajobrazem wioski, wprowadzenia ogromnej zmiany, a jednocześnie niezmieniania niczego.
Efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania. Mury klasztoru i browaru zostały odświeżone i jaśnieją nowym blaskiem, wciąż pozostając w perfekcyjnej harmonii z otoczeniem. Poza drewnianą tabliczką “Muzeum” (z polską pisownią tego słowa) nic nie zdradza, że jesteśmy o krok od wielkiej sztuki i architektury nie z tego świata.
Z zewnątrz nie widać podziemnej drogi, łączącej ze sobą kilka budynków tworzących muzeum, nie widać imponujących skalnych grot i wyburzanych za pomocą dynamitu ścian (dzięki czemu powierzchnię przeznaczoną na muzeum udało się zwiększyć dwukrotnie); nie widać ogromu pracy, który zaowocował 25 salami wystawienniczymi o łącznej powierzchni 1500 metrów kwadratowych. Przypadkowemu przechodniowi nawet przez myśl nie przejdzie, że wnętrze skrywa również fantastyczną bibliotekę, której drewniane regały, misterne rękodzieło stolarza z Susch, wypełnione są polskimi książkami.
Na pierwszy rzut oka otwarcie Muzeum nie zmieniło w Susch nic. Piz Linard, ozdobiony śnieżną czapą, wciąż góruje nad okolicą, a Inn mieni się w promieniach słońca, którego w Engadynie nie brakuje – słonecznych dni jest tam średnio 320 w roku. Jednak wystarczy krótka rozmowa z mieszkańcami, by przekonać się, że w Susch bardzo się zmieniło życie. Dzięki Muzeum senna wioska po czterech wiekach marazmu i stagnacji stała się nowym ważnym punktem na mapie turystycznych atrakcji Szwajcarii.
Tylko w pierwszym półroczu od otwarcia w styczniu 2019 roku muzeum Grażyny Kulczyk odwiedziło 15 000 osób, wśród nich dziennikarze i korespondenci opiniotwórczych mediów z całego świata. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Muzeum Susch pojawiło się m.in. na łamach brytyjskiego dziennika „The Guardian”, który umieścił je na liście 25 najlepszych architektonicznie budynków XXI wieku. Pochwał nie szczędził również amerykański magazyn „Time”, zdaniem którego engadyńskie muzeum zasłużyło na włączenie do prestiżowego grona najwspanialszych miejsc 2019 roku.
Szwajcarskie media skrupulatnie odnotowywały płynące z zagranicy gratulacje, przedstawiając szerszej publiczności sylwetkę Grażyny Kulczyk jako ekscentrycznej, ambitnej i wytrwałej w dążeniu do celu mecenaski sztuki z Polski. Podkreślano, że inwestycja Kulczyk to dla lokalnej społeczności nie tylko ogromne wyróżnienie, ale również zastrzyk gotówki – zarówno do budowy, jak i obsługi istniejącego już Muzeum zaangażowano wielu mieszkańców Susch.
Jako mistrzowie marketingu, umiejący sprzedać światu każdą rzecz z etykietą “Swiss made” jako coś wyjątkowego, Helweci nie zawiedli i tym razem. Owszem, za Muzeum Susch stoją pomysł i pieniądze Polki, ale za projekt i wykonanie odpowiadają Szwajcarzy, co jest często podkreślane. Dobitnie zaakcentowała to nagroda dla “najlepszego budynku 2019 roku zaprojektowanego przez szwajcarskich architektów”, którą zdobyli pochodzący z Zurychu Chasper Schmidlin i Lukas Voellmy. Warto dodać, że globalną rozpoznawalność i uznanie przyniosła im właśnie współpraca z Grażyną Kulczyk.
W cieniu zachwytów nad onieśmielającą architekturą budynku paradoksalnie pozostają muzealne ekspozycje. Szkoda, bo prezentowana w Susch kolekcja prac artystów – głównie polskich – jest imponująca i zawiera uznane nazwiska sztuki nowoczesnej, takie jak Magdalena Abakanowicz (“Tłum”), Mirosław Bałka (“Narcyz”), Zofia Kulik (“Wojny etniczne. Large vanitas still life”) czy Piotr Uklański (“Prawdziwi naziści”). Liczący na klasyczną estetykę i nobliwe eksponaty za szklanymi gablotami mogą poczuć się zawiedzeni, bo gros rzeźb, instalacji i obrazów niesie ze sobą ładunek emocjonalny dużego kalibru – a są to często emocje trudne, wręcz negatywne.
Marzeniem Grażyny Kulczyk było stworzenie miejsca celebrującego slow art; niespieszne zanurzanie się w sztukę, kontemplowanie jej, dociekanie, jakie są geneza i przekaz każdego z dzieł. Nie ma wątpliwości, że zostało ono w Muzeum Susch spełnione. Wybór tematów prezentowanych w szacownych murach dawnego klasztoru jest nieprzypadkowy, a momentami bardzo kontrowersyjny.
Wojna, skomplikowane relacje międzyludzkie, dyskryminacja i nierówność ze względu na płeć – wymuszają na zwiedzających skupienie, refleksję i zatrzymanie się przy każdym z dzieł na dłużej. Nawet “z nieskromnymi kobietami szkice nastrojowe”, bardzo odważne akty autorstwa belgijskiej malarki Evelyne Axell prezentowane w ramach jednej z czasowych wystaw mają być, w zamyśle organizatorów, ważnym głosem w debacie na temat feminizmu, patriarchatu i kobiecej seksualności. Oczywiście z taką interpretacją można polemizować – ale czy właśnie nie o nakłonienie do dyskusji chodzi?
Katarzyna Pieniądz