Tata w telewizorze

 Z NASZEGO PODWÓRKA 

Gdy we wrześniu minionego roku mój mąż Maroš oznajmił mi, że zgłosił się do znanego teleturnieju „Duel”, emitowanego w słowackiej telewizji publicznej, zrobiłam tylko wielkie oczy i pokiwałam lekko głową. Cóż, program wprawdzie o niezwykle wysokim poziomie trudności, ale czemu nie? Do odważnych świat należy, a ja od dawna wiedziałam, że mam w domu omnibusa.

Zresztą krótko po tej pierwszej rozmowie szybko i bezboleśnie przeszedł etap wstępnej selekcji przez telefon, pozostało więc już tylko czekać na wyznaczenie terminu nagrania z jego udziałem. Choć początkowo mu się poszczęściło, bo już dwa tygodnie później jeden z potencjalnych zawodników złamał rękę i mój mąż dostał możliwość „wskoczenia” na jego miejsce, to jednak zaczął swoją przygodę ze studiem telewizyjnym od pecha, bo na dzień przed nagraniem odwołano je z powodu zakażenia koronawirusem niektórych członków ekipy pracującej nad programem.

Ale co się odwlecze, to nie uciecze i w połowie października nadszedł w końcu TEN dzień –  dzień pierwszego nagrania. Ponieważ sesja nagraniowa trwa od rana do wieczora, zgodnie z otrzymaną z telewizji instrukcją starannie spakowaliśmy do torby sportowej kilka zestawów ubrań, odpowiadających jesienno-zimowej aurze, i czekaliśmy na swój moment. Nieprzypadkowo posługuję się tu liczbą mnogą, bo choć w całej przygodzie uczestniczył przede wszystkim mój mąż, to jednak wszystko przeżywała z nim najbliższa rodzina.

Ten pierwszy piątek w studiu ponownie okazał się falstartem, bo ze względu na kolejne wygrane jednego z zawodników, mój mąż po prostu nie załapał się do gry! Cóż, nieprzypadkowo utarło się powiedzenie, że do trzech razy sztuka. Na szczęście następna szansa pojawiła się już na drugi dzień. I tak w sobotę, 17 października, o godzinie 7:30 Maroš wyruszył na nagranie, by przekonać się, na ile tak naprawdę go stać i – jak się szybko okazało – zadziwić wszystkich swoich przyjaciół oraz bliskich i oczarować widzów programu.

Pierwsza wygrana gra szybko zamieniła się w drugą, druga w kolejną i tak mój mąż doszedł tego dnia aż do siedmiu zwycięstw. Najbliżsi, czekający z niepokojem na kolejne wiadomości od mojego męża, przecierali tylko oczy ze zdumienia i nie wiedzieli już, jakimi słowami wyrażać swój zachwyt. Pamiętam, że tego dnia byłam akurat w pracy i o sukcesie mojego Słowaka informowałam na bieżąco moich współpracowników, a w drodze do domu wszystkich napotkanych sąsiadów.

Radość i duma były przeogromne! Kto zna teleturniej „Duel”, ten wie, że już jedno zwycięstwo jest nie lada sukcesem. A co dopiero siedem! Nawet nasze małe dzieci dały swojemu tacie odczuć przeżywaną przez siebie euforię, rzucając się na niego z piskiem i krzykiem, gdy tylko przekroczył próg domu. Tego wieczora analizowaliśmy każdego jednego przeciwnika, każdy jeden przebieg gry i każde jedno pytanie, na które udało się i nie udało się odpowiedzieć mojemu mężowi. A to przecież wcale nie był koniec.

Tydzień później Maroš ponownie wybrał się do studia, by wygrać jeszcze trzy kolejne gry i wreszcie ulec w jedenastej grze wyraźnie słabszej przeciwniczce przez zwyczajny brak szczęścia. Gryzł się tą przegraną jeszcze przez kilka dni, ale najbliżsi wiedzieli swoje – mamy w rodzinie niesamowicie mądrego faceta. Dziesięciu zwycięstw w „Duelu” w 2020 roku nikt przed nim nie osiągnął.

Gdy miesiąc później nadszedł czas emisji odcinków z udziałem mojego męża, rodzina i znajomi siedzieli przed telewizorami jak na szpilkach. Emocje były ogromne, nawet wśród tych, którzy znali końcowy wynik. Nasz niespełna dwuletni synek patrzył na tatę w telewizorze lekko zaskoczony i sprawdzał co chwilę za plecami, czy tata aby na pewno siedzi również na kanapie. Kolejnymi sukcesami Maroša żyła również jego rodzinna wieś.

Na lokalnym forum mieszkańców codziennie pojawiał się wideoskrót z trafionych przez mojego męża odpowiedzi, a w miejscowej karczmie wyświetlano na wielkim ekranie „Duel” z jego udziałem (teść, wracając jednego wieczora z kościoła, uchwycił to nawet na zdjęciu!). Nagła popularność z jednej strony zaskoczyła Maroša, z drugiej sprawiła mu ogromną przyjemność. Dodała jego wielkiemu zwycięstwu nowego smaku; było mu niezwykle miło, że tak wielu znanych i zupełnie obcych mu ludzi trzyma za niego kciuki i mu kibicuje. Dzięki nim nawet porażka w jedenastej grze miała odrobinę słodszy smak.

Na dodatek po przegranej pojawiła się zaskakująca wisienka na torcie w postaci krótkiego wywiadu, przeprowadzonego z moim mężem przez prowadzącego „Duel” Gregora Mareša, i opublikowaniu go na fejsbukowej  stronie programu. Dzięki niemu Maroš miał jeszcze okazję podsumować swój sukces i pożegnać się z widzami.

Niektóre pytania i odpowiedzi, które nie przyszły do głowy w porę, przede wszystkim ta ostatnia, dotycząca katedry prawosławnej pw. św. Cyryla i Metodego w Michalovcach, pewnie jeszcze długo z nami zostaną, ale zdobytych osiągnięć nikt już mojemu mężowi nie odbierze. I jeśli ktoś kiedyś spyta moje dzieci, co potrafi ich tata, mogą mu z dumą odpowiedzieć: „Wygrywać w Duelu!”.

Natalia Konicz-Hamada

zdjęcia: Natalia Konicz-Hamada, Facebook

MP 1/2021