Panujący na świecie stan wirusowej pandemii dwukrotnie przesunął datę premiery najnowszego filmu o przygodach Jamesa Bonda. Obraz, zatytułowany „Nie czas umierać”, pojawi się w światowych kinach dopiero 2 kwietnia 2021 roku. Dla fanów serii to smutna wiadomość, ja jednak postanowiłem wykorzystać ten czas, by wrócić do starszych filmów o agencie 007. Podczas takich reminiscencji odkryłem, jak wiele polskich wątków pojawia się wokół książek i filmów o tym brytyjskim bohaterze popkultury.
Polska miłość agenta
Pierwsza książka o losach agenta Jej Królewskiej Mości, zatytułowana „Casino Royale”, ukazała się w 1953 roku. Jej autorem był Ian Fleming, Brytyjczyk, który w czasie II wojny światowej odbywał służbę w wywiadzie wojskowym. Okazuje się, że w swojej pisarskiej twórczości Fleming wykorzystywał nie tylko zdobytą wiedzę, ale również życiorysy spotkanych osób.
Już po wojnie pisarz był krótko związany z Krystyną Skarbek, jedną z najsłynniejszych agentek brytyjskiej agencji SOE, powołanej do dywersyjnej działalności na tyłach wroga. Polska hrabianka wykonała w czasie wojny szereg niebezpiecznych misji w okupowanej Europie. Jako tatrzańska kurierka pomagała polskiemu podziemiu na Węgrzech i w Polsce, przedostając się tajnym szlakiem przez Słowację.
Przez półtora roku pracowała dla brytyjskich służb na Bliskim Wschodzie (m.in. w Kairze), a w okupowanej Francji zorganizowała wykupienie francuskich i brytyjskich partyzantów z rąk Gestapo. Planowany był również przerzut Krystyny do powstańczej Warszawy, do czego jednak nie doszło. We wspomnieniach wielu mężczyzn (m.in. Arkadego Fiedlera) Polka jawiła się jako niezwykłej urody kobieta, zniewalająca płeć przeciwną swoim urokiem i inteligencją.
Zupełnie tak jak pierwsza i jedyna miłość Jamesa Bonda, Vesper Lynd. W pierwszej powieści Fleminga Vesper zdradza swoją ojczyznę po tym, jak komuniści aresztują jej ukochanego, polskiego pilota RAF. Jeśli dodamy, że dziecięce przezwisko Krystyny Skarbek to „Vesperale”, wszystko staje się jasne.
Śmiertelny wróg urodzony w Polsce
Z jakiegoś powodu Ian Fleming w swoich powieściach chętnie sięgał po bohaterów z polskimi korzeniami. Jednym z największych adwersarzy (jeśli nie największym) agenta 007 był Ernst Stavro Blofeld. Założyciel agencji WIDMO, nieustannie marzący o przejęciu kontroli nad światem pojawia się w niemal każdej części tak książek, jak i filmów o Bondzie. Blofeld, nazywany przez swoich podwładnych „Numerem Jeden”, urodził się w Gdyni w 1908 roku jako syn Polaka i Greczynki. Dlaczego w Gdyni?
Cóż, prawdopodobnie było to jedno z niewielu polskich miast znane Brytyjczykom; stąd w kierunku Wysp wypływało wiele rejsowych statków z Polakami na pokładzie. Brytyjskiemu pisarzowi umknęła jednak istotna rzecz. Nie wiedział, że w 1908 roku Gdynia była jeszcze malutką osadą rybacką i pojawienie się tam obywatelki Grecji zaprzeczało raczej wszystkim regułom prawdopodobieństwa…
Oddając jednak autorowi sprawiedliwość, trzeba przyznać, że dalsze losy czarnego charakteru wyglądają bardzo realistycznie. Blofeld według Fleminga studiował na Uniwersytecie Warszawskim, a następnie w Warszawskim Instytucie Politechnicznym (późniejszej Politechnice). Potem pracował dla polskiego rządu w Ministerstwie Łączności, a swój pierwszy kapitał uzyskał, handlując akcjami na warszawskiej giełdzie.
Krótko przed wybuchem wojny zdradził Polskę i zaczął sprzedawać rządowe tajemnice Niemcom. Na krótko uciekł do Turcji, by następnie znaleźć schronienie w Ameryce Południowej, gdzie założył słynne imperium zła – agencję WIDMO.
James Bond z wizytą nad Wisłą
Przedstawiając polskie wątki w filmach o Bondzie, nie można pominąć informacjo o odwiedzinach naszego kraju przez… prawdziwego Jamesa Bonda. Popularna plotka głosi, że personalia wymyślonego agenta o kryptonimie 007 zapożyczył Ian Fleming od jednego ze swoich podwładnych podczas jego pracy w brytyjskim wywiadzie. Inna teoria głosi, że James Bond był popularnym amerykańskim ornitologiem i twórcą poczytnego atlasu ptaków.
Agent wywiadu James Bond jednak istniał naprawdę! Co więcej, odwiedził Polskę w 1964 roku. O kulisach wizyty tajemniczego Brytyjczyka doniósł niedawno Instytut Pamięci Narodowej: „Jego oficjalne stanowisko to sekretarz-archiwista attachatu wojskowego ambasady brytyjskiej. Przybycie tak znanego agenta nie uszło uwadze funkcjonariuszy Departamentu II (kontrwywiadu) Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.
Założono sprawę operacyjnej obserwacji o kryptonimie Samek i poddano go ścisłej inwigilacji. Ustalono, że Bond był rozmowny, lecz bardzo ostrożny i interesował się niewiastami. Kontaktów z obywatelami polskimi – nie stwierdzono. W październiku i listopadzie 1964 r. wyjeżdżał z dwoma pracownikami attachatu do województw białostockiego i olsztyńskiego, aby penetrować obiekty wojskowe”.
Nie wiemy niestety, czy Brytyjczyk miał licencję na zabijanie, jednak od literackiego bohatera odróżniała go jeden istotna cecha. W aktach operacyjnych polskich służb zachował się dopisek, że zamiast martini egzotyczny szpieg wolał… piwo. Prawdopodobnie fakt ten w niewielkim tylko stopniu pomógł wtopić mu się w polskie otoczenie.
W tamtym czasie bowiem mijało już 11 lat od publikacji pierwszej książki o słynnym agencie oraz dwa lata od premiery pierwszego filmu z bondowskiej serii („Dr No”). Być może dlatego prawdziwy Bond opuścił PRL już rok po swoim przybyciu, nie osiągnąwszy większych sukcesów wywiadowczych…
Postać agenta Jej Królewskiej Mości jest znana głównie dzięki obecności filmów o nim na srebrnym ekranie. Jak się okazuje i tutaj nie brakuje polskich akcentów. O nich w kolejnym numerze „Monitora”.
Polka czyli Rosjanka
Polski aktor/aktorka w filmie o Jamesie Bondzie? Każdy z miejsca odpowie, że chodzi o Izabellę Scorupco, która właściwie jest Szwedką polskiego pochodzenia. Nigdy jednak nie odcinała się od tego, że urodziła się w Białymstoku, nie wstydziła się też nigdy polskiego języka. Dzięki niebanalnej słowiańskiej urodzie Scorupco zagrała u boku Pierce’a Brosnana w produkcji „GoldenEye”, gdzie wcieliła się w rolę rosyjskiej programistki.
W Polsce zaszczytne określenie (a być może etykietkę) „dziewczyna Bonda” udało się jej zrzucić dzięki roli Heleny w ekranizacji powieści „Ogniem i Mieczem” Jerzego Hoffmana, jednak cały filmowy świat będzie ją już zawsze kojarzyć z filmem o agencie 007. Niewątpliwie również dzięki temu Scorupco zagrała w kilku innych hollywoodzkich produkcjach.
Najpierw Wajda, później James Bond
Nie każdy jednak pamięta, że polski aktor miał okazję pojawić się w filmie z bondowskiej serii o wiele wcześniej. W obrazie „Pozdrowienia z Rosji” z 1963 roku u boku Seana Connery’ego zagrał Władysław Sheybal. Doceniany w Polsce artysta znany był nad Wisłą głównie z ról teatralnych, a jego najbardziej znaną rolą filmową był występ w „Kanale” Andrzeja Wajdy.
Po otrzymaniu stypendium w Paryżu nie wrócił już do Polski i przeniósł się do Londynu, gdzie już jako Vlado Sheybal szlifował język angielski oraz aktorską profesję na słynnych uczelniach artystycznych. Niewątpliwy talent, charakterystyczna aparycja oraz wschodni akcent przyczyniły się do sukcesu Polaka, który grywał najczęściej role czarnych charakterów.
Nie inaczej było w przypadku udziału w drugim z kolei filmie z bondowskiej serii, w którym wcielił się w rolę Kronsteena, czechosłowackiego szachowego mistrza i postaci nr 5 w organizacji WIDMO. Do historii przeszła pełna napięcia scena szachowego pojedynku w jego wykonaniu, niestety Kronstee ginie, zawiódłszy swojego złowrogiego szefa Blofelda.
Polski geniusz na usługach zła
W piątym filmie o przygodach Jamesa Bonda, Thunderball (w Polsce znanym jako „Operacja Piorun”) również zagrał Sean Connery, a grana przez niego postać agenta JKM ponownie walczy z organizacją WIDMO. W tle rozgrywa się gra o przejęcie broni atomowej, zagrażającej zachodniemu światu, a kluczową dla fabuły rolę odgrywa w filmie polski fizyk jądrowy Ladislav Kutze (Władysław Kutz).
Warto zaznaczyć, że w wersji książkowej postać ta występowała pod nazwiskiem Kotze i pochodziła ze Wschodnich Niemiec. Co ciekawe, jakby dla równowagi tym razem rolę Polaka zagrał… czeski aktor Jiří Pravda, który po emigracji w 1948 roku do Londynu znany był jako George Pravda.
Śmigłowiec dla twoich oczu
Kto wie jednak, czy najsłynniejszym Polakiem, który pojawił się w całej serii filmów, nie był pan Czesław Dyzma, pilot śmigłowca Mi-2, który wziął udział w kultowych ujęciach w filmie „Tylko dla twoich oczu” z 1980 roku. W atmosferze politycznej odwilży w Polsce dyrekcja zakładów PZL Świdnik zgodziła się na wypożyczenie śmigłowca na potrzeby kręconych w Grecji zdjęć. Warunkiem polskiej strony był udział zakładowego pilota oraz serwisującego maszynę mechanika, którzy dzięki temu mieli okazję przeżyć przygodę życia.
Jak wspominał Czesław Dyzma na łamach portalu aviation24.pl, udział na planie śmigłowca zza żelaznej kurtyny wywołał wielkie zaciekawienie ekipy, w tym również grającego rolę Bonda Rogera Moora. „Po przybyciu ekipy filmowej z Korfu odbyła się odprawa, gdzie na wstępie usłyszałem pytanie reżysera: Czy widz pozna, że jest to śmigłowiec wschodni? (…) Reżyserowi chodziło o autentyzm przekazu w filmie.
Według scenariusza spotkanie agentów, to jest Jamesa Bonda z Gogolem na szczycie pasma meteory, mogło być zrealizowane tylko za pomocą śmigłowca, a najlepiej za pomocą śmigłowca wschodniego” – opowiadał polski pilot. I chociaż na potrzeby ujęć zamaskowano polskie znaki identyfikacyjne, to jednak udało się pozostawić na kadłubie maszyny doskonale widoczne na zbliżeniach logo firmy ze Świdnika. Pomyśleć, że dzisiaj taka reklama kosztowałaby miliony!
Nie czas na Polaka
Warto na koniec wspomnieć, iż według światowych mediów niewiele brakowało, aby przeciwnikiem Jamesa Bonda w najnowszej produkcji był kolejny Polak. Podobno w roli czarnego charakteru rodem z Rosji miał być obsadzony Tomasz Kot, zauważony w świecie dzięki fantastycznym występom w nagradzanych polskich filmach, jak np. „Zimna wojna”.
Niestety, ostatecznie do tego nie doszło, w wyniku czego z reżyserowania filmu „Nie czas umierać” zrezygnował znany zdobywca Oscara Danny Boyle. Jak doniosły branżowe media, na udział polskiego aktora nie zgodził się jakoby sam odtwórca roli agenta 007 Daniel Craig. Czyżby był zazdrosny o swoje powodzenie wśród damskiej części widowni?
Gra się tylko dwa razy?
To z pewnością tylko kwestia czasu, kiedy powstaną kolejne filmy traktujące o losach najsłynniejszego agenta Jej Królewskiej Mości. Podczas gdy media prześcigają się w spekulacjach, który aktor zostanie obsadzony w tej roli i jakiego koloru będzie miał skórę, jestem pewien, że prędzej czy później u jego boku pojawi się kolejny wykonawca z Polski. Wobec ostatnich sukcesów polskiej kinematografii na świecie trudno bowiem zaprzeczyć, że polscy aktorzy po prostu rodzą się z licencją… na granie.
Polka czyli Rosjanka
Polski aktor/aktorka w filmie o Jamesie Bondzie? Każdy z miejsca odpowie, że chodzi o Izabellę Scorupco, która właściwie jest Szwedką polskiego pochodzenia. Nigdy jednak nie odcinała się od tego, że urodziła się w Białymstoku, nie wstydziła się też nigdy polskiego języka. Dzięki niebanalnej słowiańskiej urodzie Scorupco zagrała u boku Pierce’a Brosnana w produkcji „GoldenEye”, gdzie wcieliła się w rolę rosyjskiej programistki.
W Polsce zaszczytne określenie (a być może etykietkę) „dziewczyna Bonda” udało się jej zrzucić dzięki roli Heleny w ekranizacji powieści „Ogniem i Mieczem” Jerzego Hoffmana, jednak cały filmowy świat będzie ją już zawsze kojarzyć z filmem o agencie 007. Niewątpliwie również dzięki temu Scorupco zagrała w kilku innych hollywoodzkich produkcjach.
Najpierw Wajda, później James Bond
Nie każdy jednak pamięta, że polski aktor miał okazję pojawić się w filmie z bondowskiej serii o wiele wcześniej. W obrazie „Pozdrowienia z Rosji” z 1963 roku u boku Seana Connery’ego zagrał Władysław Sheybal. Doceniany w Polsce artysta znany był nad Wisłą głównie z ról teatralnych, a jego najbardziej znaną rolą filmową był występ w „Kanale” Andrzeja Wajdy.
Po otrzymaniu stypendium w Paryżu nie wrócił już do Polski i przeniósł się do Londynu, gdzie już jako Vlado Sheybal szlifował język angielski oraz aktorską profesję na słynnych uczelniach artystycznych. Niewątpliwy talent, charakterystyczna aparycja oraz wschodni akcent przyczyniły się do sukcesu Polaka, który grywał najczęściej role czarnych charakterów.
Nie inaczej było w przypadku udziału w drugim z kolei filmie z bondowskiej serii, w którym wcielił się w rolę Kronsteena, czechosłowackiego szachowego mistrza i postaci nr 5 w organizacji WIDMO. Do historii przeszła pełna napięcia scena szachowego pojedynku w jego wykonaniu, niestety Kronstee ginie, zawiódłszy swojego złowrogiego szefa Blofelda.
Polski geniusz na usługach zła
W piątym filmie o przygodach Jamesa Bonda, Thunderball (w Polsce znanym jako „Operacja Piorun”) również zagrał Sean Connery, a grana przez niego postać agenta JKM ponownie walczy z organizacją WIDMO. W tle rozgrywa się gra o przejęcie broni atomowej, zagrażającej zachodniemu światu, a kluczową dla fabuły rolę odgrywa w filmie polski fizyk jądrowy Ladislav Kutze (Władysław Kutz).
Warto zaznaczyć, że w wersji książkowej postać ta występowała pod nazwiskiem Kotze i pochodziła ze Wschodnich Niemiec. Co ciekawe, jakby dla równowagi tym razem rolę Polaka zagrał… czeski aktor Jiří Pravda, który po emigracji w 1948 roku do Londynu znany był jako George Pravda.
Śmigłowiec dla twoich oczu
Kto wie jednak, czy najsłynniejszym Polakiem, który pojawił się w całej serii filmów, nie był pan Czesław Dyzma, pilot śmigłowca Mi-2, który wziął udział w kultowych ujęciach w filmie „Tylko dla twoich oczu” z 1980 roku. W atmosferze politycznej odwilży w Polsce dyrekcja zakładów PZL Świdnik zgodziła się na wypożyczenie śmigłowca na potrzeby kręconych w Grecji zdjęć. Warunkiem polskiej strony był udział zakładowego pilota oraz serwisującego maszynę mechanika, którzy dzięki temu mieli okazję przeżyć przygodę życia.
Jak wspominał Czesław Dyzma na łamach portalu aviation24.pl, udział na planie śmigłowca zza żelaznej kurtyny wywołał wielkie zaciekawienie ekipy, w tym również grającego rolę Bonda Rogera Moora. „Po przybyciu ekipy filmowej z Korfu odbyła się odprawa, gdzie na wstępie usłyszałem pytanie reżysera: Czy widz pozna, że jest to śmigłowiec wschodni? (…) Reżyserowi chodziło o autentyzm przekazu w filmie.
Według scenariusza spotkanie agentów, to jest Jamesa Bonda z Gogolem na szczycie pasma meteory, mogło być zrealizowane tylko za pomocą śmigłowca, a najlepiej za pomocą śmigłowca wschodniego” – opowiadał polski pilot. I chociaż na potrzeby ujęć zamaskowano polskie znaki identyfikacyjne, to jednak udało się pozostawić na kadłubie maszyny doskonale widoczne na zbliżeniach logo firmy ze Świdnika. Pomyśleć, że dzisiaj taka reklama kosztowałaby miliony!
Nie czas na Polaka
Warto na koniec wspomnieć, iż według światowych mediów niewiele brakowało, aby przeciwnikiem Jamesa Bonda w najnowszej produkcji był kolejny Polak. Podobno w roli czarnego charakteru rodem z Rosji miał być obsadzony Tomasz Kot, zauważony w świecie dzięki fantastycznym występom w nagradzanych polskich filmach, jak np. „Zimna wojna”.
Niestety, ostatecznie do tego nie doszło, w wyniku czego z reżyserowania filmu „Nie czas umierać” zrezygnował znany zdobywca Oscara Danny Boyle. Jak doniosły branżowe media, na udział polskiego aktora nie zgodził się jakoby sam odtwórca roli agenta 007 Daniel Craig. Czyżby był zazdrosny o swoje powodzenie wśród damskiej części widowni?
Gra się tylko dwa razy?
To z pewnością tylko kwestia czasu, kiedy powstaną kolejne filmy traktujące o losach najsłynniejszego agenta Jej Królewskiej Mości. Podczas gdy media prześcigają się w spekulacjach, który aktor zostanie obsadzony w tej roli i jakiego koloru będzie miał skórę, jestem pewien, że prędzej czy później u jego boku pojawi się kolejny wykonawca z Polski. Wobec ostatnich sukcesów polskiej kinematografii na świecie trudno bowiem zaprzeczyć, że polscy aktorzy po prostu rodzą się z licencją… na granie.
Arkadiusz Kugler