BLIŻEJ POLSKIEJ KSIĄŻKI
a zasoby mojej powiatowej biblioteki zawsze można liczyć, a znajomości z paniami bibliotekarkami skutkują od czasu do czasu wypożyczeniem jakiejś „zaczytanej” perełki, która tylko przypadkiem znalazła się na półce. Szukałam książki na mglisty, jesienny wieczór i zostałam obdarowana powieścią „Białe róże dla Matyldy” nieznanej mi wcześniej Magdaleny Zimniak. Co tu dużo kryć – tak się wciągnęłam, że po prostu nie mogłam przestać czytać!
Opowieść pozornie nie jest zbyt skomplikowana – rodzice głównej bohaterki, Beaty, giną w wypadku samochodowym. Policja w tej tragedii doszukuje się jednak drugiego dna, a i sama zrozpaczona córka zaczyna nabierać podejrzeń, co do momentu ich śmierci. Kiedy siostra mamy, Matylda, trafia nagle do szpitala, Beata porządkując dom starszej pani i opiekując się jej kotami, stopniowo odkrywa, że wizja rodziny, którą miała do tej pory, jest całkowicie nieprawdziwa.
Czy bliscy Beaty są dla niej wsparciem, czy realizują własne cele, wykorzystując naiwność młodej dziewczyny? Gorzka rzeczywistość przygnębia Beatę coraz bardziej, kobieta nie wie już, komu wierzyć, a kogo się wystrzegać…
Powieść Magdaleny Zimniak to thriller z dużym zacięciem psychologicznym. Problemy młodej Matyldy, wynikające z trudnego dzieciństwa, spędzonego w domu pełnym emocjonalnych wojen, doprowadziły do prawdziwych dramatów. Chociaż momentami lektura to niełatwa, rozsądek podpowiada nam, że znacznie częściej niż myślimy, w czterech ścianach domów wokół nas, mogą rozgrywać się podobne smutne historie.
Właśnie dlatego „Białe róże dla Matyldy” czyta się tak dobrze – opowieść jest skonstruowana bardzo logicznie, a warstwa psychologiczna nie męczy, pobudza raczej do refleksji nad tym, jak bardzo zachowania rodziców wpływają na życie dzieci. Autorka w ten sposób opisuje jedno z ciekawszych zaburzeń osobowości, które w wielu ludziach budzi szok i odrazę. Niczym studenci psychologii możemy obserwować „studium przypadku” i analizować zachowania bohaterów oraz konsekwencje ich poczynań.
Zanim sięgniecie po tę książkę, zapamiętajcie, że mamy do czynienia z powieścią, przy której czas upływa naprawdę niepostrzeżenie. Dobre czytadło na długie jesienne wieczory ma tę właśnie – i chyba jedyną – wadę: obiad sam się nie ugotuje, pies sam się na spacer nie wyprowadzi, a fabuła ze strony na stronę staje się coraz ciekawsza.
Zakończenia oczywiście nie zdradzę, lecz gwarantuję, że was zaskoczy, a tym samym zachęci do lektury innych książek autorki. Już w połowie czytania poczyniłam sobie takie postanowienie, że podczas najbliższej wizyty w bibliotece, koniecznie muszę wypożyczyć dostępne powieści Magdaleny Zimniak. Odpowiada mi jej styl pisania i sposób tworzenia fabuły.
Kiedy za oknem ciemno i mokro, gdy z pandemicznych powodów coraz mniej wychodzimy z domu, mamy dwie możliwości: złościć się, że nic się nie układa po naszej myśli lub odpuścić, po prostu zająć się czymś innym. Dobry thriller psychologiczny lub inna świetna książka (najlepiej kilkutomowa) nie z takimi kłopotami dawały sobie radę.
Możliwość odcięcia się od niepewnych czasów, trudnych chwil jest potrzebna, by zebrać siły na przyszłość, na to, co przynosi życie. Tak również postępuje główna bohaterka opisywanej wyżej powieści po tym, jak poznała fakty na temat bliskich, które ścięły ją z nóg.
Pójdźmy czasami i my tą drogą – przygotujmy sobie zestaw pierwszej pomocy: koc, kawałek ciasta, kubek herbaty i przede wszystkim dobrą książkę. A później zanurzmy się w inne światy i czekajmy, aż zaczną powracać nasze siły i chęć do życia. Zadbajmy o siebie.
Agata Bednarczyk