ROZSIANI PO POLSCE
Zamiast skrzypiec czy kontrabasu, trzymam w dłoniach kierownicę, a w tle nie widać słowackich gór, ale Bałtyk. Polska od dzieciństwa jawiła się w moim życiu i raz była bliżej, niemalże na wyciągnięcie ręki, raz dalej. Dziś jest moją codziennością.
Polski smak Zachodu
Jeszcze jako dziecko często odwiedzałem z rodzicami Zakopane. Mamy domek po słowackiej stronie, skąd do polskiej stolicy Tatr jest niespełna 50 km. Tamtejsze targi już za czasów socjalizmu były dla nas czymś niepowtarzalnym. Właściwie tak w moim odczuciu smakował wtedy Zachód. Nigdzie indziej, tylko tam mogliśmy sobie kupić towary, o których marzyliśmy.
Pamiętam, jak któregoś razu wracałem w dżinsowej kurtce z przyprasowanym logo zespołu Metallica. Albo z koszulką, na której był Rambo czy Rocky. To było coś! Że nie wspomnę o kasetach magnetofonowych z repertuarem wszystkich zachodnich gwiazd. Z takim towarem stawałem się w mojej rodzinnej Dubnicy odpowiednim partnerem do jego wymiany na inne artykuły pochodzące z Zachodu. Nie zapomnę też zapachu oscypka i smażonych rybek.
Bałtyk zza parawanów
Bałtyk pierwszy raz zobaczyłem w wieku 15 lat, kiedy pojechałem na ostatni komunistyczny obóz harcerski, który zorganizowano w okolicach Słupska. Tam przeżyłem rozczarowanie zimnym morzem i plażami pełnymi parawanów. Czym innym było Morze Czarne, nad którym byłem wcześniej z rodzicami. A to polskie to zupełnie inna bajka!
Dopiero wycieczka na ruchome piaski koło Łeby, gdzie poczułem się jak w Afryce, pokazała mi oryginalne oblicze polskiego wybrzeża. Potem była wycieczka do Gdańska! Zmieniłem swoje zdanie. Spodobało mi się. Pamiętam piękny widok na miasto z kościoła Mariackiego! Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że za jakiś czas będę jeździł po tym mieście jako kierowca autobusu miejskiego, nie uwierzyłbym!
Kiedy wróciłem tu dwadzieścia lat później, zobaczyłem te miejsca w nowej odsłonie. Niektórych wręcz nie mogłem poznać! Tak się zmieniło Trójmiasto. Wypiękniało! Modne lokale na bulwarze w Gdyni, tłumy turystów, jarmark dominikański w Gdańsku i te urokliwe stragany na Starówce, nie wspominając przepysznych dań czy trunków. No i wspaniały klimat!
Z kosą na łące
Urodziłem się i większość życia przeżyłem w Dubnicy nad Wagiem. Dzieciństwo spędzałem też w małej wsi Wielkie Borowe na Liptowie, gdzie mieszkają prawdziwi górale. Tam przyglądałem się wiejskim zwierzętom, piłem mleko prosto od krowy, kosiłem łąki, czyli robiłem to wszystko, czego dzisiejsze dzieci chyba nie są w stanie doświadczyć. To zapewne kształtowało we mnie miłość do folkloru.
Muzyczna przygoda
Z muzyką miałem do czynienia od dzieciństwa, dzięki rodzicom, którzy byli muzykami. Do 10 roku życia grałem wszystkim na nerwach. Prawdziwa przygoda z muzyką zaczęła się dla mnie, kiedy zacząłem grać na skrzypach, a potem na kontrabasie. Stałem się członkiem dziecięcego zespołu ludowego „Prvosienka” w Dubnicy, którego szefem był obecny prezes Klubu Polskiego na Słowacji Marek Berky.
Później grałem w studenckim zespole „Mladosť”, a w międzyczasie z kilkoma znajomymi założyliśmy w Ilavie zespół „Stražov”. Koniec mojej kariery muzycznej należał do zespołu folklorystycznego „Vrsatec”. I to już było prawdziwe granie, występy, podróże. Z tym zespołem przemierzyłem prawie całą Europę, USA, Egipt i Australię.
Od kuchni
Postanowiłem coś zmienić w moim życiu i do Anglii wybrałem się – jak większość moich rodaków w tamtych czasach – by nauczyć się języka i zarobić pieniądze. Był rok 2006. Zaczynałem jako pomocnik kucharza, ale z czasem zdobywałem doświadczenie i w którejś kolejnej restauracji zostałem szefem kuchni.
W Anglii zrozumiałem, że gotowanie to również rodzaj sztuki, a ja wyrastałem w rodzinie, która sztuką żyła. Tym razem dane mi było zakosztować innego rodzaju artystycznych doznań, co bardzo mnie kręciło. Dziś gotuję już tylko dla najbliższych i znajomych, głównie perkelt i gulasz segedyński. No i oczywiście smażony ser, który kochają wszyscy Polacy i uważają go za słowackie danie narodowe.
Z Anglii, przez Słowację, nad Bałtyk
W Anglii poznałem miłość swojego życia – Magdę z Polski, z którą chcieliśmy sobie ułożyć życie. Najpierw próbowaliśmy na Słowacji. Miałem przecież tam mieszkanie, ale okazało się, że to wcale nie było takie łatwe. Magda nie mogła znaleźć pracy zgodnej ze swoim wykształceniem, miała trudności z opanowaniem słowackiego, a przede wszystkim bardzo tęskniła za Polską. Nie potrafiła też stawiać czoła stereotypom powtarzanym przez Słowaków, którzy postrzegają Polaków jako handlarzy.
Po trzech latach zdecydowaliśmy się na przeprowadzkę nad Bałtyk. Moi rodzice nie przyjęli naszego pomysłu zbyt entuzjastycznie, ale czego człowiek nie zrobi dla swojej ukochanej kobiety. Rodziców trochę rozumiem, gdyż mój brat też zamieszkał z dala od domu, bowiem będąc w Anglii, poznał dziewczynę z Czech.
Nowy rozdział
W 2016 roku wysiadłem na dworcu głównym w Gdańsku i rozpocząłem kolejny rozdział życia. Rodzina i przyjaciele Magdy już mnie znali, co na pewno ułatwiło mi start w tym dużym mieście. Na początku to była praca w kuchni, w które dobrze się już orientowałem. Szło mi świetnie, ale po jakimś czasie stwierdziłem, że chciałbym pracować w normalnym godzinach, by widywać się z bliskimi. Przez przypadek natknąłem się na ogłoszenie o poszukiwaniu kierowców autobusów. Zrobiłem prawo jazdy i zasiadłem za kółkiem.
Kierowca na polskich drogach
Okazało się, że bycie kierowcą w Polsce to wyzwanie. I to nie tylko z powodu jakości polskich dróg, ale przede wszystkim ze względu na polskich kierowców. Dopiero po jakimś czasie zrozumiałem, że przepisy ruchu drogowego są tu po to, by egzekwować je na egzaminach, ale życie pisze zupełnie inne zasady ruchu drogowego.
Potrzebowałem na to kilku tygodni i kilku zadrapań lakieru na autobusie, który prowadziłem. Kolejnym wyzwaniem było opanowanie topografii miasta, ale po dwóch miesiącach zacząłem jeździć po Gdyni, jak miejscowy. Śmiem nawet twierdzić, że znam miasto lepiej niż Magda.
Z sentymentem o Czechosłowacji
Okazało się, że w pracy, wśród kolegów kierowców zyskałem uznanie i – co tu dużo mówić – dla wielu stałem się powiernikiem. Częściej bowiem dzielą się ze mną swoimi spostrzeżeniami niż ze swoimi rodakami. A poza tym, moja obecność wywołuje w nich nostalgiczne wspomnienia i chętnie mi opowiadają o swoich doświadczeniach z podróży do Czechosłowacji sprzed wielu, wielu laty.
Ojcostwo
Pewnego dnia Magda poinformowała, że zostanę ojcem. I zaczęło się! Byłem wniebowzięty, choć czekały mnie zupełnie nowe wyzwania: znaleźć odpowiednie mieszkanie dla trojga oraz wszystkie akcesoria potrzebne dla malucha. Wszystko na szczęście się powiodło i od dwóch lat mały Jakub biega po naszym własnym mieszkaniu.
Moi rodzice pogodzili się z tym, że mieszkamy nad Bałtykiem i chętnie tu przyjeżdżają, szczególnie od czasu, kiedy urodził się Kubuś. Szkoda, że połączenia ze Słowacji na północ Polski są dosyć mizerne, bo rodzice już nie są w stanie prowadzić samochodu na trasie, liczącej 800 kilometrów.
Co z muzyką?
Pięć lat temu, kiedy przyjechałem do Gdyni, próbowałem zaczepić się w którymś z zespołów folklorystycznych. Słuchałem, szukałem i w końcu doszedłem do wniosku, że muzyka znad Bałtyku to zupełnie inna bajka niż ta góralska, która łączy Polaków i Słowaków.
Gdybym mieszkał na południu Polski, pewnie znalazłbym miejsce w jakiejś kapeli, ale północ tego kraju to raczej odbicie stylu niemieckiego, gdzie przeważają trąbki i bębny, w rytm których kołyszą się słuchacze. No i jeszcze oczywiście szanty, które śpiewają marynarze. Odłożyłem więc kontrabas i skrzypce. Mam nadzieję, że nie na zawsze.
Tomáš Turza, Trójmiasto