W czasach szalejącego koronawirusa potrzebujemy pozytywnych przykładów działania. A jeśli za nimi stoją nasi rodacy mieszkający na Słowacji to powód do dumy jest jeszcze większy! Co kieruje osobami, które kosztem własnego komfortu i czasu wolnego angażują się w pomoc innym? Jak można się włączyć w takie działania? Te pytania zadaliśmy trzem paniom, o których wolontariatach dowiedzieliśmy z portali społecznościowych.
„Pomaganie – wspaniałe uczucie“
Tak brzmiał wpis Joanny Kolarovič na Facebooku. Do niego dołączone było zdjęcie legitymacji wolontariusza. Zapytaliśmy więc Asię, czym się zajmuje i jak do tego doszło, że została wolontariuszką. Okazało się, że urząd bratysławskiej dzielnicy Devínska Nová Ves przez swoją stronę internetową poszukiwał ochotników do szycia i dystrybucji maseczek.
Moja rozmówczyni zgłosiła się do dystrybucji, ponieważ nie posiada maszyny do szycia. „Wcześniej uważnie obserwowałam sytuację związaną z rozprzestrzeniającym się wirusem we Włoszech, a ponieważ znam język włoski, usłyszałam coś bardzo ważnego, co mnie uderzyło: bez pomocy kilku tysięcy wolontariuszy trudno byłoby tam sobie radzić“ – opisuje nasza bohaterka, która mocno sobie wzięła do serca to stwierdzenie i kiedy przyszedł odpowiedni czas, zgłosiła się do pomocy.
To dla niej żadna nowość, bo jak się okazuje, chęć niesienia pomocy innym drzemie w niej od dawna. Już wcześniej angażowała się w różne formy wolontariatu – malowała płoty w pracy podczas weekendu czy wraz z dziećmi wyprowadzała na spacery psy ze schroniska.
„Zauważyłam, że wolontariat na Słowacji nie jest zbyt reklamowany, a jest wielu ludzi, którzy chcą pomagać, często nie wiedząc, jak“ – konstatuje.
Roznoszenie maseczek
Asia przez kilka tygodni, na przełomie marca i kwietnia, roznosiła maseczki pod wskazane przez urząd dzielnicowy adresy. „Dotyczyło to starszych osób, które same zgłosiły, że mają zapotrzebowanie na maseczki“ – wyjaśnia Asia, której ta praca zajmowała dwie godziny dziennie i nie kolidowała z jej pracą zawodową, gdyż obecnie pracuje w systemie home office, więc nie traci czasu na dojazdy. W czasie przerwy obiadowej przez godzinę roznosiła maseczki, a potem kolejną godzinę poświęcała pracy.
Kiedy pytam ją, czy nie boi się o swoje zdrowie, zdecydowanie zaprzecza. „Jeśli tu jest jakaś obawa o zdrowie, to nie o moje, ale tych starszych osób, które są bardziej narażone na zachorowanie, dlatego zawsze staram się zachować dystans przynajmniej 1 metra od nich“ – wyjaśnia i dodaje, że dzięki wszelkim środkom ostrożności kontakt między nią a osobą, której przekazuje pakunek, jest mniejszy niż ze sprzedawcą w sklepie. Każdego dnia spotyka się z ogromną wdzięcznością. „Nie ma nic ważniejszego w życiu człowieka niż pomaganie innym, a teraz jest taki czas, że trzeba pomagać“ – konstatuje moja rozmówczyni.
Jedyna Polka do pomocy w dzielnicy
W jej dzielnicy jest sześcioro wolontariuszy, a z reakcji pracownicy urzędu dzielnicowego zrozumiała, że jest wśród nich jedyną Polką. „Ja tu mieszkam 15 lat i dla mnie nie ma znaczenia, czy jestem Polką, czy nie. Ja się czuję w Devínskiej Novej Vsi jak u siebie w domu“ – wyjaśnia Asia.
Jej nastoletni synowie są z niej dumni, choć tego nie okazują. Czas koronawirusa pracuje na korzyść jej rodziny, bo jak sama twierdzi, ich życie zwolniło. „Ja nigdy nie miałam tyle czasu dla dzieci, jak obecnie! Nigdy nie miałam takiego niskiego poziomu stresu w moim życiu! Nigdzie nie muszę się spieszyć! Mogę koncentrować się na sprawach, na które wcześniej nie miałam czasu“ – zachwyca się moja rozmówczyni, która potrafi znaleźć pozytywne aspekty tej trudnej sytuacji.
Roznoszenie obiadów?
Ponieważ w połowie kwietnia wszystkie maseczki znalazły swoich odbiorców, wolontariusze z Devinskej Novej Vsi dostali kilka dni wolnego. Co ich czeka w najbliższej przyszłości? Prawdopodobnie kolejnym zadaniem będzie roznoszenie obiadów osobom starszym.
Dzielnicowy sztab kryzysowy będzie musiał zdecydować, gdzie te obiady zamówić, bowiem stołówka, w której takie obiady były gotowane, mieści się w domu opieki społecznej, czyli tam, gdzie mieszkają starsze osoby i jest coraz więcej zachorowań. Joasia w pełnej gotowości czeka więc na kolejne wskazówki ze sztabu kryzysowego.
Polska studentka medycyny w gotowości
Natalia Maśloch jest na piątym roku medycyny w Bratysławie. Kiedy prawie wszyscy studenci spoza stolicy rozjechali się do swoich domów, ona została na Słowacji. Zaoferowała pomoc w szpitalu, tak jak niektórzy słowaccy studenci, ale z jej pomocy nie skorzystano, ponieważ jest cudzoziemką. Dlaczego tak się stało? Czyżby w słowackiej służbie zdrowia nie było tak źle, skoro tylu studentów tam nie potrzebują?
Jeszcze w lutym i na początku marca ona i jej koledzy z roku mieli zajęcia na oddziale zakaźnym na Kramarach. Pytam zatem, jak ocenia poziom przygotowania epidemiologicznego w tym bratysławskim szpitalu. Pani Natalia zdecydowanie chwali lekarzy, z którymi miała zajęcia z epidemiologii. „Ten oddział ma trzy piętra i dobre warunku, by przyjmować chorych. Pokazywano nam te sale jeszcze przed wybuchem epidemii – były dobrze przygotowane, wszędzie były dostępne środki dezynfekcji, nikt nie czuł się zagrożony“ – opisuje i dodaje, że nie ma informacji, jak to wygląda obecnie.
Moja rozmówczyni nie ukrywa, że byłoby to jakieś wyróżnienie, pewien rodzaj zaufania, gdyby ją teraz ze szpitala powołano do pomocy. „Po to rozpoczęłam te studia, by być pomocnym i choć my studenci jeszcze nie składaliśmy przysięgi Hipokratesa, to widzę, że ten czas to swoisty sprawdzian dla wszystkich, którzy wybrali ten zawód, czy się nie cofną w obliczu takiego zagrożenia“ – podsumowuje i dodaje, że pandemia jeszcze bardziej ją uświadamia, że bycie lekarzem to powołanie.
Pomoc w zakupach
By nie siedzieć bezczynnie, Pani Natalia pomaga starszym osobom w zakupach. „Owszem, mam zajęcia na uczelni w trybie online, pracuję też zdalnie, ale chciałam coś jeszcze robić. Kiedy wybrałam się na zakupy i zobaczyłam, ile starszych osób stoi w kolejkach, pomyślałam, że to właśnie seniorzy mogą potrzebować mojej pomocy“ – wspomina. Poradziła się więc sąsiadki, komu mogłaby pomagać.
Oferowała też pomoc w zakupach stojącym w kolejce przed sklepem emerytom. „Wzbudzić zaufanie wśród obcych jest trudno, tym bardziej, że nie mówię idealnie po słowacku. Niektórzy z mojej pomocy skorzystali, inni bali się dać mi swój numer telefonu czy adres i ja to rozumiem“ – opisuje. W efekcie okazało się, że wśród najbliższych sąsiadów jest kilka osób, o które może się troszczyć systematycznie.
Z wdzięczności za opiekę
Pani Natalia zbiera zamówienia, robi zakupy, płacąc za nie swoją kartą, a z podopiecznymi rozlicza się dopiero przy odbiorze zakupów. „To nie są duże wydatki. Nie więcej niż 10 euro i nie zakładam, że ktoś mi nie odda tych pieniędzy. A nawet gdyby tak się stało, to ja te zakupy spożytkuję u siebie w domu“ – wyjaśnia.
Mieszka w bratysławskiej dzielnicy Vrakuňa, w pobliżu trzech sklepów. „Mogę zrobić dwa, trzy kursy dziennie z plecakiem na plecach“ – opisuje moja rozmówczyni, która z nostalgią wspomina, jak jej sąsiedzi do tej pory cudownie się nią opiekowali. Na przykład wtedy, kiedy ona miała sesje, jedna sąsiadka nosiła jej obiady, inna owoce. „Teraz ja mam szansę się odwdzięczyć, choćby w prozaiczny sposób – kupując świeże pieczywo“ – mówi.
Tajemnicze zadania w Novej Bani
Kiedy jeszcze w marcu w Novej Bani (miasto w województwie bańskobystrzyckim, liczące ok. 7 tysięcy mieszkańców) ogłoszono, że urząd miejski poszukuje ochotników do pomocy, pani Joanna zgłosiła się od razu i przeszła szkolenie. „Skoro od 10 marca siedzę w domu we wsi koło Novej Bani, bo nie mogę wykonywać swojej pracy, to pomyślałam sobie, co mam tak siedzieć bezczynnie, lepiej coś robić“ – opisuje swoją motywację.
Choć w ogłoszeniu nie sprecyzowano, w czym będą pomocni wolontariusze, wysłała e-mail, a po trzech dniach dostała zaproszenie na szkolenie, prowadzone przez wirusologa. Trwało ono dwie i pół godziny. „Powiedziano nam wprost, że poziom słowackiej służby zdrowia nie zaczyna się od zera, ale od minus 8 tysięcy ludzi, których brakuje w szpitalach, przychodniach itd.“ – opisuje pani Joanna, która z wykształcenia jest pedagogiem i nie ma żadnego przygotowania medycznego.
Trasa zarażonego pacjenta
„Od grudnia interesuję się tematem epidemii. Oglądałam sporo filmików z Chin, więc na szkoleniu nie dowiedziałam się niczego, czego już bym nie wiedziała“ – opisuje. Po pogadance z lekarzem zaproszono ją i pięć innych ochotniczek do ośrodka zdrowia w Novej Bani. W mieście nie ma szpitala, a w budynku, w którym kiedyś szpital był, trwa remont.
„Zaprowadzono nas tam i zobaczyliśmy, że w piwnicy została przygotowana cała droga, którą zarażony koronawirusem pacjent musi przemierzyć do izolatki, zanim przyjedzie po niego transport i odwiezie do szpitala“ – opisuje moja rozmówczyni (najbliższe szpitale znajdują się w Zlatych Moravcach i w Bańskiej Bystrzycy). We tejże piwnicy wolontariuszki dowiedziały się też, jak będzie wyglądała ich pomoc w ubieraniu się lekarzy w skafandry, jak prawidłowo przeprowadzić dezynfekcję, gdzie należy się przebrać, gdzie co spłukać, gdzie wziąć prysznic i gdzie w izolacji będzie przebywał pacjent.
Na pierwszej linii frontu
„Wyposażenie tych pomieszczeń jest gumowe, nadmuchiwane, szybko się składa i rozkłada. Jak się domyślam, są tam odpowiednie odczynniki“ – opisuje pani Joanna i dodaje, że aby przejść tę drogę, musiały założyć specjalne ochraniacze. Poproszono je też, by nie opierały się o ściany, a ponadto zwrócono uwagę, że do izolatki takiego pacjenta się nie wchodzi, a wszystkie leki są podawane na odległość.
„To jest przerażające. To ogromny stres, emocje i olbrzymie wyzwania dla ochotników, którzy będą na pierwszej linii frontu“ – ocenia nasza bohaterka. Z kobiet, które zgłosiły się do pomocy, tylko jedna studiuje medycynę. „To miejsce jest przygotowywane na wypadek, gdyby w okolicy pojawił się zakażony pacjent i wtedy – jak dobrze rozumiem – przyjedzie tu lekarz, bo na co dzień takiego personelu medycznego tu nie ma“ – dodaje.
Na moje pytanie, czy ta sytuacja ją przestraszyła, odpowiada przecząco. „To nie kwestia tego, że się boję, bo znam swoje predyspozycje. Gdybym odczuwała strach, to raczej bym zadzwoniła do urzędu miejskiego i powiedziała otwarcie, że nie dam rady“ – konstatuje. Domyśla się też, że lokalny sztab kryzysowy tak naprawdę nie ma pomysłu, jak wykorzystać ochotników.
Inne zadania
Kilka dni po szkoleniu odwiedziła ją wójt wsi, w której mieszka. Podobno zadzwoniono do niej z Novej Bani i poinformowano, że moja rozmówczyni przeszła szkolenie. „Pani wójt powiedziała, że będzie mieć dla mnie inne zadania. Jeśli dojdzie do zamknięcia Słowacji, będzie zakaz wychodzenia z domów, pojawi się wojsko, a żywność będzie na kartki, wtedy moim zadaniem będzie roznosić te kartki po domach“ – mówi i dodaje, że na razie nic się nie dzieje, więc czeka cierpliwie na wytyczne.
Gdy pytam ją, dlaczego ona – Polka – zaoferowała swoją pomoc, wyjaśnia, że ma naturę społecznika i czuje się odpowiedzialna za kraj, w którym mieszka. „Robię to też ze względu na swoich dwóch synów, którzy tu chodzą do przedszkola i szkoły“ – dodaje na koniec.
Wyjątkowy czas
Trzy Polki, trzy różne historie, trzy różne sposoby niesienia pomocy, bez względu na miejsce, pochodzenie. Takie postawy doceniamy i chcemy przedstawiać.
Z pewnością na Słowacji jest więcej Polaków, niosących pomoc w tych trudnych czasach. Bohaterkom tego artykułu składamy podziękowania za to, że zdecydowały się nam opowiedzieć o sobie, pokazać, czym się kierowały, podejmując decyzje o wolontariacie i to, na czym on polega.
„Teraz jest taki czas, że trzeba pomagać“ – mówi Asia Kolarovič z Bratysławy. A my mamy nadzieję, że jej słowa zainspirują do działania nas wszystkich.
Małgorzata Wojcieszyńska
zdjęcia: Facebook, archiwa rodzinne