CO U NICH SŁYCHAĆ?
Piękne sobotnie kwietniowe popołudnie. Przed kościołem franciszkańskim w Beckovie niecodzienne, jak na obecne czasy, ożywienie. Sporo ludzi stoi przed kościołem w maseczkach, w dużych odstępach od siebie i oczekuje wyjścia młodej pary. Jest 18 kwietnia 2020 roku. Tego właśnie dnia, w czasie pandemii zdecydowali się powiedzieć swoje sakramentalne „tak“ nasza rodaczka z Trenczyna Jana Sokół i wybranek jej serca Peter Baláž.
„Ten ślub planowaliśmy od października ubiegłego roku“ – wspomina Jana. Ponad miesiąc przed nim mieli już wszystko dopięte na ostatni guzik: zarezerwowaną piękną salę w ośrodku usytuowanym w lesie, ustalone menu, zamówionych muzyków, fotografa, suknię ślubną, przygotowane upominki dla gości, rozesłane zaproszenia, zarezerwowane noclegi dla gości z Polski, których miało być 16 – większość z Gdańska, część z Rybnika.
„To miało być weselicho na prawie sto osób!“ – zdradza nasza rozmówczyni i z dumą mówi, że oboje z narzeczonym bardzo się cieszyli na ten dzień. „Nie jesteśmy już nastolatkami, podchodziliśmy do tego ślubu odpowiedzialnie i smakowaliśmy każdy szczegół uroczystości, nad którym pracowaliśmy ze szczególną starannością“ – opisuje.
Kiedy wybuchła epidemia, najpierw przeżyli niedowierzanie. Wszystko zawirowało przed ich oczami, ale ponieważ sytuacja była bardzo dynamiczna, wciąż wierzyli, że ich olbrzymie przedsięwzięcie uda się uratować. To miał być przecież ich wymarzony ślub, według ich scenariusza!
„Kiedy zaczęli dzwonić pierwsi gości z pytaniem, czy ślub się w ogóle odbędzie, a potem kolejni, którzy odwoływali swój przyjazd, miny nam rzedły coraz bardziej“ – wyznaje Jana. Przyznaje, że były też łzy, był bunt i ogromne poczucie niesprawiedliwości. „Każdy pytał, co teraz, a my nie znaliśmy odpowiedzi“ – zdradza Peter.
Ślubu jednak nie odwołali. „Nie chcieliśmy już dłużej czekać. Mieszkamy w odległości 60 kilometrów od siebie, chcieliśmy już być razem“ – opisuje pan młody. Postanowili, że uroczystość się odbędzie. Ślubu miał im udzielić zaprzyjaźniony z rodziną Sokołów ksiądz. Pozostawało jednak mnóstwo pytań bez odpowiedzi: ilu będzie gości? 80, 50 czy 10? Czy będzie mogło odbyć się wesele? Anulować noclegi?
„Każdego dnia oglądaliśmy wiadomości i czekaliśmy na nowe informacje“ – opisuje Janka. Zrozumieli, że będzie kameralnie. Inaczej niż planowali, inaczej niż sobie wymarzyli. „Nawet siostra Petra, która miała być świadkiem, nie mogła przyjechać, ponieważ właśnie zachorowało jej dziecko“ – mówi Jana.
Byli tylko najbliżsi: rodzice, brat Janki, wujostwo. Ale przed kościół przyjechali też przyjaciele. Nie uprzedzając ich wcześniej. Zrobili im niespodziankę. Były też cztery osoby konno, ubrane w kowbojskie stroje – to znajomi Janki z klubu jeździeckiego, do którego należy. „Okazało się, że załatwili sobie pozwolenie, by mogli strzelać z broni, i zainscenizowali porwanie panny młodej“ – relacjonują nowożeńcy i z uśmiechem opisują, jak Peter musiał wykupić żonę za odpowiednią zapłatę.
Zachowano też zwyczaj częstowania gości kieliszkiem alkoholu, zaraz po ślubie. „W czasach pandemii, wiadomo było, że niebezpieczne będzie nalewanie trunków do kieliszków, kupiliśmy więc sporo małych buteleczek, które napełniliśmy domową śliwowicą, robiąc z nich tzw. małpki – dla każdego po jednej“ – opisuje panna młoda. Dodatkowo każdy, kto przybył przed kościół, został obdarowany wykonanymi przez młodych upominkami: własnoręcznie uszytymi i ozdobionymi saszetkami z lawendą oraz kremem z nagietka.
Państwo młodzi oraz goście weselni wystąpili w galowych ubraniach, ale – oczywiście – w maseczkach na twarzy. „W wypożyczalni sukien ślubnych uszyto nam białe, ślubne maseczki. Ta moja miała dodatkowe ozdobne wstawki, takie same jak suknia ślubna“ – opisuje Janka, a jej mąż dodaje, że przed ślubem przyszło mu do głowy, by pozując do pamiątkowego zdjęcia, wszyscy trzymali tabliczki z własnymi imionami, aby – w związku z tym, że wszyscy będą w maskach – było wiadomo, kto jest kto. W ten oto sposób powstała fotografia ślubna, jakich mało.
„Wyzwaniem okazało się też zdobycie kwiatów do bukietu ślubnego i do ozdoby domu“ – zdradza Janka i opisuje, jak powstawał jej bukiet, złożony z zerwanych w ogrodzie tulipanów oraz innych kwiatów, przywiezionych z Lidla czy Tesco z Trenczyna i innych okolicznych miejscowości.
Przyjęcie ślubne odbyło się w domu rodziców panny młodej. W tym celu przemeblowano liczący 30 m2 pokój gościnny i wstawiono do niego pożyczone stoły i krzesła. Zaprzyjaźnieni kucharze przygotowali uroczysty obiad i kolację. „W wąskim gronie bawiliśmy się do 3 rano w rytm muzyki, którą przygotował mój mąż, były DJ, a konsolę obsługiwał mój brat“ – wspomina Janka.
„To był niezapomniany ślub, najpiękniejszy, jaki mógł być, wręcz idealny” – wyznaje Peter, a Janka przytakuje. „Nic byśmy nie zmieniali, było doskonale!“ – podsumowuje. Oboje podkreślają, że po wszystkich przejściach nie spodziewali się, że będzie hucznie i może właśnie dlatego potrafią docenić przybycie tych, którzy nieoczekiwanie przyszli im złożyć życzenia.
„Wcześniej zastanawialiśmy się, że jak już wszystko wróci do normy, zrobimy powtórkę i zaprosimy gości, ale czujemy się spełnieni i nowe wesele byłoby tylko gorszą kopią, udawanym teatrem“ – dzieli się swoimi spostrzeżeniami świeży małżonek, a jego żona dodaje, że być może zorganizują jeszcze spotkanie w stylu garden party dla rodziny i przyjaciół, ale już tylko jako nieformalne spotkanie.
Tymczasem państwo młodzi udali się w podróż poślubną. „Mieliśmy zarezerwowany wyjazd do Terchovej, ale przecież hotele teraz też nie funkcjonują, więc wpadłem na pomysł, by wynająć domek od znajomej i zaszyć się w głuszy, z dala od ludzi, bo oboje bardzo kochamy przyrodę“ – zdradza Peter. Potem przyjdzie czas na realizację ich kolejnego marzenia – kupno domu z dala od cywilizacji.
mw
zdjęcia: archiwum rodzinne