10 lat minęło

Wspominamy smutną rocznicę katastrofy pod Smoleńskiem

W sobotę, 10 kwietnia 2010 roku, pod Smoleńskiem rozbił się polski samolot Tu-154 z 96 osobami na pokładzie, wśród których byli prezydent RP Lech Kaczyński z małżonką, ostatni prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski, przedstawiciele Sejmu i Senatu, dowódcy wszystkich rodzajów Sił Zbrojnych RP, pracownicy Kancelarii Prezydenta, szefowie instytucji państwowych, przedstawiciele ministerstw, organizacji kombatanckich i społecznych stanowiący delegację polską na uroczystości związane z obchodami 70. rocznicy zbrodni katyńskiej. Nikt nie przeżył.

Ponieważ w tym roku upłynie 10 lat od tej tragicznej katastrofy, postanowiliśmy spytać naszych Czytelników, gdzie ich zastała wiadomość o niej, jak tamto wydarzenie wypłynęło na ich życie i z jakimi reakcjami spotkali się ze strony Słowaków.

 

Ryszard Zwiewka, Bratysława

Rano chciałem obejrzeć transmisję z Katynia. Najpierw jednak włączyłem radio. Usłyszałem niepokojące słowa o opóźnieniu przyjazdu polskiej delegacji. Włączyłem telewizor i na ekranie zobaczyłem puste krzesła. Słyszałem słowa pełne ostrożności, w których w miarę upływu czasu rosła obawa. Coraz większa. A potem komunikat. Straszny! Przysiadłem z wrażenia.

Przez myśl przebiegły mi wszystkie informacje o przygotowaniach wizyty. Te dezinformacje, sprzeczne informacje, rozdzielenie wizyt, kłody rzucane pod nogi podczas przygotowań, medialna nagonka… Nie wróżyło niczego dobrego. I stało się to, co się stać nie miało. W tym dniu miałem inne obowiązki i nie mogłem zostać przed telewizorem. Potem w innych telewizjach zaczęto podawać informacje o katastrofie, jej przyczynach. W jednej z nich pokazano nawet animację w której informowano o wybuchu (nie była to polska telewizja).

Już po kilku godzinach zacząłem odbierać  od swoich słowackich znajomych telefony i maile z kondolencjami i słowami współczucia. Z niektórymi z nich nie miałem kontaktu od lat. Potem została opublikowana lista pasażerów. Wiele z ofiar znałem osobiście, z niektórymi byłem na „ty“, niektórych spotykałem podczas wykonywania pracy tłumacza. Przypominały mi się urywki rozmów z nimi, których pełnia dopiero w tej sytuacji nabierała znaczenia.

Zwracano się do mnie o komentarze albo o tłumaczenie wywiadów z przedstawicielami Polski. Przypominam sobie te rozmowy, pełne ostrożności z jednej i drugiej strony. Żadna z tych osób nie wyciągała wniosków, którymi już operowały polskie media, że piloci, że trzykrotna próba podchodzenia do lądowania, że brawura lub tchórzostwo załogi…

Potem msza święta za ofiary, odprawiona w przepełnionym kościele św. Franciszka w Karlovej Vsi z udziałem przedstawiciela Rady Rządu ds. Mniejszości Narodowych i  innych urzędów centralnych Republiki Słowackiej. Na koniec przeczytałem przetłumaczony na język słowacki tekst, który miał wygłosić prezydent Lech Kaczyński na uroczystości w Katyniu.

Do końca życia będę pamiętał pogrzeby ofiar, prezydenta i jego małżonki, ale też sceny przed pałacem prezydenckim, wulgarną dyskusję o pochówku na Wawelu. W takiej chwili charakter ludzi widać najwyraźniej. Te dwie traumy – katastrofa i to, co ją poprzedzało, oraz chamskie wypowiedzi i zachowania – bardzo wpłynęły na stratę iluzji.

Komisje zrobiły swoje, jej członkowie umyli ręce. Ale śledztwo organów państwa, gdzie doszło do katastrofy, i organów państwa ofiar trwa. Dziesięć lat!

 

Dariusz Żuk-Olszewski, Nitra

Dokładnie pamiętam ten moment. Sobotnie przedpołudnie, siedziałem w samochodzie i o tragedii pod Smoleńskiem dowiedziałem się z radia. Jechaliśmy z rodziną na cmentarz. W ten dzień mijało bowiem dokładnie 20 lat od śmierci mojego taty. Dziesiąty kwietnia jest więc dla mnie podwójnie smutną datą. Pierwszy moment to był szok.

Przez chwilę miałem wrażeniem, że ta wiadomość, przeczytana przez redaktora słowackiego radia, jest jakimś głupim żartem. Informacja o śmierci polskiego prezydenta i elity państwa polskiego w katastrofie lotniczej wydawała mi się jakaś absurdalna, surrealistyczna. Po chwili jednak dotarła do mnie cała prawda. Jakoś odruchowo przypomniało mi się stare rzymskie „memento mori!“. Naprawdę nikt z nas nie wie, ile czasu pozostaje mu na tej ziemi. A po chwili, w rozmowie z żoną, zaczęły nasuwać się pytania. Jak to możliwe? Przecież loty głowy państwa są zawsze lotami o najwyższym standardzie bezpieczeństwa! Co się stało? Kto zawinił?

Było to pod koniec Wielkiego Postu, który jest okazją do refleksji, do zamyślenia się nad sobą. Zatem wiadomość o tej tragedii dostarczyła mi mocnego impulsu do zastanowienia się nad sensem życia, śmierci, cierpienia, wieczności.

Odbierałem wtedy bardzo dużo telefonów z wyrazami współczucia i solidarności od wielu znajomych. Nie zapomnę wspólnych modlitw w kościołach w Nitrze i innych słowackich miastach w intencji ofiar katastrofy lotniczej, które zgromadziły bardzo dużo wiernych. Przeżywałem je jako szczególny wyraz bliskości i solidarności. Myślę, że dla każdego Polaka na Słowacji znaczyło to bardzo dużo.

Może będzie to brzmiało dziwnie, głównie w kontekście późniejszego konfliktu politycznego w kraju, ale z odległości wydawało mi się, że ta tragedia początkowo w jakiś sposób zbliżyła Polaków i na chwilę zburzyła bariery pomiędzy obozami politycznymi. Choć na chwilę zapomniano o podziałach politycznych i Polacy naprawdę szczerze łączyli się w bólu. Takie wielkie tragedie narodowe mogą być w pewnym sensie okazją do oczyszczenia, pojednania, okazją do powrotu do korzeni. Po 10 latach ze smutkiem twierdzę, że – niestety – tej okazji nie wykorzystano.

 

Przemysław Masio, Medzilaborce

O katastrofie smoleńskiej dowiedziałem się, słuchając słowackiego radia. Miał to być sobotni poranek, taki jak zawsze. Zabierałem się właśnie za tłumaczenia pisemne. Po usłyszeniu  dramatycznej wiadomości natychmiast włączyłem telewizję Polonia. Sprawdzałem, co podawały różne media, ponieważ nie mogłem uwierzyć w to, co się stało.

Przez cały czas zmieniałem kanały, przeskakując z programów polskich na słowackie. Następnego dnia byłem na meczu hokejowym w Koszycach – przed jego rozpoczęciem minutą ciszy uczczono pamięć 96 ofiar tej katastrofy. A kiedy zabrzmiał hymn Polski, czułem ogromne wzruszenie. Ciekawe, czy byłem wtedy jedynym Polakiem na trybunach?

Myślę, że katastrofa smoleńska w jakiś sposób dotknęła i zmieniła każdego Polaka, zmusiła do refleksji nad życiem ludzkim. Do dziś mnożą się pytania o przyczyny tej tragedii, czy można było jej zapobiec? Teraz jawi mi się ona jako przestroga przed tym, by nie myśleć, że jesteśmy nieśmiertelni. Śmierć może zaskoczyć każdego, bez względu na to, czy jest prezydentem, ministrem, posłem, generałem, księdzem, tłumaczem, czy pilotem.

Przez te dziesięć lat bardzo wiele mówiono o przyczynach tej katastrofy, powstawały różne komisje badające ją. Wydaje mi się, że prawdziwe jej przyczyny nigdy do końca nie zostaną wyjaśnione, ponieważ rezultaty jakichkolwiek dociekań na ten temat będą przez jedną lub drugą stronę sceny politycznej podważane. Moim zdaniem podjęto ponadto wiele kontrowersyjnych i błędnych decyzji tuż po katastrofie.

Myślę, że Słowaków ta tragedia także w jakimś stopniu dotknęła. Pamiętam, że była przez nich porównywana do katastrofy słowackiego samolotu na Węgrzech. Samolot ten przewoził słowackich żołnierzy z Kosowa do Koszyc. Zginęły wówczas 42 osoby, a ocalała tylko jedna.


Beata Snapko, 
Dubnica nad Wagiem

Byliśmy z mężem w podróży z Polski na Słowację. Z przerażenia zagadaliśmy się, a po 2 minutach zatrzymali nas policjanci i… zapłaciliśmy mandat za przekroczenie prędkości o kilka (!) kilometrów.

Do katastrof podchodzę pragmatycznie. Ta nie miała wpływu na moje życie jako takie, ale pozostał smutek, żal, pytania bez odpowiedzi. Podróżujemy dalej tak samo, czy to samochodem, czy samolotem.

 

Justyna Chovaňáková, Veľká Lomnica

Pamiętam, że akurat szykowałam się do wyjścia, gdy nagle mąż powiedział, iż spadł samolot z prezydentem Kaczyńskim i chyba wszyscy na pokładzie zginęli. W pierwszym momencie pomyślałam, że to żart, przecież samolot z prezydentem nie może tak po prostu spaść! Przecież prezydent to najlepiej strzeżona osoba w kraju!

Od razu przypomniałam sobie niedawne spotkanie z prezydentem Lechem Kaczyńskim i jego małżonką Marią, których wizytę osobiście miałam zaszczyt przygotowywać pod koniec 2007 roku, ponieważ odwiedzili nas wtedy w Kieżmarku w Domu Euroregionu „Tatry”. Włączyliśmy od razu telewizor i niemal na każdym polskim kanale pojawiał się komunikat o katastrofie lotniczej. Usiadłam i śledziłam na bieżąco wszystkie informacje, zmieniając wcześniejsze plany.

Moi przyjaciele ze Słowacji nie tylko składali mi wówczas kondolencje i wyrazy współczucia, ale wszyscy byli tą tragedią bardzo poruszeni. To było miłe, okazywano nam – Polakom – tyle wsparcia i współczucia. Katastrofa uświadomiła mi, jak kruche jest życie, niezależnie od tego, czy jest się kimś, kto zajmuje ważne stanowisko w kraju, czy zwykłym obywatelem. Uzmysłowiłam sobie też, że powinniśmy cieszyć się każdym dniem, ponieważ nie wiemy, co przyniesie jutro.

red.

MP 4/2020