ELEMENTARZ POLSKO-SŁOWACKIEJ RORZINY
Dwa domy, dwa kraje, dwa języki, dwa adresy, dwa numery PESEL, dwa konta bankowe, dwa numery telefonu. A serce? Jedno, podzielone na pół.
Jeśli istnieje doświadczenie, które łączy wszystkich ludzi żyjących na emigracji, to musi to być poczucie rozdwojenia. Dotyka nas ono w mniejszym lub większym stopniu, pozytywnie lub negatywnie, w postaci mniejszych lub większych trudności, niewątpliwie jednak prawie każdy z nas w takim czy innym momencie swojego życia za granicą odczuł, że choć żyje w jednym kraju, jakaś jego cząstka cały czas wiąże go z tym drugim.
Może się to kryć w nieustannych podróżach z południa na północ i z powrotem, w dziesiątkach tysięcy przejechanych kilometrów, w hektolitrach wypitej po drodze kawy i dziesiątkach pochłoniętych na stacji benzynowej hot-dogów. Może się też znajdować w kwestiach formalnych – jakie obywatelstwo mam ja, jakie mój partner, jakie nasze wspólne dzieci; w którym kraju jesteśmy ubezpieczeni, a w którym szukamy pomocy lekarskiej; które państwo daje nam pracę, w którym rozliczamy się z podatków; na których polityków możemy oddać swój głos, których działania mają większy wpływ na nasze życie?
Co jeszcze? Odbicie naszego rozdarcia można też znaleźć w naszym własnym domu: w którym języku rozmawiamy między sobą, z przyjaciółmi, z teściami? Jak wygląda edukacja naszych dzieci? Czy chodzą tylko do szkoły słowackiej, czy też do słowackiej i polskiej? A może uczymy je w domu, wprowadzając elementy polskie i słowackie? Co ze świętami? Kiedy obchodzimy Dzień Matki, kiedy Dzień Ojca – zgodnie z kalendarzem słowackim czy polskim? A zwyczaje podtrzymywane przez naszą rodzinę? Polskie z elementami słowackiej tradycji czy może słowackie z elementami polskiej? A kuchnia? Chleb z kminkiem czy może ziemniaki z koperkiem?
Tyle aspekty namacalne, związane z realnymi różnicami między naszymi dwoma państwami, choć to zaledwie czubek góry lodowej. A co z kwestiami uczuciowymi? Tęsknota za ojczyzną, rozdarcie między dwoma światami, osobiste przywiązanie do niektórych ludzi, miejsc, tradycji, potrzeba znalezienia w życiu swoim i całej swojej rodziny właściwej przestrzeni na to, co polskie, i na to, co słowackie.
Do tego szereg decyzji, przypominających nieraz przeciąganie liny, które – jeśli zakończone zwycięstwem jednej ze stron – może sprowadzić nasz dwunarodowy związek na manowce. Bo w takiej relacji równowaga między partnerami jest szczególnie ważna i szczególnie krucha.
Co gorsza, nie zapewnia jej wcale postawienie znaku równości między tym, co polskie, a tym, co słowackie, bo to jest właściwie niemożliwe, przynajmniej nie w dosłownym znaczeniu tego słowa. Nie da się przecież żyć jednocześnie i w Polsce, i na Słowacji… Można się w tym wszystkim nieźle zagubić.
Szukanie właściwej drogi, lawirowanie pomiędzy dwiema rzeczywistościami, które są naszym udziałem, radzenie sobie z tym swoistym rozdwojeniem przypomina nieraz stąpanie po kruchym lodzie. Niektórym przychodzi szalenie łatwo, a dla innych stanowi ogromne wyzwanie. Jest jednak chlebem powszednim polsko-słowackiej rodziny, mniej lub bardziej zjadliwym. Nie można z niego zrezygnować, trzeba więc uczynić go możliwym do przełknięcia na tyle, na ile się da.
Rozwiązanie zależy tylko od nas samych. Niezbędne składniki nie są narzucone odgórnie, ich dobór zależy od każdego z członków naszej rodziny, od miliona wielkich spraw i małych uczuć, od tego, gdzie leży granica naszej prywatnej krainy „Wszystko jest możliwe”. Jedno jest pewne – serce, nawet podzielone na pół, cały czas da radę bić.
Natalia Konicz-Hamada
Zdjęcia: autorka