co dla niego ważne
CO U NICH SŁYCHAĆ?
Nazwisko Frąckowiak naszym czytelnikom nie jest obce, bowiem na łamach „Monitora“ systematycznie przynosimy relacje z działalności Tadeusza Frąckowiaka, konsula honorowego RP w Liptowskim Mikulaszu. Tym razem przedstawimy jednak jego syna Jakuba, który wraz z rodziną gościł nas w swoim domu.
Zbliżamy się do dzielnicy domów jednorodzinnych w Liptowskim Mikulaszu. W jednym z nich czekają na nas wszyscy członkowie rodziny i już na początku, zanim obejrzymy ich piękne lokum, dowiadujemy się, że ten dom to spełnienie ich marzeń i wybór… ich syna Jakuba. Pewnego bowiem razu chłopiec podczas rodzinnego spaceru podbiegł do furtki tegoż domu, który – jak się okazało się –był na sprzedaż.
W ten sposób państwo Frąckowiakowie dowiedzieli się, że nieruchomość, którą zawsze podziwiali, może stać się ich własnością. „Nasz Kuba ma czasami taki dar; otwiera nam oczy na coś, czego my nie widzimy“ – opisuje mama chłopca i mocno go przytula.
Oprócz 12-latka poznajemy też 15-letnią Karolinkę i liczącego sobie 6 i pół roku Filipa. Za chwilę każdy z nich pokaże nam swoje królestwo, czyli swój pokój. Potem zasiądziemy w kuchni przy dużym stole, by porozmawiać, jak wygląda życie tej rodziny i do jakiego stopnia Polska i polskie pochodzenie mają wpływ na jej członków.
Od cebuli po dyrektorskie biurko
Frąckowiakowie – ojciec i syn – tworzą tandem w spółce CBA Verex, która zajmuje się hurtową i detaliczną sprzedażą artykułów spożywczych. Obaj piastują kierownicze stanowiska i od wielu lat wspólnie rozwijają jedną z największych firm na Liptowie. Jakub Frąckowiak jest w niej dyrektorem do spraw personalnych i ma pod sobą ponad 400 pracowników.
Tego stanowiska nie otrzymał od razu, najpierw pracował w firmie na różnych pozycjach. „Ojciec mnie nie oszczędzał. Już jako nastolatek pracowałem dorywczo podczas wakacji. Najbardziej utkwiło mi w pamięci zadanie, które dostałem w magazynie, gdzie musiałem segregować i czyścić niezliczone ilości skrzyń z cebulą“ – wspomina. Dziś cieszy się, że mógł tego doświadczyć, choć wtedy nie był zachwycony.
„Wiem, o co chodzi, znam zadania pracowników i potrafię docenić ich pracę na różnych stanowiskach, ponieważ sam ją kiedyś wykonywałem“ – konstatuje.
Dopytuję jeszcze, czy jako syn szefa nie był traktowany ulgowo, ale Kuba zaprzecza i wspomina, jak pewnego razu się zbuntował i nie wykonał zadań, które poleciła mu kierowniczka jednego ze sklepów, czym ją zdenerwował. „Wtedy wyszedłem obrażony, trzaskając drzwiami, ale nawet nie zdążyłem dotrzeć do domu, kiedy tato o wszystkim się dowiedział“ – wspomina mój rozmówca. Ojciec szybko kazał wrócić mu do pracy i przeprosić kierowniczkę.
Dyplomacja czy biznes? Oto jest pytanie!
Ścieżka kariery zawodowej potomka biznesmena jest często narzucona z góry, szczególnie wtedy, kiedy mowa o firmie rodzinnej „Kiedy skończyłem studia rolnicze w Nitrze, ojciec wziął mnie na rozmowę i dał wolną rękę, bym sam dokonał wyboru“ – wspomina Kuba. Nie było to łatwe, gdyż nasz bohater rozważał też możliwość podjęcia zupełnie innej pracy – w dyplomacji! Taka myśl zakiełkowała w nim wtedy, kiedy przebywał na stażu w Berlinie.
Początkowo wyjechał do Niemiec na jeden semestr studiów rolniczych, ale został trzy. Tam podjął nowe wyzwanie i został stażystą w słowackiej ambasadzie. „Otrzymałem za tę pracę takie wyróżnienie i rekomendacje, że mogą mi jej pozazdrościć najlepsi studenci dyplomacji“ – opisuje.
Po rozmowie z ojcem jednak zaczął rozważać pracę na rzecz firmy. „Co ciekawe, tato mi tylko zadawał pytania, a ja po nich przewartościowałem swoje plany“ – wyjaśnia i wspomina, że z firmą był zżyty od dzieciństwa; jeszcze będąc w szkole średniej, tworzył dla niej loga, z których niektóre są używane do dziś.
Niedaleko pada jabłko od jabłoni?
Podpytuję Jakuba, czy widzi w sobie podobieństwo do ojca, a on przytakuje, że na pewno częściowo tak. „Mam tę smykałkę do interesów, co niektórzy kwitują stwierdzeniem: typowy Polak“ – opisuje z uśmiechem, a jego żona potwierdza.
Nasz bohater docenia postawę ojca, który od najmłodszych lat przykładał dużą wagę do znajomości języka polskiego swoich dzieci. „Wtedy tego nie lubiłem. Denerwowało mnie, kiedy ojciec mówił do mnie wyłącznie po polsku i wymagał, bym odpowiadał mu w jego języku, ale teraz jestem mu za to wdzięczny“ – podsumowuje. Dziś wszędzie porozumie się po polsku.
On sam do swoich dzieci nie mówi w tym języku. „Dopiero w momencie, kiedy przekraczamy granicę i jesteśmy w Polsce, wtedy Kuba mobilizuje nas wszystkich, byśmy przyszli na polski“ – zdradza jego żona, która będąc w Polsce, podłapuje polskie słownictwo. Okazuje się, że wyjazdy do kraju przodków Jakuba uwielbiają wszyscy. Jeżdżą do rodziny do Wielkopolski, ale kochają też Kraków, gdzie zawsze, wręcz obowiązkowo jedzą polskie dania, takie jak żurek z jajkiem i białą kiełbasą, za którym przepadają.
Dziewczyny Jakuba
Z Katką poznali się w 2001 roku podczas studiów w Nitrze. „Ciekawe, że nigdy wcześniej go nie widziałam, ale od kiedy pojawił się na imprezie w naszym akademiku, spotykałam go na korytarzach uczelni codziennie“ – wspomina Katarina. Oboje wpadli sobie w oko. Katka, pochodząca z Prievidzy, nawet nie zdawała sobie sprawy, że przeprowadzka za ukochanym dużo zmieni w jej życiu, że wejdzie do tak znaczącej na Liptowie rodzinie.
Kolejne zmiany życiowe przyszły po narodzinach dzieci. Kiedy pytam Jakuba, z czego jest najbardziej dumny, od razu odpowiada, że właśnie z rodziny. Z dumą, ale i też z wrodzoną skromnością opisuje narciarskie sukcesy swojej córki. Karolina stanęła pierwszy raz na nartach w wieku trzech lat i szło jej świetnie. Kiedy miała pięć lat, bezbłędnie przejechała slalom. To sprawiło, że zarówno rodzice, jak i trenerzy uwierzyli, że dziewczynka ma talent.
Zaczęła więc intensywnie trenować i właśnie te treningi wyznaczają dziś rytm życia całej rodziny: codzienne ćwiczenia, obozy narciarskie, częste wyjazdy na lodowce za śniegiem, kiedy na Liptowie go brak. Nawet latem nie ma laby – wtedy Karolina musi trenować biegi, jazdę na łyżworolkach, pływanie czy jazdę na rowerze.
Narciarstwo to jej chleb powszedni, ale i pasja, dlatego nie dziwi nas duży zbiór nart, zgromadzonych w specjalnym pomieszczeniu, przeznaczonym do przechowywania sprzętu sportowego. Ten jest dosyć kosztowny, ale sukcesy Karolinki wśród juniorów powodują, że młoda sportsmenka ma szanse osiągnąć bardzo dużo.
Hokejowe marzenia
Kiedy tak rozmawiamy o sporcie, okazuje się, że Jakub marzył o hokeju, ale wszystkie plany pokrzyżował mu wypadek, któremu uległ w dzieciństwie. „Jechałem rowerem po chodniku, kiedy nagle kierowca jednego samochodu podczas wyprzedzania innego wpadł w poślizg i wjechał na mnie“ – wspomina Kuba, który wówczas najpierw znalazł się na masce auta, a potem siła uderzenia wyrzuciła go w powietrze. Stracił przytomność.
W szpitalu przez miesiąc dochodził do siebie, kolejne trzy w domu. Niestety, marzenia o sporcie wyczynowym musiały pójść w zapomnienie, bowiem lekarz zakazał mu uprawiania sportów, w których narażona jest głowa. Dziś jeździ na nartach jedynie rekreacyjnie. Ale wygląda na to, że sportowe marzenia Jakuba są też udziałem najmłodszego członka rodziny, Filipa, który już jako trzylatek marzył o tym, by zostać hokeistą, a konkretnie bramkarzem.
Wtedy ojciec obiecał mu, że jak zacznie chodzić do szkoły, to zapisze go na treningi hokeja. „Bardzo mnie zaskoczył, kiedy pierwszego dnia, po powrocie ze szkoły przypomniał mi o tym. On naprawdę na to czekał!“ – wspomina Kuba, a jego żona dodaje, że chłopiec ma w sobie niesamowitą cechę zwycięzcy i świadomie dąży do celów, które pojawiają się przed nim. I – jakby na zawołanie – pojawia się w kuchni Filip, dopytując, kiedy będą piekli ciasteczka. Okazuje się, że rodzice obiecali mu wspólne pieczenie, więc teraz pilnuje, by tę obietnicę spełnili.
Bezradność medycyny
Katka i Jakub z wielką miłością mówią o swoich dzieciach, z których najwięcej uwagi wymaga syn Jakub. Kiedy dziecko miało 6 – 7 miesięcy, zauważyli, że nie rozwija się, jak inne dzieci; jego motoryka była opóźniona. Rozpoczęły się długie miesiące badań, ćwiczeń, wizyt u najlepszych lekarzy, wyjazdów do sanatoriów. Okazało się, że medycyna nie jest w stanie wszystkiego zdiagnozować, jedyne, co stwierdzono, to to, że chłopiec ma dziecięce porażenie mózgowe.
To był dla wszystkich bardzo trudny okres. Zmęczeni, bez nadziei, bez odpowiedzi na wiele pytań, osamotnieni, zrezygnowani wreszcie usłyszeli od pewnego lekarza najcenniejszą radę: „Przyjmijcie syna takim jakim jest!”. Wtedy nastąpił pewien przełom. „Pomogło nam to w funkcjonowaniu rodziny.
Przestaliśmy się spinać i koncentrować tylko na Jakubku, któremu poświęcałam cały mój czas, a przecież miałam wtedy jeszcze córkę, też małą, która wymagała czułości od mamy“ – wspomina Katarina i dodaje, że ciągłe zadręczanie się pytaniami dlaczego? w ogóle nie pomagało. Relacje w rodzinie zaczęły się zmieniać. Kubuś chodzi i reaguje. Jest przez wszystkich członków rodziny bardzo kochany.
Oczywiście wymaga szczególnej opieki. Katka potwierdza, że pojawienie się trzeciego dziecka pomaga w rozwoju Jakuba, który na swój sposób obserwuje młodszego brata. Państwo Frąckowiakowie są wdzięczni losowi za tego najmłodszego potomka, choć niełatwo było im zdecydować się na trzecie dziecko. „Najbardziej obawiałam się tego, czy urodzi się zdrowe, ale kiedy podszedł do mnie Kubuś i położył mi intuicyjnie rękę na brzuchu, to jakby wszystkie złe emocje prysnęły i na szczęście dziś możemy cieszyć się Filipem“ – opisuje Katarina.
Rozpędzony pociąg
Kiedy mały Filip ponownie pojawia się w kuchni i dopytuje o pieczenie ciasteczek, nasza rozmowa dobiega końca. Życie tej rodziny będzie toczyć się swoim torem. „To taki rozpędzony pociąg, z którego nie da się wysiąść, ale da się znaleźć zdrowy balans“ – podsumowuje Katka. „W tym szybkim świecie my mamy swoją oazę, bo nasze tempo musimy dostosować do Jakubka i do najmłodszego dziecka“ – dodaje i tuli dzieci.
Widać, że naprawdę potrafią się cieszyć sobą, a rodzina to największa wartość dla każdego z nich.
Małgorzata Wojcieszyńska, Litpowski Mikulasz
Zdjęcia: Stano Stehlik