Luty to czas karnawału, ale w tym roku coś zupełnie innego zajęło moją uwagę. Po rozmowie z mieszkającą w Australii koleżanką zaczęłam bacznie śledzić sytuację na tym najmniejszym kontynencie.
Co roku Australię nawiedzają pożary, jednak te, które trwają już od jesieni minionego roku, są największe od dziesięcioleci. Pożary dotknęły wszystkie stany i terytoria Australii, ale najgorsza sytuacja jest na południowym wschodzie kraju w Wiktorii i Nowej Południowej Walii. Dym, który utrudnia życie mieszkańcom stolicy, dotarł także do Nowej Zelandii, a nawet Ameryki Południowej.
Spłonęła powierzchnia odpowiadająca wielkością obszarowi Słowacji. Nie mogłam wprost uwierzyć, gdy w grudniu minionego roku dowiedziałam się, iż w pożarach zginęło pół miliarda zwierząt! W pierwszej chwili uznałam, że źle usłyszałam, ale prawda była szokująca i bolesna. Taka liczba była dla mnie nie do wyobrażenia. Miesiąc temu mówiło się już o miliardzie martwych zwierząt.
Australia jest jednym z niewielu centrów różnorodności biologicznej na świecie. Na kontynencie tym żyje około setki ssaków, niewystępujących nigdzie indziej. I oto nagle dziesiątki zagrożonych gatunków znalazło się na skraju wyginięcia z powodu pożarów.
Gdy w mediach społecznościowych zobaczyłam przerażające zdjęcia, przedstawiające płomienie, gęste kłęby dymu, zgliszcza i poparzone zwierzęta, dziwiłam się, dlaczego wciąż nie zdołano jeszcze ugasić pożarów i dlaczego inne państwa, a najlepiej cały świat, nie włączył się we wspólną walkę z żywiołem. Do dziś mam przed oczami fotografie wystraszonych i zdezorientowanych kangurów, otoczonych z wszystkich stron przez płomienie.
W pamięci utkwiły mi zwłaszcza smutny widok koali, siedzącego na zgliszczach drzewa eukaliptusowego, zwęglone szczątki kangurów oraz koale łapczywie pijące wodę z butelek. To właśnie koale, których zginęło już 8 tys., stały się symbolem cierpienia zwierząt w Australii.
W akcję pomocy włączyło się wiele organizacji społecznych, aktorzy i celebryci. Uznanie należy się wszystkim, którzy pomagają, zwłaszcza strażakom i zwykłym ludziom, takim jak pewien 22-letni myśliwy, który tym razem wynosił z ognia poparzone zwierzęta, by przenieść je do pobliskich schronisk. I chociaż zdjęcie jego, trzymającego owiniętego kocem koalę, obiegło media na całym świecie, a jego samego obwołano bohaterem, to on podkreślał, że to rolnicy, myśliwi i robotnicy zasługują na miano bohaterów, bowiem to oni najchętniej włączają się w pomoc zwierzętom z objętych pożarem terenów. I właśnie ta bezinteresowna pomoc i miłość do bezbronnych zwierząt wzbudziła moje zainteresowanie.
Być może ktoś zapyta, jak będąc na drugim końcu świata może pomóc płonącym lasom w Australii. Pomóc można na różne sposoby! Można np. wesprzeć finansowo jedną z kilku organizacji, walczących ze skutkami pożaru, ratujących i leczących poparzone zwierzęta. Można też pomóc materialnie, posyłając koce, ubranka i legowiska dla zwierząt, worki dla kangurów czy gniazda dla ptaków. Można także zaadoptować koalę, pokrywając roczny koszt jego utrzymania, lub zostać członkiem lub sponsorem szpitala koali.
Każdy może pomóc już dziś, dokonując nawet niewielkich zmian w swoim stylu życia, ponieważ pożary są konsekwencją kryzysu klimatycznego, z którym przyszło nam się zmierzyć.
Magdalena Zawistowska-Olszewska