Ile w nas winy…
KINO OKO
Daniel, dwudziestoletni chłopak wychodzi z poprawczaka. Zostawia za sobą piekło i „kolegów”, którzy nie znają litości. Opuszcza to miejsce z poczuciem, że musi zmienić swój własny świat. Opiekun – ksiądz z poprawczaka – wspiera Daniela duchowo w tym postanowieniu.
Chłopak ma w plecaku sutannę i koloratkę – znaki przemiany, która być może nadejdzie. Kiedy dociera do niewielkiej miejscowości na Podkarpaciu, w której miał rozpocząć pracę w tartaku, niespodziewanie trafia na plebanię i zostaje… księdzem.
Scenariusz nawiązuje do autentycznych zdarzeń, ale nie jest jednostkową opowieścią. Scenarzysta, debiutant Mateusz Pacewicz, pracował nad tym tematem osiem lat i efekt drobiazgowej i wnikliwej analizy społecznej i psychologicznej jest widoczny. To także opowieść o skłóconej społeczności małego miasteczka, fasadowości wiary, o braku autentycznego przeżywania tragedii, która zdarzyła się w tym miasteczku, o zakłamaniu i obłudzie… Uzdrowicielem tej sytuacji ma być fałszywy ksiądz.
Bartosz Bielenia, odtwórca roli Daniela w filmie Jana Komasy „Boże ciało”, został w grudniu 2019 roku laureatem nagrody im. Zbigniewa Cybulskiego, którą przyznaje się młodym, wyróżniającym się aktorom za wybitną indywidualność. Rola Daniela to prawdziwa kreacja. Aktor już we wrześniu ubiegłego roku na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni po pierwszym pokazie filmu, a jeszcze przed oficjalną premierą mówił, że sprawy wiary, religii nie są mu obce, więc ta rola była dla niego poważnym, osobistym wyzwaniem.
Musiał zmierzyć się z własnym światem metafizycznym. Efekt owego mierzenia się jest niebywały. Film jest swoistą przypowieścią o wierności wyznawanym ideałom. Reżyser wraz ze scenarzystą dbają o realia, ale też potrafią odnaleźć klimat polskiej prowincji i tę opowieść obdarzają lekką, miejscami zabawną ironią i ciepłą mądrością.
To film, który trzeba koniecznie zobaczyć, bo nie ma w nim fałszu ani tym bardziej zbędnych ozdobników. Prawda psychologiczna wciąga widza. Prostota narracji, autentyczność dialogów dotyczących grzechu i winy, ale także skruchy i przebaczenia nie pozostawiają widza obojętnym na pokazywany przez reżysera świat.
Jan Komasa jest reżyserem trzech znaczących filmów: „Sali samobójców”, „Miasta 44” i właśnie najbardziej dojrzałego artystycznie „Bożego ciała”. Ten obraz, słusznie uważany za uniwersalny, wart jest nie tylko festiwalowych nagród. Opowieść o świecie, w którym obraca się Daniel, jest niezwykle szczera. Sięga do najgłębszych pokładów ludzkiej wrażliwości, ale również obnaża zakorzenione uprzedzenia i obojętność. Reżyser rozumie wady tych, którzy otaczają głównego bohatera, rozumie też potrzebę przemiany Daniela i prowadzi tę opowieść uczciwie. Nie ma tu taniej agitacji ani doraźnej propagandy, natomiast jest duchowość.
Człowiek zmaga się z sobą, ale też ze złem, które go otacza. Próbuje budować świat wartości, ale okazuje się, że nie sposób przebić się przez ugruntowaną, zastaną mentalność. Obłuda jest silniejsza niż dobro, złość może zabić każdego, kto szuka przebaczenia. Jest wina, ale jest też zadośćuczynienie, dramat, którego nie sposób nie dostrzec. I jest miłość: delikatna, wrażliwa, rodząca się ostrożnie. Stopniowanie emocji jest siłą tego filmu. Odwoływanie się do namiętności wzmacnia autentyczność opowieści.
Jan Komasa za reżyserię „Bożego ciała” otrzymał już Złote Lwy w Gdyni i nagrody w Wenecji i Luksemburgu. To bardzo ważny film w polskiej kinematografii, będący na pewno osiągnięciem artystycznym minionego roku, zrobiony przez wrażliwego, nieobojętnego twórcę. Trzyma ten film w napięciu, bo nie ma w nim zbędnych scen. I słusznie krytyka porównuje styl opowieści Komasy do wysokiej klasy światowego kina. Zgłoszenie więc tego filmu jako polskiego kandydata do Oskara, czyli nagrody Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej nie jest przypadkiem. „Boże ciało” powalczy również o Złote Globy.
Jan Komasa został zaproszony z „Bożym ciałem” na 60 światowych festiwali, zaś prawa do dystrybucji filmu sprzedano w ponad 40 krajach.
Alina Kietrys