Mężczyźni po przejściach

 KINO OKO 

Motyw bohatera, odbudowującego po życiowym upadku własne życie, jest znany już od czasów mitologii greckiej. Nie zmienia to faktu, że ten właśnie motyw jest jednym z często wykorzystywanych w sztuce, bowiem prawie każdy jest w stanie się z nim utożsamić. Kto nie popełnił błędu, który musiał naprawiać żmudną pracą, niech pierwszy rzuci kamieniem.

Upadek bohatera i proces powrotu na szczyt często wykorzystywany jest w filmach o sporcie, które choć królują od lat w hollywoodzkich produkcjach, rzadko trafiają na polskie ekrany. „Underdog” w reżyserii debiutującego Macieja Kawulskiego to pierwszy polski film o walkach MMA, a dla mnie pierwszy polski odpowiednik filmów z kategorii „Rocky”.

Choć spodziewałam się najgorszego, bo kino gatunkowe nie jest naszą najmocniejszą stroną, to zostałam przez twórców mile zaskoczona. Owszem, to nie jest kino moralnego niepokoju czy ambitne, intelektualne dywagacje o losach świata, ale jest to bardzo dobra rozrywka, która nie obraża widza swoją banalnością i niedociągnięciami.

Mistrz MMA Borys „Kosa” poprzez zawirowania życiowe popełnia błąd, traci wszystko i spada z samego szczytu na dno. Podnosi się jednak i krok po kroku dzięki żmudnej pracy odbudowuje swoje życie, nadszarpniętą opinię i własne poczucie wartości. W finałowym starciu może uratować honor tylko ponownie walcząc ze swym największym rywalem.

Scenarzysta Mariusz Kuczewski zgrabnie wykorzystuje wątki znane nam z innych filmów o sporcie. Owszem, mamy wrażenie, że już to gdzieś widzieliśmy, że znamy wszystko na pamięć, ale całość jest na tyle efektowna, że wciąga tak samo, bez względu na to, że wiemy, iż dobro znowu zwycięży. Plusem jest, że film ten nie jest pokazem przemocy i mordobicia, choć mógł pójść w tę stronę. Wizualnie jest to dobry teledysk, nawiązujący stylistycznie do filmów Guya Ritchiego z wieloma ujęciami w slow motion.

Momentami może jest to nawet film bardziej efekciarski niż efektowny, ale oko się cieszy, że wreszcie ktoś sięgnął po sprawdzone, światowe tricki. Może niektóre dysputy filozoficzne bohaterów rażą sztucznością, może wątek rosyjski pojawia się ni z gruszki, ni z pietruszki, ale te niedociągnięcia nie przeszkodziły mi w spędzieniu udanego wieczoru. Aktorsko też okazało się co najmniej dobrze – Eryk Luboś jako „Kosa” był smaczny, Janusz Chabior jako jego trener genialny.

Tylko grający rywala Mamed Chalidow niestety jest drewniany, ale skoro mnie udało się przymknąć na to oko, to i Państwu polecam skupić się na pozytywach filmu, a nie jego niedociągnięciach. Polecam na jesienne wieczory ten kawałek niewymagającej intelektualnie rozrywki. Mimo że nie jest to rozrywka na najwyższym poziomie, to cieszy mnie, że polskie kino gatunkowe idzie, nareszcie, w dobrym kierunku.

Magdalena Marszałkowska

MP 11/2019