Najlepsi z najlepszych

 KINO OKO 

„Nigdy w historii ludzkich konfliktów tak wielu nie zawdzięczało tak dużo tak nielicznym” – to historyczne słowa Winstona Churchilla, wypowiedziane na cześć polskich lotników biorących udział w bitwie o Anglię. My Polacy znamy je tak dobrze, jak datę bitwy pod Grunwaldem, gdyż udział Polaków w działaniach powietrznych nad Europą w II wojnie światowej należy do jednej z najchlubniejszych kart naszej historii.

Tym bardziej dziwi fakt, że dopiero w roku 2018 doczekaliśmy się sfilmowania losów polskich lotników legendarnego Dywizjonu 303. Nie dziwi zaś fakt, że wszyscy czekaliśmy gorączkowo na efekt końcowy pracy filmowców. Jakimś dziwnym zrządzeniem losu zarówno Polacy, jak i Anglicy postanowili w tym samym czasie nakręcić swoje filmy na ten sam temat.

Przyznam, że i ja czekałam z wypiekami na twarzy zarówno na dzieło rodzime, jak i wyspiarskie, bo temat dotyczy pośrednio także mojej historii rodzinnej. Czemu więc recenzja dopiero teraz? Może właśnie dlatego, żeby nie pisać pod wpływem emocji, tylko nabrać dystansu i ocenić twórców bez wewnętrznego dygotu emocjonalnego.

Nie będę dokładnie porównywać dla Państwa obu filmów, ale przyznam, że polski film „Dywizjon 303. Historia prawdziwa” (reż. Denis Delić) bardziej do mnie przemówił i złapał za gardło, choć nie jest tak wielkim dziełem, jak zapowiadali to jego producenci. Film nie jest wybitny, ale ma bardzo dobre momenty. Jest wart obejrzenia i nie wywołuje wstydu oraz ciarek żenady, jak wiele innych historycznych koszmarków (choćby „Bitwa o Wiedeń”).

Nie będę Państwa zanudzać treścią, bo tę albo znacie, albo przeczytacie o niej w każdym streszczeniu. Zacznę od plusów. Przede wszystkim ogromnym zaskoczeniem są bardzo dobre sceny batalistyczne, rozgrywające się w powietrzu, wymagające dużych nakładów finansowych. Dynamiczne prowadzenie kamery, zwroty akcji i solidne efekty specjalne to najmocniejsza strona filmu. Jest to też, niestety jedyny element, trzymający w napięciu.

Scenariusz, podobno oparty na prozie Arkadego Fiedlera, nie dorównał oryginałowi. Rozłazi się w szwach, przynudza, a sceny obyczajowe nie wynikają jedna z drugiej. Są jak rozrzucone puzzle, które mają wypełnić luki pomiędzy fantastycznymi scenami walk powietrznych. Niedomknięte wątki miłosne i towarzyskie pojawiają się nie wiadomo po co i bardzo kuleją, pozostawiając widza w zakłopotaniu.

Bohaterowie są jednowymiarowi: Polacy są bohaterscy i koniec, żadnych innych cech charakteru nie mają, Anglicy zaś są flegmatyczni i nieufni – starczy, koniec, kropka. Tylko Niemcy – po raz pierwszy chyba w polskiej kinematografii – są przedstawieni nie w sposób jednoznaczny. Barwo za to!

Jeśli idzie o aktorstwo, to trzeba przyznać, że aktorzy dawali z siebie sporo, ale przy braku dobrze zarysowanych bohaterów, nie mieli za bardzo co grać. Mimo to miło patrzyło się na polskich przystojniaków w mundurach RAF. Koniec filmu urwany, bez pointy, bez konkluzji. Bardzo dobrym pomysłem było natomiast wplecenie historycznych fotografii, pokazujących twarze prawdziwych bohaterów. To  chwyta!

Jeden z producentów i współautor scenariusza Jacek Samojłowicz podobno twierdził, że na Zachodzie ludzie będą oglądali ten film z wypiekami na twarzy. Trochę chyba jednak przesadził w swojej fantazji. Nie, ludzie z Zachodu widzieli większe widowiska i filmy, oparte na dużo lepszych scenariuszach.

Ja oglądałam, owszem, z wypiekami, ale pewnie dlatego, że mój dziadek był pilotem Dywizjonu 301, więc widząc powietrzne bitwy, mogłam sobie wyobrażać, co czuł i jak wyglądało jego życie w czasie wojny. Wypieki znikały jednak w scenach obyczajowych, które nudziły brakiem konsekwencji w prowadzeniu fabuły. Jakiś recenzent napisał „slajdowisko” i zgadzam się z nim w pełni.

Mimo braków polecam obejrzenie, bowiem warto przypomnieć sobie polskich lotników i ich wspaniałe czyny. Kto jednak liczy na dzieło wybitne, ten się zawiedzie.

Magdalena Marszałkowska

MP 6/2019