Polak, który uratował słowacką szkołę przed likwidacją

 CO U NICH SŁYCHAĆ? 

Zbliżamy się do Szkoły Podstawowej nr 2 w Senicy. Jak się później dowiemy, uczęszcza do niej aż 605 uczniów! Szkoła ma dobrą renomę w okolicy, jej uczniowie zdobywają liczne nagrody w konkursach i olimpiadach. Jej dyrektorem od 17 lat jest pochodzący z Bydgoszczy Polak Krzysztof Siwiec. To on będzie naszym przewodnikiem.

Przed nami duży budynek szkolny z okazałym wejściem głównym i podjazdem dla niepełnosprawnych. Uwagę zwracają łopoczące na wietrze trzy flagi: europejska, słowacka i polska. Jak się później dowiemy, ta polska była wciągnięta na maszt specjalnie na nasz przyjazd!

W szkole wiedzą o nas – już przy wejściu wita nas woźna i odprowadza do gabinetu dyrektora. Ten energiczny mężczyzna pracuje w szkole 33 lata, a funkcję dyrektora pełni od lat 17, co oznacza, że to już jego czwarta kadencja. Od razu przechodzi do konkretów: informuje, ile ma czasu, i proponuje zwiedzanie szkoły, a potem powrót do jego gabinetu. Podoba nam się jego elastyczność – od razu zareagował na propozycję spotkania, na które umówiliśmy się telefonicznie… zaledwie dwie godziny wcześniej!

 

Zdjęcie z dyrektorem

Kiedy idziemy korytarzami szkolnymi, wszyscy mówią nam „dzień dobry“, a kiedy proponujemy uczniom, by stanęli do wspólnej fotografii z dyrektorem, robią to z chęcią. To pierwszy sygnał, że dyrektor jest przez nich lubiany. Z wzajemnością. „Bardzo lubię przebywać z młodymi.

Kontakt z nimi daje człowiekowi zupełnie inne spojrzenie na świat, odmładza myślenie, a poza tym nie mogę przecież siedzieć tylko za biurkiem, chcę być blisko nich, żeby wiedzieć, czym żyją“ – wyjaśnia dyrektor Siwiec, który także uczy techniki i fizyki. Od przyszłego roku szkolnego dyrektorzy słowackich szkół prawdopodobnie nie będą już zobowiązani do prowadzenia lekcji, ale tego sobie nasz bohater nie wyobraża i z tej możliwości nie zamierza korzystać.

 

Od siłowni po igloo

Dyrektor prowadzi nas na najwyższe, trzecie piętro budynku, by z góry pokazać nam nowe boisko i siłownię do treningów workout. Widzimy też klasyczne boisko i nowoczesny plac zabaw. W ciągu dnia korzystają z nich uczniowie, a od 16.30 mieszkańcy Senicy. „Bardzo lubię tego typu projekty, które rodzą się w mojej głowie, by udoskonalić szkołę, a potem cieszę się, kiedy udaje mi się na nie zdobyć środki z różnych źródeł“ – opisuje Siwiec, który współpracuje tak z miastem, jak i z innych podmiotami.

Motywuje również rodziców uczniów, by inwestowali w modyfikację szkoły. Potwierdza też moje przypuszczenie, że możliwości zdobywania funduszy znacznie się poprawiły, od kiedy Słowacja weszła do Unii Europejskiej. „Kocham tego typu wyzwania, kiedy z niczego powstaje coś!“ – mówi z entuzjazmem i wymienia kolejne projekty – właśnie trwają prace nad tym, by na dworze powstało zielone igloo, a z kolejnego okna widać ogródek szkolny, w którym uczniowie mogą siać i sadzić rośliny, a potem obserwować ich wzrost. Aż szkoda, że tego dnia leje i nie możemy przyjrzeć się z bliska tym wszystkim atrakcjom, które szkoła oferuje poza swoim budynkiem.

 

Uratowana od likwidacji

Aż trudno uwierzyć, że szkoła była przeznaczona do likwidacji. „Jeszcze w 2002 roku uczęszczało tu tylko 300 uczniów, dziś ich jest 605, ale zainteresowanych jest jeszcze więcej, jednak nie jesteśmy w stanie ich przyjąć“ – mówi Siwiec, który 17 lat temu podjął się postawienia szkoły na nogi. Udało się! Jego przedsiębiorczość, nie tylko dotycząca inwestycji budowlanych, ale i podejście do nauczycieli i personelu, a przede wszystkim do uczniów i rodziców, owocuje. „Kiedy idę korytarzem, z maluchami przybijamy sobie piątkę.

Lubię pożartować z uczniami, ale jestem też wymagający i jak przechodzimy na poważne tematy, to żarty się kończą“ – twierdzi mój rozmówca. Wszyscy tu są odpowiednio motywowani. Siwiec szefuje z ludzką twarzą, ale – jak trzeba – to i twardą ręką. Za swój sukces uważa też doskonałe kontakty z miastem, mimo że za jego kadencji dyrektorskich zmieniło się trzech burmistrzów. „Tak, jestem dobrym dyplomatą“ – kwituje z uśmiechem i chwali się, że jest zapraszany na wszystkie ważne spotkania w magistracie, a także na te wyjazdowe, do partnerskiego miasta Senicy – do Pułtuska.

„Ostatnio nawet sam reprezentowałem miasto, ponieważ burmistrz nie mógł się wybrać do Polski“ – dodaje. Partnerskie kontakty z Pułtuskiem przekładają się również na odwiedziny młodzieży szkolnej, w co włącza się też szkoła, prowadzona przez naszego bohatera, który w regionie jest znany jako Polak, który we wszystkim pomoże, również wtedy, gdy jacyś polscy turyści wpadną na Słowacji w tarapaty, związane z wypadkami czy kradzieżami –  wówczas wciela się w rolę tłumacza na policji i w prokuraturze.

Budowniczy

Idąc z nim szkolnymi korytarzami, zwracamy uwagę na piękne, kolorowe szafki dla uczniów, które przyjechały na zamówienie z Polski. „Uczniowie mogli sobie wybrać wzór, który będą mieć konkretne klasy na swoich szafkach” – wyjaśnia gospodarz. Zaglądamy do drugiej klasy, gdzie witają nas maluchy. Dyrektor nas przedstawia i informuje dzieci, że ich zdjęcie będzie w polskim czasopiśmie. Chętnie więc pozują ze swoją wychowawczynią, odpowiadają na nasze pytania i pokazują laurkę, którą zrobiły na urodziny swojej nauczycielki.

Kiedy idziemy dalej, dowiaduję się od dyrektora o kolejnych inwestycjach, na przykład łączniku między szkołą a salą gimnastyczną. „Wcześniej dzieci musiały przechodzić przez podwórko, żeby dostać się na zajęcia z wychowania fizycznego, podobnie było z dotarciem na stołówką“ – opisuje i prowadzi nas podziemnym korytarzem do jadalni. Właśnie jest pora obiadowa i w kolejce do okienka ustawiają się uczniowie.

Obiady są tu wydawane po przyłożeniu karty do specjalnego czytnika. „Dzięki temu systemowi rodzice wiedzą, co ich pociechy dziś zjadły“ – mówi Siwiec, dodając, że szkolna kuchnia wydaje każdego dnia około 450 obiadów, z których korzysta także on sam.

 

Sukcesy podopiecznych

Zaglądamy jeszcze do specjalnego pomieszczenia, w którym można organizować kameralne imprezy. A tych szkoła ma na koncie bardzo dużo. „Cztery lata temu uzyskaliśmy tytuł najlepszej szkoły w województwie, gościliśmy więc ministra edukacji, który przyjechał do nas z gratulacjami“ – mówi z dumą Siwiec i wymienia kolejne sukcesy, np. czwarte miejsce na Słowacji z matematyki na egzaminach kończących szkołę podstawową, zwanych monitorem, czy ubiegłoroczne pierwsze miejsce na mistrzostwach Słowacji w siatkówce dziewcząt.

Nic więc dziwnego, że uczniowie z regionu chcą się dostać do tej szkoły – w tym roku szkoła mogła przyjąć 66 pierwszoklasistów, choć zgłoszeń było blisko 80. „Nauczyciele gwarantują wysoki poziom nauczania, ale kładziemy też duży nacisk na wychowanie i dyscyplinę uczniów, co potem owocuje. Widzimy to szczególnie w konfrontacji z uczniami z innych szkół, z którymi się spotykamy podczas turniejów sportowych, wyjść do kina czy innych okazji“ – podsumowuje. Widać, że w ciągu 33 lat pracy zawodowej zdążył sobie zbudować autorytet.

 

Integracja

W szkole jest 27 klas –  zaglądamy jeszcze do kilku starszych, skąd jeszcze podziwiamy dwie piękne szkolne altanki oraz kasztany jadalne. Na koniec wchodzimy do pokoju nauczycielskiego. Właśnie trwa pięciominutowa przerwa. I choć nauczyciele pospiesznie wchodzą i wychodzą, to na zdjęcia z dyrektorem mają czas wszyscy. Od mojego rozmówcy dowiaduję się potem, że dba też o integrację grona pedagogicznego, czemu służyć mają np. spotkania w altance przy grillu i piwie na koniec roku szkolnego.

W szkole zatrudnionych jest  61 pracowników, z tego 43 nauczycieli. Jeszcze po drodze podziwiamy w gablocie puchary, które zdobyli uczniowie podczas różnych zawodów sportowych. „Mamy też zespół folklorystyczny“ – chwali się dyrektor i wspomina niedawne imprezy majowe, na których wystąpił szkolny zespół.

 

Dlaczego Czechosłowacja?

Kiedy zasiadamy w gabinecie dyrektora Siwca, dowiadujemy się, że kiedyś i on prowadził różne zajęcia pozalekcyjne. Z nostalgią wspomina kółko fotograficzne, jeszcze z czasów fotografii analogowej: „W ciemni wywoływaliśmy z dzieciakami zdjęcia, czasami nawet do nocy.“ Pytam naszego bohatera, jak to się stało, że mieszka na Słowacji. Powód jego przeprowadzki – podobnie jak w przypadku wielu z nas mieszkających w tym kraju – to tzw. emigracja sercowa.

W 1983 roku jako student wychowania technicznego na uniwersytecie Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy  wyjechał do NRD, do miasta Güstrowna zgrupowanie młodzieżowe. Tam przebywała młodzież ze Związku Radzieckiego, Francji, Czechosłowacji, Polski i tam właśnie zapoznał Słowaczkę, która mu wpadła w oko. Dwa lata później, kiedy skończył studia, odbył się ich ślub. „To nie były łatwe czasy. Żeby tu przyjechać, musiałem mieć zaproszenia załatwiane w sądzie wojewódzkim“ – wspomina Krzysztof Siwiec, który dla miłości zostawił wszystko, w tym mieszkanie, które mu kupili rodzice.


Trudne początki

Początki Krzysztofa Siwca w nowym miejscu nie były najłatwiejsze, bo przecież, żeby podjąć pracę jako nauczyciel, musiał znać język. Na początku został zatrudniony jako opiekun w internacie w miejscowym zakładzie chemicznym, który dziś już nie istnieje. Po roku podjął pracę w szkole podstawowej, jednocześnie ucząc się słowackiej terminologii z przedmiotów ścisłych.

Przekonuje mnie, że nie było to aż takie trudne, bo to przecież terminologia w wielu wypadkach międzynarodowa i uniwersalna. Przyznaję mu rację, ale jeszcze dopytuję, w którym języku liczy, bo przecież człowiek pewnych pojęć, zasad, formułek uczy się na pamięć i wykonuje je mechanicznie. „Najczęściej liczę już po słowacku, ale modlę się cały czas po polsku“ zdradza Siwiec.

 

Jedyny dyrektor Polak

Po kolejnym roku, odpracowanym w szkole, został wysłany na egzaminy językowe, podczas których okazało się, że terminologię fachową ma opanowaną lepiej niż egzaminator. Po kilku latach zrobił jeszcze doktorat w Nitrze. To ciekawe, że Polakowi udało się osiągnąć taki poziom, iż może nie tylko uczyć, ale i pełnić funkcję dyrektora! Prawdopodobnie to jedyny na Słowacji dyrektor Polak. „Kiedy po raz pierwszy kandydowałem na to stanowisko, burmistrz nie był pewien, czy obcokrajowiec może ubiegać się o taką funkcję. Sprawdził to więc w różnych źródłach i okazało się, że słowackie prawo zezwala na to“ – opisuje.

 

Tęsknota za Polską

Krzysztof Siwiec cały czas legitymuje się polskim paszportem. „Wie pani, Polakowi to chyba jednak najlepiej jest w Polsce. Tęsknię za ojczyzną“ – zdradza i wspomina, że jego ojciec go przestrzegał przed tą tęsknotą, której sam zaznał podczas zesłania na Syberię. I chyba dlatego nie wyklucza powrotu do kraju, tym bardziej, że jest po rozwodzie, a dzieci są dorosłe: 32-letnia córka jest prawniczką w Senicy, zaś 30-letni syn pracuje w Pradze jako menadżer w Tesco.

Podpytuję, czy dzieci znają język polski, i dowiaduję się, że mój rozmówca nigdy ich nie zmuszał do nauki polskiego, którego nauczyły się poprzez kontakt z polską rodziną i podczas odwiedzin w Polsce. „Jak dorosły, same się przekonały, że znajomość polskiego jest atutem, co w swojej pracy wykorzystują, szczególnie syn, gdyż centrala sieci, w której pracuje, ma siedzibę w Krakowie“ – podsumowuje.

 

Dyrektor motocyklista

Kiedy nasza rozmowa dobiega końca, mój rozmówca wyjawia, że do emerytury zostało mu już tylko dwa i pół roku, co wywołuje moje zdziwienie, gdyż ani wygląd, ani emanująca z niego energia, nie zdradzają jego wieku. „Mam mnóstwo zainteresowań, więc mogę sobie wyobrazić życie bez porannego budzika“ – kwituje. Podpytuję go więc o pasje, o których z radością opowiada.

Wskazuje gablotę pełną pucharów, zdobytych w strzelectwie.  „Sam kiedyś strzelałem no i prowadzę w szkole kółko strzeleckie“ opisuje. Kolejne pasje to turystyka górska i motoryzacja. „Czasami z młodzieżą umawiamy się na spotkania na motocyklach: oni – z racji na swój młodociany wiek – przyjeżdżają na motorach o niskiej pojemności silnika, ja na mojej Yamasze“ – opisuje z entuzjazmem.

Podobnie mówi o wędkarstwie słodkowodnym i morskim – ma na swoim koncie m.in. połowy w Norwegii, gdzie złapał 96-centymetrowego dorsza. Na Słowacji działa w organizacji łowieckiej, liczącej 1200 członków, w której jest przewodniczącym organu kontrolnego.


Ambasador Polski

Zanim opuścimy gabinet dyrektora, podpytuję go jeszcze o to, jak mu się mieszka w Senicy i czy ma kontakt z innymi Polakami. Okazuje się, że w tym regionie zna tylko jedną Polkę, która kiedyś pracowała w miejscowym sklepie. „Zawsze, jak się spotkamy gdzieś w mieście, rozmawiamy po polsku“ – mówi Krzysztof Siwiec, mieszkający tu od 34 lat, który jest chyba najbardziej znanym w regionie naszym rodakiem i aż dziwne, że nie miał do tej pory kontaktu z Klubem Polskim.

„Zawsze patrzyli tu na mnie z ciekawością, na pewno jestem dla tutejszych mieszkańców źródłem informacji o Polsce, takim lokalnym ambasadorem“ –uśmiecha się, choć nie zawsze mu było do śmiechu. Pamięta bowiem czasy, kiedy za komuny źle pisano o Polsce. Złą renomę robili też handlarze. „Pierwszy Polak, którego tu spotkałem, to był właśnie handlarz, który zatrzymał się tu w drodze do Budapesztu. I właśnie tu, w Senicy, zagadnął mnie łamanym słowackim, bym kupił od niego zegarek“ – wspomina. Na szczęście Krzysztof Siwiec swoim przykładem przekonał mieszkańców miasta, że Polska to solidność, klasa, kompetencje i otwartość.

„Jak ktoś w mieście planuje wyjazd do Polski, to zwraca się do mnie, bym mu polecił jakieś atrakcje, które warto zobaczyć” – opowiada i dodaje, że nie musi już tłumaczyć, że polskie wyroby są bardzo wysokiej jakości, bo wystarczy spojrzeć na jego garnitur czy buty, by się przekonać, że jego elegancja pochodzi właśnie z Polski.

 

650 podpisów

Ponieważ zbliża się koniec roku szkolnego, rozmawiamy też o stopniach w słowackiej szkole. Pytam więc, czy nie miał problemu ze słowacką odwróconą skalą ocen, ale on mnie uspakaja, mówiąc, że w Polsce nigdy nie uczył, więc nie zdążył nastawiać dwój. „Na koniec roku mam zawsze duże wyzwanie, gdyż muszę podpisać własnoręcznie każde świadectwo, a jest ich 605!“ – wyjaśnia. Co ciekawe, do niedawna musiał składać swój podpis 1210 razy, gdyż świadectwa, obowiązujące jeszcze dwa lata temu, zawierały wykazy ocen z pierwszego i drugie półrocza i pod oboma musiał się podpisać.

 

Odwiedziny po latach

W drodze do wyjścia podziwiamy jeszcze piękne prace dzieci, zdobiące ściany korytarza. Szkoła robi bardzo dobre wrażenie, nic więc dziwnego, że uczniowie tu wracają, nawet po latach. „Przychodzą nawet po 20 latach od ukończenia szkoły, żeby zapytać, jak się mamy, żeby opowiedzieć o sobie“ – informuje  Krzysztof Siwiec i nie kryje zadowolenia.

My też, bo aż duma rozpiera, kiedy widzimy, że naszemu rodakowi się wiedzie, że odnosi sukcesy i jest poważany w swoim regionie. Szkoła numer dwa w Senicy jest wizytówką człowieka przedsiębiorczego, któremu udało się postawić na nogi miejsce skazane na likwidację. Aż się chce krzyknąć z zachwytu: Polak potrafi!

Małgorzata Wojcieszyńska, Senica
Zdjęcia: Stano Stehlik

MP 6/2019