WYWIAD MIESIĄCA
O tym, co w życiu ważne, o dziennikarstwie, hejcie i nieśmiałości, której się nie wstydzi, udało nam się porozmawiać z jednym z najbardziej znanych polskich prezenterów telewizyjnych, Oliwierem Janiakiem, który przybył do Wiednia, gdzie dla tamtejszej Polonii poprowadził „Bal wiosny”.
Dlaczego wybrał Pan drogę dziennikarza telewizyjnego i prasowego, skoro studiował Pan prawo na wrocławskim uniwersytecie?
Jest we mnie ciekawość drugiego człowieka. Cenię ludzi za określone postawy.
Kogo na przykład?
Są ludzie, na których patrzę z podziwem, którzy są ambitni, jak aktor Maciej Musiał. Forbes o nim pisze, że jest jednym z tych ludzi, którzy przed ukończeniem 30 roku życia zmienią świat. Żyjemy w świecie, w którym brakuje autorytetów, więc ich poszukuję.
Znajduje ich Pan?
Moja praca to rozmowy z ludźmi, których podziwiam. Czekam na te rozmowy z napięciem, bo każde takie spotkanie to zetknięcie się z osobistościami, które rozpalają wyobraźnię. W ciągu 20 lat mojej pracy na pewno takimi osobami byli Janusz Gajos, Krystyna Janda, Wojtek Waglewski czy Grzesiek Markowski.
To są osoby, przed którymi stoi się na baczność?
Oprócz pracy w telewizji redaguję pismo dla mężczyzn „Elle Man” i ostatnio, można powiedzieć, że stałem na baczność przed Wojtkiem Waglewskim, z którym przyprowadzałem rozmowę do tego pisma właśnie. Cenię Wojtka za podejście do życia, za intelekt. Z takich rozmów staram się czerpać jak najwięcej, ale i wypaść dobrze.
Czyli jak?
Chcę być partnerem do rozmowy, a nie tylko „przepytywaczem”. Cudownie jest dowiadywać się od ludzi, jak oni widzą ten świat, który – mam wrażenie, że w naszym polskim wydaniu – się rozpada. Żyjemy w czasach, które są mało przewidywalne, jesteśmy zadymiani informacjami, które niewiele mają wspólnego z prawdą. Jak spośród wielu komunikatów wybrać te, które są prawdziwe. Jak je analizować.
To są zagadnienia, które w 45 roku mojego życia mają znaczenie nie tylko dla mnie, ale i dla mnie jako ojca, który ma być przewodnikiem w życiu swoich dzieci. W jednym z materiałów niedawno przygotowywanych dla magazynu „Elle Man” pojawiła się rozmowa z młodą fotograf, która zwróciła uwagę na to, że wszyscy mówią o smogu, który ciąży nad Polską, ale nikt nie mówi o smogu informacyjnym, którym jesteśmy zatruwani każdego dnia.
Znalazł Pan już sposób, jak pozbyć się tego smogu?
Lubię rozmawiać z takimi ludźmi, którzy ten smog trochę rozrzedzają, bo pokazują, co tak naprawdę w życiu jest ważne. I ja tego szukam. Może dlatego, że jestem już po tej drugiej stronie góry? Bo na szczyt swojego jestestwa wszedłem.
Nie mówię tego w sensie dokonań, bo tych, mam nadzieję, jeszcze sporo przede mną. Mówię o tym, mając na myśli sens mojej obecności na Ziemi. Na szczęście jestem wciąż na górze i po tej stronie, po której świeci słońce, ale trzeba wiedzieć, jak te chmury i ten smog rozegnać, żeby panorama i perspektywa na resztę życia była przyjemne i dobre.
Pan się spotyka nie tylko z polskimi autorytetami. Ma Pan na swoim koncie rozmowy z rożnymi zagranicznymi gwiazdami. Takie wywiady to większe wyzwania, większy stres?
Tak, bo jak się siada na przeciwko Brada Pitta, Leonarda di Caprio czy Angeliny Jolie, to przychodzi moment elektryzacji. Przede wszystkim z tego powodu, że w rozmowie telewizyjnej jest mało czasu. To zazwyczaj 5 minut! Chciałbym, żeby te moje 5 minut zostało zapamiętane nie tylko przeze mnie, przez widzów, ale również przez mojego rozmówcę.
Udaje się? Miał Pan okazję sprawdzić, czy został zapamiętany?
Tak, Richard Gere parę razy tak zareagował, witając się ze mną jakiś czas po naszej rozmowie. Ale nie czarujmy się, taka rozmowa to tylko parę pytań, krótkie strzały, a to przecież nie wystarcza, żeby sobie spojrzeć głębiej w oczy i poruszyć poważniejsze zagadnienia. Za to rozmowy prasowe mają specyficzny klimat! Moja i pani praca – nikt sobie nie zdaje z tego sprawy – to nie tylko wciśnięcie „nagrywaj“, ale spisywanie i obrobianie materiału, żeby tej rozmowie nadać sens.
Chce Pan powiedzieć, że prasa przynosi coś głębszego niż telewizja?
Niestety, prasa przestaje odgrywać większe znaczenie. Kiedy ja staję na baczność podczas rozmowy z Waglewskim, to o czym rozmawiamy, choćby o ojcostwie, zostaje we mnie na zawsze. I nawet jeżeli niewielu czytelników z tego skorzysta, to ja jako człowiek z tego korzystam namiętnie! Szukam w swojej pracy możliwości, jak budować i podtrzymywać autorytety.
A Pan czuje, że jest autorytetem dla innych?
Nie czuję się autorytetem, nie chcę się wymądrzać, bo o życiu nie wiem jeszcze zbyt wiele. Chciałbym, żeby moje życie było ciekawe dla moich synów. Wśród pozostałych nie zamierzam wzbudzać zainteresowania na siłę, choć oczywiście prowadzę swój Instagram, bo to narzędzie pracy.
W dzisiejszych czasach, przy natłoku informacji, stron internetowych, nie potrafimy wyłowić tego, co ważne. Wie pani, że dziś jednego dnia jesteśmy zasypywani taką ilością informacji, jak chłop pańszczyźniany przez całe życie? Jak w tym wszystkim się nie pogubić?
Ma Pan na to jakiś przepis?
Jestem na takim etapie, że próbuję się odcinać od tego, co jest niepotrzebne. Zamiast siedzieć w smartfonie, fajnie jest pograć z synami w piłkę czy w grę planszową. Porozmawiać, no bo jeśli nie damy im przykładu, to oni nie wyjdą poza ekran smartfonu. Można im go dać, ale potem przez ileś godzin traci się kontakt. My dorośli robimy to samo.
Ma Pan klucz do sukcesu zawodowego? Podobno Pańska kariera jest jedną z ciekawszych, gdyż pracę telewizyjną zaczynał Pan od działu sprzedaży.
Trudno mi to ocenić. Pierwszy swobodny program udało mi się przygotować dopiero po kilku latach. To wynika z mojej dużej nieśmiałości. Każde wyjście przed kamerę, na scenę to element stresu i tremy.
Pan jest nieśmiały?
Może to wynika z szacunku do publiczności? Może z niewiary w samego siebie? Walczę z tym za każdym razem. Kilkadziesiąt razy w roku moderuję różne imprezy, od dużych, promujących najnowsze marki ekskluzywnych samochodów, przez festiwal w Sopocie, po kameralne w małych miejscowościach. Wyjście na scenę to jest zawsze niewiadoma. Spotkanie z drugim człowiekiem jest niewiadomą, bo przecież nie wiemy, kogo spotkamy.
To działa w dwie strony.
Tak i dlatego najważniejsze jest być człowiekiem w stosunku do drugiego człowieka. Ja nie mam drapieżnej natury. Nie zależy mi na tym, by wywołać sensację w pracy dziennikarskiej, przejechać się po moim rozmówcy, wytknąć mu coś, żeby widz zobaczył, że jestem sprawnym dziennikarzem.
Moją rolą jest, by rozmówca czuł się dobrze, żebym tak poprowadził rozmowę, by miał okazję zaprezentować się jako najlepsza wersja siebie. Każdy z nas ma w sobie te lepsze i gorsze cechy, lepsze i gorsze dokonania na koncie, a widz ma się dowiedzieć o tej osobie to, co najlepsze, by ją polubił.
Ale Pan zapewne spotykał też takich dziennikarzy, którzy poszukują sensacji.
Dlatego od jakiegoś czasu nie udzielam wywiadów.
Dziękuję więc, że rozmawiamy.
Ludzie mają jakieś wyobrażenia na temat innych. Jednym czy drugim wywiadem my ich nie zmienimy. Pozwólmy sobie mieć własne zdanie na czyjś temat. Dziś to, co jest poranną plotką, po południu zaczyna żyć swoim życiem. Jest śmieciem, smogiem zatruwającym czyjeś życie. Wydostać się poza to sztuka. Robert Lewandowski, z którym niedawno rozmawiałem, mówił mi, że w ogóle nie czyta wiadomości na swój temat.
A Pan?
Ja też nie. Nie muszę się przeglądać w informacjach na swój temat. Mam bliskich wokół siebie, którzy mnie znają. Nie chcę budować opinii o sobie w oparciu o to, co ktoś myśli na mój temat, w oparciu o jakieś fragmentaryczne, gdzieś przeczytane informacje.
Co Pana najbardziej w tym przeraża?
Mam synów, do których dociera hejt adresowany do mnie. Ja jestem dorosły i poradzę sobie z tym, ale mój 9-letni syn niekoniecznie. Apeluję do tych, którzy to piszą, aby włączyli zdrowy rozsądek. Czy informacja, którą rozpowszechniają lub komentują, jest wiarygodna? Ludzie, którzy piszą w serwisach, chyba nie zastanawiają się nad tym, co mogą spowodować tym, co napiszą.
Dlaczego nie zadadzą sobie trudu, by zadzwonić i spytać o zdanie? Nie dadzą szansy, żeby móc się wypowiedzieć na własny temat? Nie pozwólmy, aby smog informacyjny do nas docierał. Nikt przecież nie jest biały czy czarny. Nie oceniajmy się nawzajem. Do tego jest potrzebna wiedza. A gdzie otwartość i szacunek do drugiego człowieka? Bez względu na to, czy jest się wierzącym, czy nie, powinniśmy się kierować przykazaniem: „Miłuj bliźniego swego jak siebie samego“.
Jak Pan sądzi, urodziwym ludziom jest w życiu łatwiej?
Musi pani spytać urodziwych. Ja się nauczyłem otwartości w klubie „Radio bar“ we Wrocławiu, gdzie zatrudniono mnie jako barmana. Takie wyzwania uczą wyjścia naprzeciw, komunikacji, no i wiary w siebie, której mi brakowało. U mnie zagrało więcej czynników, zbiegów okoliczności, ale i chęci doświadczania nowych wyzwań. Dlatego pewnie dostałem szansę od Mariusza Waltera (założyciel telewizji TVN – przyp. od red.). Moja rzeczywistość mogła wyglądać inaczej, przechodziłem różnymi etapami, ale cieszę się z tego, co mam i gdzie jestem.
A jeśli chodzi o urodę, to ostatnio pytano się mnie, czy nie chciałbym sobie wstrzyknąć botoksu. Odmówiłem, bo chcę się z godnością zestarzeć, chociaż rozumiem tych, którzy chcą coś poprawić. Bo jeśli im to doda pewności siebie, to czemu nie. Ja zainwestowałem w zęby, które miałem fatalne przez zażywane w dzieciństwie antybiotyki. I dzięki tej inwestycji nauczyłem się uśmiechać do ludzi. Powinniśmy dbać o siebie. Wie pani, że w ciągu 11 sekund oceniamy osobę i budujemy sobie obraz o niej? Warto więc tych 11 sekund wykorzystać.
Mógłby Pan zamieszkać za granicą?
Myślę, że tak. Byłaby to bardziej emigracja polityczna, wyraz niezgody na to, co jest mi obce – brak tolerancji, który coraz częściej zauważam w Polsce.
Jakie miejsce by Pan wybrał?
Ciepłe. Może Włochy, które mają i morze, i góry. Jednym z moich pierwszych wyjazdów zagranicznych były wakacje w Chorwacji. Pamiętam, jak w drodze powrotnej dowiedzieliśmy się, że Wrocław, w którym wtedy mieszkałem, zalewa fala powodziowa.
Zatrzymaliśmy się więc w Wiedniu. Po tym mieście wtedy spacerowałem, oglądając wystawy sklepowe. Ceny wszystkich pięknych dóbr były poza moim zasięgiem. Dziś byłoby mnie na nie stać, ale stać mnie też na to, żeby tego nie pragnąć.
Małgorzata Wojcieszyńska, Wiedeń
Zdjęcia: Stano Stehlik
Autorka dziękuje pani Marii Buczak ze Stowarzyszenia „Takt“ z Wiednia za umówienie wywiadu.