Język dyplomatyczny

 DYPLOMACJA (NIE)CODZIENNA 

Mam nadzieję, że uważne Czytelniczki i Czytelnicy „Monitora Polonijnego”, którzy od początku (11 miesięcy!) śledzą cykl moich wspomnień i rozważań o dyplomacji (nie)codziennej zauważyli, że w ostatnim czasie trochę spoważniałem. Były ku temu powody.

„Polonia i świętowanie (w jedności)”(8), potem radość ze wspomnienia zabawy w „chór ambasadorów”, śpiewających polskie i słowackie kolędy (9), w końcu „Szacunek dla odrębności” (10) – były próbą pokazania tego, jak – w moim przekonaniu – dyplomacja może i powinna wyglądać, odzwierciedlając bogate i różnorodne życie społeczne naszej Ojczyzny.

Starałem się też pokazać, że tzw. dyplomatyczne zachowania nie są czymś zarezerwowanym dla dyplomatów, ale najczęściej stanowią normy, które powinny być przestrzegane przez wszystkich, starających się być ludźmi przyzwoitymi.

Bo czym w ogóle jest albo czemu ma służyć prawdziwa dyplomacja? Oczywiście komunikacji i porozumieniu mniejszych i większych podmiotów państwowych, w bardzo zróżnicowanej politycznie wspólnocie międzynarodowej. Dyplomacja zawsze dąży do wzajemnego zrozumienia i porozumienia. Stosuje różne metody i sposoby, które opisywałem. Ale zawsze posługuje się językiem. Językiem mówionym lub szeptanym, jawnym lub dyskretnie utajnionym. Także pisanym.

Zwykle pięknie, wzniośle lub na okrągło, zawsze z szacunkiem. Język dyplomacji jest chyba jedynym na świecie językiem, który posługuje się także milczeniem. To milczenie ma niekiedy o wiele większą wymowę, niż nieprzemyślane słowo, które trzeba by później odwoływać lub prostować, albo co gorsza zawile tłumaczyć, że źle zostało zrozumiane. Język dyplomatyczny to także umiejętność słuchania.

Sam, szczególnie w początkach pełnienia funkcji ambasadora RP w Bratysławie, stosowałem tę metodę dosyć często, to znaczy słuchałem mądrzejszych od siebie – zarówno dyplomatów, jak i zwyczajnych (i nadzwyczajnych) ludzi. Też już o tym pisałem.  Wszyscy uczestnicy takiej dyplomacji stawali się bogatsi, bo używając języka, używali słów wyrażających szacunek i zrozumienie dla rozmówcy, nawet jeśli wyznawali inne od nich poglądy.

Czym jeszcze jest „dyplomacja (nie)codzienna”?

Powtórzę – niekonwencjonalnym działaniem, niekiedy nieprotokolarnym w świecie dyplomatów.  Ale także działaniem normalnym, tzn. etycznym i przyzwoitym w kręgach politycznych, społecznych, a nawet towarzyskich. Cel jest ten sam: porozumienie i szacunek. Niech więc temu służy nasz język codzienny, który – jak język dyplomacji – nie rani, nie obraża, tylko stara się przekonywać. No i zawsze szanuje rozmówcę.

Tymi rozważaniami zmuszony jestem na jakiś czas zawiesić swoje pisanie o „(nie)codziennej dyplomacji”.

Moje ostatnie felietoniki (tak ośmielam się je nazywać) były trochę nostalgiczne i wyrażały głęboką tęsknotę za czymś, co było i na pewno powróci, zarówno w dyplomacji, jak i codzienności, czego Wam, drodzy Czytelnicy, Redakcji i samemu sobie życzę –

– zawsze Wasz

Jan Komornicki

MP 2/2019